"...dziewczyna" i smierć prywatnego producenta?
Wystawienie polskiej prapremiery "Dziewczyny i śmierci" Ariela Dorfmana, wymagało nie tylko pieniędzy, które musiał wyłożyć prywatny producent Jene Gutowski, znalezienia odpowiedniej obsady oraz reżysera, ale i wykupienia licencji, która dawałaby mu do tego prawo. Według obowiązującej wciąż ustawy o prawie autorskim z 1952 r. ochrona praw materialnych autora obowiązuje w Polsce przez 25 lat po jego śmierci.
Gene Gutowski nie korzystał z pomocy ZAiKS i Agencji Autorskiej, które pośredniczą zazwyczaj w zawarciu umowy z reprezentującą autora agencją i większością polskich teatrów - prowadził negocjacje samodzielnie. Dawało mu to większą swobodę ruchów, szczególnie że nie chodziło tylko o prawo do wystawienia jednej premiery, a o wyłączność na wszystkie realizacje sceniczne dramatu w Polsce w ciągu 8 lat.
- Ostatecznie płacimy autorowi tantiemy w wysokości 6 proc. wpływów z każdego wieczoru i jest to średnio 3 mln zł., suma, którą agent może sprawdzić w otrzymywanych codziennie rozliczeniach - mówi Sławomir Krzysztofowicz, dyr. "Cabana Inwestment" firmy Gena Gutowskiego - Nasza kalkulacja była prosta: 15 tys. osób stać będzie na kupienie biletów po 180 tys. zł. Plan był realizowany pomyślnie do chwili, gdy Jerzy Skolimowski wywołał skandal. - Poza rzadkimi wyjątkami - w kupowaniu licencji dla większości polskich teatrów pośredniczy jednak ZAiKS, który zajmuje się stroną finansową całego zagadnienia - mówi Małgorzata Stańczyk z Sekcji Teatralnej Związku.
Kontrakt sporządza Agencja Autorska, pobierająca za swe usługi za pośrednictwem ZaiKS - gdy jest już podpisana umowa -700 tys zł.
- Agenci autorów zagranicznych, z którymi negocjujemy warunki kontraktów domagają się od nas informacji dotyczącej premiery, klasy teatru, wielkości jego widowni, ceny biletów oraz liczby planowanych w roku spektakli - mówi Ewa Komendowska z Agencji Autorskiej. - Na tej podstawie zawierana jest umowa, która reguluje wysokość tantiem autorskich, często zaliczki płaconej na ich lub też ryczałtu.
Europejski standard tantiem płaconych autorom dramatycznym to 6 proc. wpływów z kasy brutto.
- Nowością jest to, że zagraniczne agencje coraz częściej domagają się zaliczek. Nie wynika to z małej wiarygodności naszych teatrów, lecz z braku pieniędzy w kieszeni autora - mówi Małgorzata Stańczyk. - Dla tych scen, które nie zagrają przewidywanej w umowie o zaliczkę liczby przedstawień, a więc nie uzyskają planowanych wpływów - wypłacenie zaliczki może zakończyć się stratami finansowymi.
100 funtów zapłacił na poczet tantiem za prawo do prapremiery sztuki Roberta Barnesa "Czerwone Nosy" poznański Teatr Nowy.
- Jeszcze kilka lat byłaby to bajońska suma, której szukalibyśmy w ministerstwie, teraz to zaledwie 23 mln zł - mówi Eugeniusz Korin, dyrektor teatru - 6 proc. wpływów z kasy otrzyma autor, 5 proc. tłumacz, którym jest Stanisław Barańczak.
Również dla Teatru Ateneum zakup licencji na prapremierowe przedstawienie nie stanowiłby kłopotu. W teatrze, gdzie repertuar tworzą klasyka i starsze przedstawienia - nie ma jednak takiej potrzeby. W nielicznych przypadkach - autorzy granych tu współczesnych dramatów rezygnowali z zaliczki, zgadzając się wyłącznie na tantiemy. Tak było ze sztuką Friedricha Durrenmatta "Małżeństwo Pana Missisipi" oraz "Detektywem" Anthony Shaffera.
- Sumy, jakie otrzymują autorzy w wyniku wypłacenia tantiem są zresztą niemałe i mogą sięgnąć do 1,5 mln zł z przedstawienia na dużej scenie - mówi wicedyrektor Barbara Świrska z Ateneum. - Na tę formę rozliczeń zgadzają się też polscy autorzy, którzy - jak mogę przypuszczać - wolą zobaczyć swoją sztukę na teatralnym afiszu, niż toczyć długotrwałe negocjacje o kilkanaście milionów zaliczki.
Inną formułę rozliczenia z zagranicznymi autorami stosuje Teatr Telewizji.
- Agenci teatralni negocjują z nami wysokość konkretnych sum, które płacimy za jedną emisję spektaklu - mówi Jerzy Koenig, dyr. Teatru Telewizji. - Wahają się one od 100 dolarów - to niebywale rzadki przypadek - do 400 dolarów - nie zawsze nas na to stać. Nawet jeśli autor wyraża zgodę na bezpłatne wystawienie jego przedstawienia w TVP, zawsze taniej wychodzi sprowadzenie taśmy z gotowym spektaklem, najdroższa jest bowiem produkcja.
Niektórzy agenci ustalają koszty licencji w zależności od liczby mieszkańców kraju. Teatr Telewizji nie ma prawie żadnych szans do wystawienia sztuki, gdy licencję do jej ekranizacji wykupili amerykańscy producenci filmowi.
- Również jeśli wcześniej mieliśmy prawo wystawić dany spektakl, musimy pytać agentów o możliwość wznowienia, zdarzają się bowiem przypadki, gdy Amerykanie ekranizowali coś zaraz po nas - twierdzi Jerzy Koenig. - Tak było ze wszystkimi sztukami Arthura Millera.
Cena zakupu licencji nie jest więc przeszkodą w wystawieniu nawet premierowego dramatu, choć płacone za nie przez Polaków stawki osiągnęły wysokość spotykaną na całym świecie. Okazuje się, że wciąż największe znaczenie mają pieniądze potrzebne na wyprodukowanie spektaklu. A te posiadają teatry państwowe. Dlatego też niezależni producenci oraz agencje pośredniczące między nimi i zagranicznymi autorami długo jeszcze stanowić będą margines polskiego życia teatralnego. Nie oznacza to wszak, że po zachwianym sukcesie "Dziewczyny..." Ariela Dorfmana nastąpi ich zbiorowa śmierć.