Zemsta jest rozkoszą bogów
JEŚLI NAPRAWDĘ "zemsta jest rozkoszą bogów", to nasi politycy sejmowi mieli boski tydzień. Już jakiś czas temu z radia "Z" dowiedziałem się, ze Prezes Trybunału Stanu nudzi się bez roboty, stwierdzając, ze jego Trybunał - przed którym jak dotąd nikt jeszcze nie stanął - ma charakter jedynie prewencyjny czy też odstraszający. Ta sama rozgłośnia wymieniła też listę kandydatów, których można by przed Trybunałem Stanu postawić. Obejmuje ona Mieczysława F. Rakowskiego oraz, ewentualnie, kilku członków jego rządu (ci w związku z tzw. "aferą alkoholową"), członków WRON in corpore, członków b. Rady Państwa, która uchwaliła stan wojenny 13 grudnia 1981 r. in corpore, a jak się uda, to także Waldemara Pawlaka. Plan jest ambitny, na razie udało się z niego zrealizować tylko drobny fragment, a mianowicie postawić przed Trybunałem Rakowskiego. Ale maszyna ruszyła i to jest krzepiące.
Rakowski, jak się dowiadujemy, ma być sądzony za zamknięcie Stoczni Gdańskiej. Dlaczego rząd Rakowskiego zamknął Stocznię Gdańską można się zorientować, oglądając jej obecną kondycję, która odstraszyła nawet panią Barbarę Piasecką-Johnson, która chciała swego czasu ją kupić. Ale Stocznia Gdańska, jak wiadomo, nie jest jedynie zakładem przemysłowym, lecz przede wszystkim "kolebką Solidarności". Podobno podczas jednego z przesłuchań w komisji sejmowej b. minister z rządu Rakowskiego, Wilczek, miał powiedzieć, że był on ministrem od przemysłu, a nie od kolebek, ale argument ten nie przekonał posłów, którzy lepiej znają się na symbolach niż na gospodarce. Tak więc Rakowskiego będzie się sądzić za symbol.
Zabawną stroną oskarżenia Rakowskiego jest to, że Sejm wybrał swoich oskarżycieli na tej samej sesji, na której dyskutowana była żywo polityka prywatyzacyjna, prowadzona przez obecnego ministra Lewandowskiego. Ja wiemy, Lewandowskiemu zarzuca się nie tylko bałagan w jego resorcie, ale także to, że prowadzona przez niego prywatyzacja dość bezwzględnie trzyma się kryteriów ekonomicznych, nie bacząc na efekty socjalne i narodowe ("wyprzedawanie" narodowego przemysłu zagranicy, w dodatku, jak twierdzą niektórzy, za grosze). Minister Lewandowski cudem - przy remisowym wyniku głosowania - uratował swoje stanowisko w rządzie, myślę jednak, że gdyby je przegrał, następnym krokiem byłoby wysłanie go do Trybunału Stanu, tuż po Rakowskim, gdzie sądzony byłby z tego samego lub zbliżonego paragrafu. Zresztą - co się odwlecze to nie uciecze i można przypuszczać, że ktoś kiedyś zechce się zemścić także na Lewandowskim.
Zemsta i polowanie na okazję do zemsty rysuje się także w innym poza Sejmem miejscu, a mianowicie na procesie generałów Ciastonia i Płatka, oskarżonych o współudział i inspirację zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki. Na tym procesie głównym świadkiem tym razem oskarżenia jest niejaki "Grzegorz P.", rzeczywisty morderca księdza. Postać "Grzegorza P." okrywana jest przez środki przekazu przykładową tajemnicą - pewnie aby nie naruszać dóbr osobistych świadka - chociaż wszyscy wiedzą z poprzedniego procesu toruńskiego, że chodzi tu o Grzegorza Piotrowskiego, oficera SB, który wraz z dwoma kolegami dokonał okrutnego morderstwa na księdzu Jerzym. Ale, co nie wszyscy może zauważyli, "Grzegorz P." tymczasem się na wrócił. Wynika to wyraźnie z jego wypowiedzi, które zgromadził na odpowiednich taśmach i wydał drukiem p. Fredro. Podczas pierwszego swojego procesu Grzegorz Piotrowski grał niezłomnego obrońcę socjalizmu, który zamordował księdza Popiełuszkę, ponieważ nie mógł patrzeć na to, jak podważa on i podkopuje swoją działalnością polityczną ukochany przez Piotrowskiego ustrój. Liczył zapewne na to, że ta postawa znajdzie zrozumienie nie tylko wśród kolegów, ale i sędziów i wpłynie na wymiar kary. Obecny "Grzegorz P." zmienił się diametralnie i gra rolę Alego Agcy, skruszonego autora zamachu na osobę papieża Jana Pawła II, prawdopodobnie w tym samym celu.
Nie ma się czemu dziwić i każdy ma prawo się bronić jak mu się podoba. Dziwaczne jednak wydaje mi się to, że podczas gdy o ewidentnym mordercy pisze się dyskretnie jako o "Grzegorzu P.", to równocześnie podaje się w pełnym brzmieniu treść jego zeznań, w których "Grzegorz P." nie szczędzi nazwisk, utrzymując m.in. że inspiratorami dokonanego przez niego morderstwa byli generałowie Jaruzelski i Kiszczak. Nie ma na to żadnych dowodów poza przeczuciami "Grzegorza P.", ale nazwiska padają i dostają się do gazet i TV. Mógłby on z równym powodzeniem wymienić całkiem inne nazwiska, na przykład kogoś spośród niewygodnych obecnie ekipie rządzącej parlamentarzystów czy polityków, i to wcale niekonieczne z lewicy, i prasa pisałaby o tym z ochotą. Osłanianie czci ewidentnego mordercy przy całkowitym zaniechaniu jakiejkolwiek osłony osób, które ów świadek wymienia - a wolno mu wymienić kogo mu się żywnie podoba - wydaje mi się czymś kuriozalnym, pytałem się jednak o to prawników i powiedzieli mi, że tak wolno. A więc bawmy się dalej, mimo że od dawna już wiadomo przynajmniej o dwóch rzeczach.
Po pierwsze więc o tym, że ksiądz Popiełuszko, rzeczywiście niewygodny dla ówczesnego rządu jako bardzo aktywny działacz opozycji, miał załatwiony (jak się można domyślać - na skutek działań ówczesnego rządu i w porozumieniu z Episkopatem, który nie chciał zaogniać sytuacji) długoterminowy wyjazd do Rzymu, a więc praktycznie miał zejść ze sceny politycznej i mordowanie go, z punktu widzenia interesów ludzi rządzących wówczas Polską, byłoby zupełnie niedorzeczne. Po drugie zaś, że to właśnie generałowie Jaruzelski i Kiszczak natychmiast po morderstwie uruchomili intensywne śledztwo, które doprowadziło do schwytania i postawienia przed sądem Grzegorza Piotrowskiego i jego wspólników. Być może nie wszystkich - i to właśnie ma udowodnić obecny proces Ciastonia i Płatka - ale tych, których zbrodnia miała destabilizować sytuację w Polsce i w razie powodzenia obalić ekipę, sterującą krok po kroku do Okrągłego Stołu i oddania władzy w Polsce w ręce ówczesnej opozycji. Sądzę, że "Grzegorz P." wie o tym, że gdyby rzeczywiście stali za nim ludzie najwyżsi w państwie, to nigdy zapewne nie zostałby złapany i ujawniony. Ale jest on obecnie narzędziem zemsty i wypełnia swoją rolę pracowicie.
Jak zaś trudno jest rzeczywiście złapać morderców i rozwikłać zagadkowe morderstwo, o tym dowiadujemy się dzień po dniu oglądając rezultaty śledztwa w sprawie morderstwa w Aninie. Niedawno telewizja przekazała nam opinię prokuratury, z której wynika, że morderstwo to miało jednak zapewne podtekst rabunkowy. Ogromnie jednak dziwny jest ten rabunek, podczas którego nic nie zostało zrabowane. To zaś, że nic nie zginęło z domu Jaroszewiczów uporczywie powtarzają członkowie rodziny pomordowanych, na co prokuratura odpowiada, że rodzina mogła nie wiedzieć o wszystkim, co znajdowało się w domu.
Pewnie, że mogła i na ten argument nie ma dobrej odpowiedzi. W ten sposób można rozmawiać bez końca, ponieważ śledztwo też nie powiedziało, co właściwie zginęło, mówiąc o jakichś numizmatach, co do których nie wiadomo, ile ich było. Jedno natomiast wydaje mi się naprawdę zagadkowe i mało wiarygodne. Otóż dla nikogo, kto choć odrobinę interesował się tymi sprawami, a tym bardziej dla policji, nie było tajemnicą, że Piotr Jaroszewicz był człowiekiem obdarzanym szczególnym zaufaniem przez ościenne mocarstwo. Nawet Gierek nie czuł się tak pewnie i nie miał takich "wejść" wśród "towarzyszy radzieckich", jak Jaroszewicz. Czy więc naprawdę policja, ot, tak sobie, spuściła go z oka nie tylko wówczas, gdy przestał być premierem, ale także gdy zmienił się ustrój? Sądzę, że "Grzegorz P.", występujący jako ekspert od spraw policyjnych, uśmiałby się z tego serdecznie... Zemsta jest rozkoszą bogów. Swąd zemsty snuje się coraz wyraźniej po naszym kraju i jest to swąd trujący. W sobotę w sali Teatru Studio w Warszawie producent Gene Gutowski i znakomity zespół aktorski, złożony z Krystyny Jandy, Wojciecha Pszoniaka i Jerzego Skolimowskiego, który sztukę tę w brawurowy i "filmowy" sposób wyreżyserował, dał premierowe przedstawienie "Śmierci i dziewczyny" Ariela Dorfmana, chilijskiego autora. Sztuka Dorfmana jest obecnie niesłychanym przebojem w Europie i Ameryce, gra się ją w prawie pięćdziesięciu krajach chyba właśnie dlatego, że jej tematem jest zemsta. Zemsta za przemoc polityczną i policyjną uprawianą przez poprzedni ustrój chilijski, za czasów Pinocheta. Ale oczywiście adres tej sztuki jest ogólniejszy i trafia ona jak ulał w nasze obecne problemy. Otóż Dorfman, konfrontując bezpośrednio, twarzą w twarz, ofiarę straszliwych tortur z jej oprawcą, który znalazł się nagle w jej rękach, daje swoim widzom argumenty, aby chcieli oni bezpośredniej, fizycznej zemsty. Ale potem tłumaczy, że taka zemsta musiałaby otworzyć drzwi innej zemście, następnej, i tak już bez końca. Jugosławia jest właśnie widownią takiej zadawnionej - bo przecież sięgającej jeszcze czasów "czetników" i "ustaszy" - i samonapędząjącej się zemsty, której końca nikt już nie widzi. Na premierze przedstawienia "Śmierci i dziewczyny" pośród innych osób zauważyłem także posła Korwina-Mikke, projektodawcę ustaw lustracyjnych. Zastanawiałem się, czy słyszy on równie niewyraźnie jak mówi?