Janda, Pszoniak i lustracja
Gdy polski parlament wciąż zastanawia się: lustrować czy też nie lustrować, w warszawskim Teatrze Studio pojawia się spektakl, który może pomóc w odpowiedzi na to pytanie. Spektakl nazywa się "Śmierć i dziewczyna". Tytułową bohaterkę torturowano za poprzedniego totalitarnego reżimu. W 15 lat potem - już po upadku dyktatury - przypadkowo staje ona twarzą w twarz z mężczyzną, który - jej zdaniem - ongiś był jej oprawcą. Kobieta próbuje się zemścić: grożąc mu śmiercią poddaje swego kata osobistej próbie. Jej mąż - prawnik - powołany został do kierowania komisją prezydencką badającą zbrodnie dyktatury. Opowieść jest sensacyjna: kobieta musi dojść sprawiedliwości, jeśli ma prowadzić normalne życie, jej mąż musi uwolnić ją od obsesji tortur i gwałtu (bo inaczej jego małżeństwo się rozpadnie), ale także uchronić jej kata przed zemstą, wreszcie ten ostatni - twierdzący, iż jest niewinny - musi mieć prawo do obrony.
Cały ten dramat rozgrywa się w nie nazwanym południowoamerykańskim kraju, ale bez trudu można odgadnąć, iż chodzi o Chile. Tego właśnie państwa obywatelem jest Ariel Dorfman, autor sztuki, która stała się kanwą warszawskiego spektaklu. Chile po latach pinochetowskiego reżimu zmierza ku demokracji. Wielu przyjaciół Dorfmana - jeszcze z czasów Allende - uczestniczy w tym procesie, podobnie jak mąż bohaterki dramatu. Działa komisja, którą powołał post-pinochetowski prezydent Alwin. Spisuje ona i dokumentuje zbrodnie dyktatury, nie może jednak oddawać pod sąd przestępców. Ogłoszono zresztą powszechną amnestię dla tych, którzy dawny reżim czynnie wspierali. W rezultacie jednak urzędnicy z poprzedniego rządu piastują wpływowe stanowiska w nowym.
"Zachowałem się schizofrenicznie - powiedział Dorfman w jednym z wywiadów. - Jako obywatel poparłem przemiany w Chile. Jako obywatel pomyślałem jednak, że są rzeczy, o których należy powiedzieć. Wciąż powtarzałem moim chilijskim przyjaciołom-politykom: możecie iść na kompromis we wszystkim w czym chcecie. Ale przekonany jestem, iż są sprawy, o których trzeba powiedzieć i ja muszę to zrobić. Demokracja staje się silna, gdy ją sprawdzasz". Część przyjaciół Dorfmana, uczestniczących w nowym rządzie, mówiła doń jednak: "Jesteś szalony, nie powinieneś mówić o takich sprawach, pogrzebmy przeszłość". (Tak mówią też w sztuce dwaj mężczyźni). Dorfman się na to nie zgodził: "Musimy spalić ciała, ale nie możemy spalić powietrza. Prawda o przeszłości musi być ujawniona, zanim się o niej zapomni".
Sztuka "Śmierć i dziewczyna" bogata jest w polityczne i etyczne pytania, i nie podsuwa łatwych rozwiązań. To widz musi rozstrzygnąć, filozofia którego z bohaterów jest mu bliższa. Czy skrzywdzonej, kobiety, która przeprowadza proces lekarza-oprawcy? Paulina porównuje swoje cierpienia do krzywd których doznał cały kraj. W głowie jej się nie mieści, że mogłaby przebaczyć swemu katu, że oprawcom udzielono amnestii.
Być może bliższa widzowi będzie postawa Gerarda, męża Pauliny, który jako prawnik i szef komisji prezydenckiej jest przeciw fałszywym oskarżeniom i procesom bez możliwości obrony dla oskarżonych. Być może wreszcie widz uzna - jak Roberto, prześladowca Pauliny - że nad przeszłością należy rozwiesić zasłonę milczenia i przejść nad nią do porządku dziennego. Bez tego bowiem nie będzie zgody narodowej, niezbędnej dla ustabilizowania demokracji.
Mimo wieloznacznej wymowy dramatu sugestie autora wydają się czytelne: należy ujawnić zbrodnie, ale i wybaczyć przestępcom.
W zakończeniu sztuki pinochetowski lekarz bez cienia zażenowania patrzy w oczy Paulinie spotkanej przypadkiem w operze, choć przedtem jego "czyny i rozmowy" zostały zdokumentowane. Także i Jerzy Skolimowski, reżyser przedstawienia w Teatrze Studio, zdaje się podążać tropem myśli dramaturga. Jego świetny zabieg inscenizacyjny - obracająca się scena z wnętrzem tego samego domu - sprawia, iż nie wiemy do końca, co z przeżyć bohaterki jest jej obsesją, co zdarzyło się naprawdę. W rezultacie mamy wątpliwości, czy prawdę przeszłości można poznać do końca. Na scenie obraca się w gruncie rzeczy pułapka - koszmarna pułapka, do której prowadzić nas może chęć rewanżu i zemsty. Prowokacyjna jest w związku z tym kreacja Krystyny Jandy, dzięki której w spektaklu dominuje racja skrzywdzonej Pauliny. Na konferencji prasowej - po premierze Janda wyznała, że "nie chciałaby żyć w kraju, gdzie zwycięża racja Pauliny".
Spektakl warszawski Ariel Dorfman - obecny zresztą na premierze w Teatrze Studio - uznał za wyjątkowy. "Waga tego przedstawienia w kraju takim jak Polska - powiedział - polega na tym, że widzowie wiedzą, iż jest ono, o nich. Muszą sobie odpowiedzieć na pytanie: w jaki sposób stawić czoła przeszłości, by nie być przez nią pożartym".
Wtórował mu Gene Gutowski, producent spektaklu. "Kiedv jedna tyrania zastępuje drugą, odpowiedź na pytanie, co zrobić z poprzednimi tyranami, jest bardzo prosta: złapani przywódcy są rozstrzeliwani, a ich podwładnych zatrudnia się ponownie, aby mogli kontynuować bezprawie i przemoc. Jednakże, gdy po obaleniu tyranii władzę przejmuje demokracja, odpowiedź się komplikuje. Gdzie zatem powinna przebiegać granica pomiędzy zemstą a pojednaniem? Czyje i jakie zbrodnie powinny być zapomniane?".
Zdaniem Wojciecha Pszoniak kreującego rolę męża bohaterki sztuki "Śmierć i dziewczyna" jest niezwykle ważną sztuką dla naszego kraju". "Współczesne historie Chile i Polski są zbliżone, każdy więc może sobie odpowiedzieć na moralne pytanie: co zrobić z ludźmi, którzy stali się "bohaterami" teczek. Na szczęście pytanie to stawia nie-Polak" - powiedział znakomity aktor.
Spektakl "Śmierć i dziewczyn; jest po czterokroć sensacyjny: pierwsze przez fakt, iż oto możemy poznać sztukę, która przeszła wielkim powodzeniem przez ważniejsze sceny świata, po drugie iż jego producentem jest producent wielu filmów Romana Polańskiego i Jerzego Skolimowskiego, po trzecie - iż ten ostatni jest nie tylko reżyserem spektaklu, ale debiutuje w nim jako aktor teatralny (gra oprawcę Pauliny) po czwarte wreszcie aktorstwo Wojciecha Pszoniaka i Krystyny Jandy jest koncertowe.