Artykuły

W Chile jak w Polsce

Argumenty, które padają ze sceny są jakby żywcem przepisane z obrad naszego parlamentu.

INTERESUJĄ mnie ludzie, których nigdy nie słuchano, a którzy nagle odzyskują głos i mówią - powie­dział Ariel Dorfman, autor sztuki "Śmierć i dziewczyna", której polska prapremiera w teatrze "Studio" otwo­rzyła warszawski sezon teatralny. Nie mam żadnych wątpliwości, że ta sztu­ka stanie się wydarzeniem - zarówno artystycznym, jak i politycznym. Ariel Dorfman jest Chilijczykiem, ale jego sztuka porusza problemy, które są ży­we także w innych krajach. Rzecz się dzieje w nieokreślonym państwie południowoamerykańs­kim, gdzie po latach dyktatury do władzy doszła opozycja. Do domu prawnika Gerardo Escobara trafia przypadkiem poznany doktor Ro­berto Miranda. Gerardo został właś­nie przewodniczącym komisji ds. ba­dania zbrodni byłego reżimu. Jego żo­na, Paulina Salas, 15 lat temu była zatrzymana przez tajną policję i pod­dana wyrafinowanym, a równocześnie brutalnym torturom. Do tej pory nie może się uwolnić od związanych ze swoimi wspomnieniami koszma­rów. I właśnie w doktorze Roberto Paulina rozpoznaje (lub wydaje jej się, że rozpoznaje - podczas przesłu­chań i tortur miała zawiązane oczy) jednego ze swoich oprawców. Chce natychmiast go osądzić. Gerardo jest temu przeciwny...

Problem jest poważny - i jakby znany. Podział na zwolenników "gru­bej kreski" i jej przeciwników, sprawa lustracji i ustawy dekomunizacyjnej. Argumenty, które padają ze sceny są jakby żywcem przepisane z naszych rodzimych debat parlamentarnych... Nic więc dziwnego, że na bankiecie po premierze można było spotkać znane postacie życia politycznego - Bronisława Geremka, Janusza Korwina-Mikke, Leszka Balcerowicza czy Tadeusza Zielińskiego z małżonką. Samotnie natomiast przybyła Elżbie­ta Kępińska. Jej mąż (zapominalskim i niewtajemniczonym przypomnę, że jest nim ostatni I sekretarz PZPR, Mieczysław Rakowski), nie przybył - był to podobno efekt ostrych inter­wencji samego reżysera, który nie ży­czył sobie...

Wróćmy jednak do spraw artys­tycznych. W tym kameralnym dramatothrillerze politycznym wystę­puje naprawdę znakomite trio: Krystyna Janda (Paulina), Wojtek Pszoniak (Gerardo) i Jerzy Skoli­mowski (dr Roberto), który równo­cześnie sztukę reżyseruje. Nic więc dziwnego, że po premierze spotkały się takie postacie elity artystycznej i intelektualnej, jak Aleksander Bardini, Artur Międzyrzecki, Adam Ha­nuszkiewicz, Magda Zawadzka, Ha­lina Kunicka i Wojciech Młynarski. Był obecny także sam autor sztuki. W burzliwej dyskusji jednoznacznej oceny artystycznej nie było. Zgodnie natomiast oceniono - jako znakomite - aktorstwo Jandy i Pszoniaka oraz reżyserię Skolimowskiego (dla które­go "Śmierć i dziewczyna" jest w ogó­le pierwszym spotkaniem z teatrem). Pierwsze skrzypce gra niewątpliwie Janda. Paulina, dręczona przez kosz­mary przeszłości, zmęczona takim życiem, a jednocześnie cały czas myś­ląca o zemście, króluje na scenie. Jej wstrząsająca przemiana z ofiary w kata to groźne memento dla wszystkich, którzy pragną odwetu - nawet usankcjonowanego prawem.

Zresztą sama aktorka powiedziała: "Gram niejako wbrew sobie, bo nie chcę, by w rzeczywistości argumenty Pauliny zwyciężyły. Nie mogłabym żyć w takim kraju". Godnym partne­rem Jandy jest Wojtek Pszoniak, który stworzył znakomity portret człowie­ka nie dorastającego do własnych ar­gumentów. Miotający się między mi­łością do żony, szlachetnymi frazesa­mi, którymi zręcznie żongluje, a ambicjami politycznymi - Gerardo jest postacią, jako żywo, d'orgine pol­ską. Opozycjonista, który po zwy­cięstwie walczy o stołek - znacie? Znamy! To pooglądajcie! Pikanterii dodaje fakt, że Pszoniak na scenie jest bardzo podobny - nie tylko fizycz­nie , ale także w zachowaniu - do jed­nego z najbliższych współpracowni­ków premier Suchockiej. Oczywiś­cie wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest zupełnie przypadko­we...

Całością sprawnie kieruje ręka znakomitego reżysera. Widać, że robił to twórca filmowy - Skoli­mowski nie pozwolił, by słowo zdominowało obraz. Dzięki użyciu sceny obrotowej przedstawienie zyskało ogromną dynamikę. I bar­dzo dobrze! Oczywiście wykorzystanie sceny obrotowej spotkało się z pełną dezaprobatą krytyków (czy raczej krytyczek) starszego pokole­nia - bo to "mechanizm skrzypiał" i nie pozwalał się skupić, bo to "zmienianie sceny nie sprzyjało kli­matowi przedstawienia...". Być może mechanizm skrzypiał z nie­wiadomych powodów na próbie generalnej dumnie nazwanej "Pre­mierą prasową". Na premierze nie skrzypiał. Zresztą bardziej chyba przeszkadza skrzypiący fotel krę­cącego się z nudów widza niż me­chanizm obrotówki. A jeżeli chodzi o klimat przedstawienia - był zna­komity.

Swoją drogą warto zauważyć, że to właśnie "Studio" celuje w odważnych, często kontrowersyjnych propozycjach repertuarowych - wystarczy przypom­nieć "Tamarę". Pierwsza w tym sezo­nie premiera znakomicie kontynuuje tę tradycję. I tak trzymać!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji