Artykuły

Dwunastu gniewnych tupie i krzyczy. Dlaczego?

"Dwunastu gniewnych ludzi" w reż. Radosława Rychcika w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.

Najpierw był teatr telewizji Reginalda Rose. Na jego podstawie Sidney Lumet nakręcił głośny film "Dwunastu gniewnych ludzi". Historia zatoczyła koło i temat wrócił na scenę teatralną. Szkoda tylko, że został przez aktorów zatupany.

Pusta przestrzeń sceny wcinająca się w widownię. Dwanaście mikrofonów jakby żywcem wyjętych z lat 50. ubiegłego stulecia (akcja filmu toczy się w Ameryce w połowie lat 50. właśnie). Dwunastu członków rady przysięgłych w czarnych smokingach i białych skarpetkach. Dobrze dobrani, odzwierciedlają różne środowiska, różne zawody, charaktery, typy osobowości Żadnych rekwizytów sądowych. Tylko kaskady słów, z których muszą zbudować otaczającą ich rzeczywistości i najważniejsze - wydać wyrok.

Jedność miejsca, czasu i akcji sprzyja teatralnej umowności: publiczność staje się niewidocznym świadkiem (ścianą) dla przysięgłych, którzy nie mają nic innego do roboty, tylko gadanie. Problem jest zasadniczy. Muszą wydać wyrok jednomyślnie, ale jeden z nich już w pierwszym głosowaniu wyłamuje się (ciekawie naszkicowana przez Mateusza Ławrynowicza postać). Sprawa na pozór wydaje się prosta: młody człowiek zabija starego ojca, który wcześnie bił go i maltretował. Ponoć sąsiadka z naprzeciwka widziała, jak mordował, ponoć sąsiad z piętra wyżej słyszał, jak coś upadło i widział wybiegającego z domu chłopaka, wreszcie dowód rzeczowy - nóż. Wydawać by się mogło, że wyrok będzie formalnością, zwłaszcza, ze niektórym spieszy się na mecz. Tymczasem ten jeden mówi nie i zaczyna drążyć temat...

Gdyby zapomnieć, że akcja rozgrywa się jednak w Ameryce, można by potraktować spektakl Radosława Rychcika jako swego rodzaju metaforę naszego rodzimego sądownictwa, które cały czas budzi kontrowersje. Oczywiście, byłoby to daleko idące uproszczenie i uogólnienie, ale znane są przypadki, że wyroki zapadają nie tyle pod presją zbliżającego się meczu, ile "klimatu" politycznego towarzyszącego sprawie, kiedy nie bada się wszystkich wątków, nie ogląda ich z każdej strony...

Spektakl wyreżyserowany przez Rychcika został potraktowany bardzo formalnie. Reżyser nie zostawił aktorom swobody na zbudowanie postaci. Potraktował ich jak maszyny, kukły, które mają wykonywać określone ruchy. Niektórym ta narzucona forma wyraźnie doskwierała. Mariusz Zaniewski dla przykładu próbował zbudować wiarygodną postać jąkały, który pod wpływem uniesienia emocjonalnego przestaje się jąkać.

Konsekwentnie odstają i grają trochę po swojemu Tadeusz Drzewiecki i Wojciech Deneka, a Mateusz Ławrynowicz, kiedy poddaje się reżyserowi i wykonuje posłusznie nadekspresywne ruchu, zaczyna fałszować. Zdaję sobie sprawę, że dziś w teatrze psychologizm wyszedł z użycia, a mówienie o budowaniu postaci traktuje się jak obelgę. Szkoda marnować scenariusz "Dwunastu gniewnych ludzi" na zabawy formalne. Pokazanie na scenie gniewu bynajmniej nie polega na głośnym tupaniu i bieganiu, na wykrzykiwaniu skądinąd świetnie przetłumaczonego przez Jana Czaplińskiego tekstu Reginalda Rose. Szkoda tematu dla sztucznego konceptu teatralnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji