Artykuły

Wszystko możliwe, bo czeskie

Jak się Państwu żyje bez Boga? Czy nie wierzyć w Boga to grzech? Dlaczego Czesi nie celebrują uroczystości pogrzebowych? Jak to możliwe, że są tam ludzie, którzy nawet nie odbierają urn swoich bliskich? Te pytania, które zadaje w swojej książce Mariusz Szczygieł, stały się punktem wyjścia do adaptacji jego książki "Zrób sobie raj" na potrzeby premiery w Teatrze Studio.

Teatr Studio zrobił sobie raj

Będzie o czeskim piwie i hokeju, usłyszymy piosenkę Heleny Vondraćkovej, zobaczymy też zbójników tańczących do hymnu czeskiego.

W Teatrze Studio premiera "Zrób sobie raj" [n zdjęciu] według książki Mariusza Szczygła - zbioru reportaży o współczesnych Czechach. To wspólna produkcja Teatru Studio i Instytutu Reportażu. Incjatywa wyszła od Instytutu Reportażu, który w ten sposób chce rozpocząć stałą działalność teatralną.

Niełatwego zadania, jakim jest przeniesienie znakomitej książki reporterskiej na scenę, podjęty się dwie reżyserki - Kasia Adamik i Olga Chajdas. Mają poczucie ryzyka. Podkreślają, że to spektakl inspirowany książką. Wybrały kilka wątków, lalka postaci (niektóre postaci powstały z dwóch innych albo nawet trzech). Starały się wejść w klimat książki, jej atmosferę. Znaleźć nieco lżejszą formę teatralną na te poważne tematy, stąd np. elementy musicalu.

Jak się Państwu żyje bez Boga? Czy nie wierzyć w Boga to grzech? Dlaczego Czesi nie celebrują uroczystości pogrzebowych? Jak to możliwe, że są tam ludzie, którzy nawet nie odbierają urn swoich bliskich? Te pytania, które zadaje w swojej książce Mariusz Szczygieł, stały się punktem wyjścia do adaptacji.

Reżyserki Kasia Adamik i Olga Chajdas, aktorka Katarzyna Herman i wreszcie sam autor Mariusz Szczygieł opowiadali o przygotowaniach do premiery podczas spotkania, które odbyło się w ubiegłym tygodniu w naszej redakcyjnej klubokawiarni w cyklu "Film, muzyka, teatr w Gazeta Cafe".

Dorota Wyżyńska

***

Wszystko możliwe, bo czeskie

Remigiusz Grzela: Mariusz, Powiedziałeś w wywiadzie dla "Gazety", że twoja książka "Zrób sobie raj" wzięła się z teatru Krzysztofa Warlikowskiego. Zaskoczyło mnie to.

Mariusz Szczygieł: Mnie też. Cenię teatr Warlikowskiego - jego "Oczyszczonych" czy "Burzę", ale poszedłem na spektakl, który nie przypadł mi do gustu, a mimo to mnie zapłodnił. Składał się z bardzo różnych elementów, przeróżnych fragmentów książek, rozmaitych tekstów, zobaczyłem, że one mogą ze sobą istnieć, rozmawiać. Dzięki temu nabrałem odwagi, żeby napisać książkę, w której będę mógł sobie pozwolić na rozmaite teksty i elementy składające się na jedną kompozycję. Warlikowski bardzo mnie ośmielił, uświadomił, że można łączyć bardzo różne stylistyki. I tak sobie ten "Raj" napisałem.

Twoją książkę "Gottland" adaptowano dwukrotnie - w teatrach w Ostrawie i Pradze. Wersja praska była wierna twojemu tekstowi, w Ostrawie powstała luźna adaptacja. Zaakceptowałeś to bez problemów?

M.S.: Tak, mimo że wykorzystano może 30 proc. mojego tekstu. Spektakl bardzo mi się podobał, przynajmniej moja własna książka mnie zaskoczyła, a o to chodzi w życiu - ciągle się czegoś uczyć. Mam nadzieję, że tak będzie z "Rajem" w Teatrze Studio, że po prostu będę zaskoczony. W Ostrawie w Teatrze Narodowym spektakl zrealizował taki czeski Warlikowski Jan Mikulášek. Mój tekst zainspirował go do stworzenia scen zbiorowych pokazujących społeczeństwo czeskie, a zwłaszcza jego konformizm. Sztuka zaczyna się od tego, że przechodnie chodzą ubrani w jednakowe brązowe mundurki, panie z zakupami, jest jakiś inwalida i nagle jedna kobieta mówi tak sama do siebie: - Kto nie skacze, nie jest Czechem. A to hasło z czasu, kiedy Czesi zostali mistrzami świata w hokeju w Nagano, skakali wtedy z radości. Ale ta pani sama do siebie powiedziała: - Kto nie skacze nie jest Czechem, i tak raz podskoczyła, a druga ją zobaczyła i tak też raz podskoczyła. No to jak już ktoś inny zobaczył, że dwie kobiety podskoczyły, też podskoczył, i nagle wszyscy zaczęli skakać, cała ulica skakała do upadłego. Kobiety z zakupami się przewracały, inwalidzi z kulami też. Aktorzy skakali aż do umęczenia. Starsza publiczność, oglądając samą siebie, najpierw się śmiała, ale w czasie przerwy niektórzy wyszli. Myślę, że to było dosyć mocne. Byłem tym zachwycony. To nie jest scena z książki "Gottland", ale zrozumiałem, że moja opowieść o konformizmie i o odwadze była inspirująca. W Pradze rzeczywiście bardziej bazowano na książce, przeniesiono jej akcję na Facebooka, na którym spotykali się i L~da Baarová, i Goebbels, i Stalin. Na przykład, kiedy Baarová poznała Goebbelsa, to Goebbels wysłał jej lajka, a kiedy wcześnie poznała Hitlera, to też dostała od niego lajka.

Czego dowiedziałeś się ze spektakli, w których Czesi grają Czechów pokazanych przez Polaka?

M.S.: Tego, jak mogą być okrutni wobec siebie, okrutni w ocenie swojego społeczeństwa. W Polsce moim zdaniem rzadko jesteśmy wobec siebie tak okrutni. W Ostrawie reżyser Mikulášek jeździ sobie po Czechach, że hej. Oczywiście usprawiedliwia się, że moja książka dała mu do tego prawo, że to ten Polak tak widzi Czechów.

A Czesi rzeczywiście dowiadywali się o sobie z twojej książki?

M.S.: Praktycznie nie ma recenzji "Gottlandu" bez przywołania fragmentu, w którym zanalizowałem, bardzo króciutko, w jednym akapicie, pewien sposób wyrażania się o komunizmie. Otóż w Czechach bardzo często, kiedy rozmowa dotyczy przeszłości, okresu powojennego, słyszy się: ach, o tym się nie wiedziało, tego się nie słyszało, tego się nie mówiło, o to się nie pytało. Jako reporter rzadko sobie pozwalam na interpretację, ale napisałem, że najprawdopodobniej w ten sposób pozbawiają się odpowiedzialności, bo nigdy nie mówią: ja nie wiedziałem, ja nie pytałem, ja się bałem. Piszą - świetnie nam to wypunktował.

Kasia Adamik: To było dobrze napisane po prostu.

M.S.: Dziękuję. Może to było prosto napisane, bo Czesi mają to do siebie, że są tacy rozwlekli w opowiadaniu. Uprawiają tę szwejkowską orgię gadulstwa, tacy są też w pisaniu. Ja napisałem o nich wprost. Zwracają też uwagę na fragment "Zrób sobie raj" dotyczący zamachu na Reinharda Heydricha, protektora Czech i Moraw, w którym brał udział czeski ruch oporu. Rozmawiałem o tym z czeskim taksówkarzem. Robił wszystko, żeby nie uznano tego zamachu za bohaterstwo. Kiedy mnie o to pytają, tłumaczę to dystansowanie się od bohaterstwa tak: jeśli zwątpimy w bohaterów, to już nie będą takimi wielkimi bohaterami, a tym samym my, którzy nie jesteśmy bohaterami, troszkę lepiej wypadniemy na ich tle. Chodzi o to, żeby nikt za bardzo nie urósł, bo wtedy nie widać, jacy jesteśmy malutcy. Odkąd to powiedziałem, znowu dostaję maile: no, naprawdę pan to świetnie ujął, no, tacy jesteśmy. I to mi się podoba, że można im wszystko powiedzieć i nigdy się nie obrażą.

Kontynuując te orgie gadulstwa, masz poczucie, że twoje pisanie bierze się z Hrabala?

M.S.: Mój ojciec to dopiero bierze się z Hrabala. Mój tata właśnie skończył 79 lat, od 12 mieszka w Warszawie, przeniósł się ze Złotoryi. Ma małomiasteczkowe zachowania, na przykład rozdaje ludziom cukierki na przystankach autobusowych. Nie może zjeść cukierka, jeśli kogoś nie poczęstuje. Mówi: - No wiesz, stoi jakaś pani obok, no jak ja mam jej nie poczęstować, a jak już tę panią poczęstuję, to i tego pana. I on tak częstuje tymi cukierkami, a czasami, kiedy ktoś jest nieufny i nie chce, tata mówi: - No przecież widać, że ja już jestem staruszek, a staruszkowie dziecinnieją, a dzieci jedzą cukierki. Ja troszkę mam z mojego taty. Ojej, znowu źle tę historię opowiedziałem. A dopiero wczoraj mnie sprostował, że "nie na przystankach, synu, tylko w tramwajach"! Jerzy Szczygieł rozdaje cukierki w tramwajach. - Mój tata jak Hrabal widzi tylko rzeczy pięknie, i to, co bywa podłe, też widzi jako piękne... W mojej nowej książce "Láska nebeská" napisałem, że Hrabal jest moim bogiem w zastępstwie, bo mam dużo wątpliwości religijnych. Nie znajduję odpowiedzi na moje metafizyczne pytania, pojawia się u mnie czasem lęk przed śmiercią, wtedy biorę do ręki książkę Hrabala, bo stworzył sobie zamknięty, właściwie doskonały świat, w którym wszystko jest na swoim miejscu, a jeśli nie jest na swoim miejscu, to Hrabal zaraz swoimi zdaniami nada właściwą miarę. Kiedy się w nim zanurzę, jest mi lepiej. Hrabal to pocieszenie.

Katarzyna Herman: Na próbach do spektaklu czasem brakowało nam słów, bo reportaż to jednak krótka forma - minimum słów, namawiałam dziewczyny, żebyśmy szukali w Hrabalu. Potrzebny był nam monolog kobiety umierającej na raka, mocny, i mieliśmy nadzieję znaleźć coś takiego u Hrabala. Szukałam w jego ostatnim wspomnieniu, spisywanym tuż przed śmiercią. Ale Hrabal o śmierci też tak pięknie opowiada, pokazuje ją przez swoje koty, które stają się coraz bardziej samotne. Zastanawialiśmy się też, czy powinniśmy na pewno robić to przedstawienie o Czechach. Przecież jesteśmy Polakami, ale mamy, całe szczęście, w spektaklu głównego bohatera, Polaka, który jest trochę narratorem, trochę panem Mariuszem Szczygłem.

K.A.: Jest trochę psychopatyczny.

K.H.: Tak, to trochę psychopatyczny kremator, ale dzięki niemu możemy opowiadać o Czechach.

KA: Był problem z adaptacją, bo książka jest tak bogata w wątki, w historie, na scenie trudno byłoby to wszystko zmieścić. Zdecydowaliśmy się raczej na oddanie pewnej atmosfery, niż cytowanie słów. Chcieliśmy, żeby ten spektakl miał coś z czeskiej pohody, żeby czerpał z muzyki, charakteru Czechów.

Olga Chajdas: Poszliśmy w impresję o Czechach, ale nawet niekoniecznie z punktu widzenia Polaka, tylko z tego, co same mamy w głowie, no Kasia w końcu jest bardzo blisko związana z Czechami, staraliśmy się, żeby ten spektakl w swojej atmosferze był bardzo "czeski".

K.A.: Ciekawe było to, co mówiłeś, bo twój głos w twojej książce jest mocny. Rzeczywiście, okazało się szybko, że potrzebna jest postać Polaka, żeby czeskość z czymś skonfrontować.

Jacek Dehnel pisał, że nie byłoby tej książki o Czechach, gdyby nie było w niej Polaka, który snopem światła oświetla pewne problemy.

K.A.: Dokładnie, bo to jest punkt widzenia kogoś z zewnątrz, kogoś innego, który troszkę zazdrości, może krytykować, jest bardzo dobry w tej krytyce, kto Czechów właściwie kocha. W kim jest mieszanka kompleksu wyższości i niższości zarazem.

K.H.: Zdecydowaliśmy, że skupimy się na rozważaniach Czechów wokół Boga, wiary, patriotyzmu, ale jest też rozmowa o piwie.

O.C.: Kiedy nie wiemy, w którą stronę, to pytamy o piwo.

K.A.: Piwo i hokej, to dwa ważne tematy. Coś się klaruje, jeszcze mamy tydzień, ale zrobiłyśmy może niekatolickie zabiegi, bo połączyłyśmy niektóre postaci z książki, jednak trochę oszukujemy.

O.C.: Żeby stworzyć tę naszą rzeczywistość i nasz świat.

K.A.: Chociaż wszystko bierze się z książki Mariusza...

Widziałeś już fragment próby do spektaklu "Zrób sobie raj". Co cię zaskoczyło?

M.S.: Oczywiście, najpierw mnie zaskoczyło to, że byłem na widowni 40 minut i nie padło ani jedno zdanie z książki. Potem zobaczyłem, że reżyserki są speszone i natychmiast kazały aktorom mówić moim tekstem.

K.A.: Byłeś na takiej próbie, gdzie troszeczkę przeskakiwaliśmy Wybrałeś zły moment spektaklu, bo fragmenty twojego tekstu rzeczywiście cię ominęły.

M.S.: Rozumiem, mnie to nie przeszkadza. Gdybym napisał sztukę teatralną, tobym się może wtrącał, ale napisałem książkę i jestem szczęśliwy, że ktokolwiek chciał się nią zainspirować, wziąć na warsztat. Niech reżyserzy sobie zrobią z tym naprawdę, co chcą, zawsze będę szczęśliwy... Kiedy oglądałem próbę "Zrób sobie raj" w Teatrze Studio, wydawało mi się, że Kasia Adamik i Olga Chajdas to są didżejki, które sięgnęły po jakąś partyturę albo wręcz symfonię, i zrobiły z nią, co chciały, dodając swoje elementy, dośpiewując jakieś akordy. Ale byłem na próbie tylko 40 minut.

Kasiu, twoja mama Agnieszka Holland, która skończyła praską szkołę filmową, brała udział w Praskiej Wiośnie, a teraz kręci w Czechach serial o Janie Palachu, konsultowała adaptację? Pytałaś ją o coś?

K.A.: Niestety, jest bardzo zajęta.

K.H.: Ale byłam świadkiem na próbie, kiedy potrzebna była jakaś czeska piosenka, Kasia natychmiast zadzwoniła do mamy, po czym przełączyła telefon na głośnik i puściła nam śpiewającą panią Agnieszkę Holland, po czesku.

K.A.: Tak, jest niesamowita, pamięta te wszystkie piosenki z młodości, ale pamięta też całego Apollinaire`a po czesku, zna mnóstwo wierszy w czeskim tłumaczeniu, pamięta ogromne fragmenty książek, wiele piosenek, więc to jest teraz bardzo pomocne. Wystarczy do niej napisać i ona nie dość, że to zaśpiewa, to jeszcze zaśpiewa parę do wyboru, zaproponuje, przetłumaczy. Mama czytała adaptację, ale wczesną wersję, jednak potem, niestety, została wciągnięta w zdjęcia w Pradze. Nie mam tego polskiego podejścia do Czech, tej dwoistej relacji opartej na miłości i nienawiści. Jestem pół-Słowaczką

M.S.: Ale Słowacy są troszeczkę podobni do Polaków.

K.A.: Też nie lubią Czechów za bardzo, ale moi rodzice poznali się w Pradze. Wychowałam się na czeskim kinie, moi rodzice studiowali w Pradze, wychowali się na czeskiej Nowej Fali, bardzo swoiste kino i swoista wizja świata, które wpływały na atmosferę naszego domu.

Wyznałyście w wywiadzie dla "Gazety", że powstało pięć adaptacji "Zrób sobie raj". Spierałyście się?

O.C.: Nie. Ja pisałam adaptację, Kasia musiała się zgodzić, a później aktorzy się nie zgadzali, rozmawialiśmy, wzajemnie się wszyscy inspirowaliśmy na próbach. Mariusz mówił, że się tak cieszy, że powstają adaptacje, bo to znaczy, że książka jest inspirująca. I dokładnie tak było, po przeczytaniu parokrotnym książki stworzył nam się bardzo osobisty obraz Czech. Od samego początku zadawaliśmy sobie pytanie, co to znaczy teatr reportażu?

K.H.: To kojarzy się dosyć ponuro - teatr reportażu. Więc spróbowałyśmy się tym zabawić. Wydaje mi się, że to się nie kłóci ani z duchem książki, ani z czeskim poczuciem humoru. Czesi uważają, że pierwszym grzechem głównym jest grzane piwo, a drugim brak poczucia humoru. Próbowaliśmy więc, na ile nam starcza poczucia humoru, aby się tym tekstem bawić.

O.C.: Ta wolność jest fajna. W tym naszym świecie wszystko jest możliwe, bo jest czeskie.

Jak się pracuje z Kasią i Olgą?

K.H.: Ja bym sobie życzyła jako aktorka tylko pracy z takimi reżyserami. Dają wiatr w żagle. My, aktorzy, czujemy się współtwórcami tego spektaklu, to jest bardzo miłe uczucie.

M. S.: Mam jedno, dziennikarskie pytanie do pani Katarzyny. Słyszałem, że w tym spektaklu podobno będzie pani bardzo gruba i jeszcze rozbierze się do naga. No to jak wy to zrobicie?

K.H.: Na początku ta moja postać, Halina, była opisana jako kobieta pełna tajemnicy. A ponieważ zależało mi na tym, żeby to było zmysłowe, sensualne, więc zażyczyłam sobie przede wszystkim dużego biustu. Jak to zrobię? No, podobno aktor pracuje na wyobraźni, więc spróbuję państwa swoją wyobraźnią zarazić. Pomagają mi tutaj pewne sztuczki, modelatornia w teatrze, a przede wszystkim mistrz charakteryzacji Waldemar Pokromski.

Jednym z ważniejszych tematów książki "Zrób sobie raj" jest kwestia czeskiej żałoby, a właściwie jej braku, po śmierci najbliższych. Napisałeś, że Czesi nie chowają zmarłych.

M.S.: Nie generalizujmy, że w ogóle nie chowają zmarłych. Ale rzeczywiście to jest coraz większe zjawisko - nie odbywają się pogrzeby. Ludzie umierają, ale nie odbywają się żadne uroczystości pogrzebowe, żaden obrzęd temu nie towarzyszy. Na początku myślałem, że napiszę całą książkę o braku Boga, o dowcipie, o śmiechu, który wypełnia wszystkie szczelinki, jak gaz rozweselający. Pomyślałem jednak, że na końcu muszę mieć coś, co będzie pod tym. Myślałem, że opiszę ten braku obrzędów, co już jest w naszej kulturze zaskakujące.

Właściwie w każdej kulturze.

M.S.: W każdej, prawie w każdej, tak. Ale dowiedziałem się, że za tym kryje się coś jeszcze, że nie tylko nie ma pogrzebów, ale jeszcze często urny nie są odebrane z krematorium. To dopiero było dla mnie zaskakujące. Jednego pana dosłownie zmusiłem, żeby mi opowiedział, dlaczego nie odebrał prochów matki przez kilka lat.

Czy Czesi jeszcze cię zaskakują?

M.S.: Oczywiście. Właśnie zaczynam pracę nad nową książką, będzie miała tytuł "Nie ma" i jeden z rozdziałów będzie o tym, czego nie ma w tym raju, o którym piszę. Dałem ogłoszenie w czeskiej prasie, że szukam ludzi, którzy odebrali urny, ale trzymają je w domu, nie pochowali bliskich. To będzie opowieść o miłości, bo już wiem, że ta urna często jest w domu z wielkiej miłości. Ktoś nie chce się rozstać ze swoją żoną, z mężem albo chce się rozstać w chwili, którą uzna za właściwą. Niektórzy nie potrafią pochować zgodnie ze zwyczajem - trzeciego dnia. Potrzebują więcej czasu na pożegnanie - 20 dni albo 20 lat. I mają do tego prawo. Bardzo mi się to podoba. Nie chcą się żegnać tak szybko, w takim szoku, chcą najpierw do tej urny mówić, puszczać ulubioną muzykę męża czy żony. Rozstawać się powolutku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji