Artykuły

Mickiewiczowskie re-wizje

O przedstawieniu "Pan Tadeusz" w reż. Mikołaja Grabowskiego prezentowanym w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych z JULIUSZEM CHRZĄSTOWSKIM, aktorem Starego Teatru, rozmawiają Katarzyna Lemańska i Karolina Wycisk z Nowej Siły Krytycznej.

"Pan Tadeusz" zaczyna się pielgrzymką Polaków. Dokąd zmierzają?

Juliusz Chrząstowski: W założeniu jest to pielgrzymka w poszukiwaniu Polski, ale tej wyśnionej, wymarzonej, idealnej - czyli tak naprawdę utopijnej. Wędrowcy ruszają z pieśnią na ustach "O matko Polsko, gdy tak ciężko w grobie" i idą w nieznane szukać lepszej Polski. Kiedy znajdują opuszczoną świątynię, wybierają na Biblię "Pana Tadeusza" - ten rdzeń polskości. Spektakl zaczyna się we współczesnych kostiumach, postacie są jeszcze nieokreślone, z premedytacją odczytywane zostają tylko fragmenty poematu Mickiewicza, dopiero później nastąpi "wejście" w role.

Ten orszak pielgrzymów jest skonfrontowany ze scenami zbiorowymi - grzybobraniem, polowaniem, ucztą na zamku. Te sceny obyczajów nie są już tylko zabawą, odtwarzaniem pustego rytuału Co mogą oznaczać?

- Reżyser, Mikołaj Grabowski, tłumaczył nam, abyśmy potraktowali grzybobranie, polowanie na niedźwiedzia, uczty jako sceny rytualne, powtarzane jak mantra. Z tych błahych scen rodzi się quasi-nabożeństwo. Puste rytuały i sceny opisujące piękno przyrody zaczynają znaczyć coś więcej, obrazują zakorzenione w nas, Polakach, obyczaje polskości.

"Pan Tadeusz" staje się święta księgą. W czym tkwi aktualność tego tekstu? Dlaczego Mikołaj Grabowski nie zrezygnował z kostiumu z epoki? Może nie da się jednak uwspółcześnić Mickiewicza?

- Dzisiaj też widzimy ludzi pielgrzymujących w poszukiwaniu lepszej Polski. W zasadzie moglibyśmy zagrać całego "Pana Tadeusza" w kostiumie współczesnym, ale w drugiej części z premedytacją ubieramy się w te szlacheckie kostiumy, stylizowane na stroje z epoki. Ale my, aktorzy, musimy pamiętać, że nie mamy iść w konwencję gry kostiumowej, historycznej. My tylko założyliśmy taki kostium, ale gramy współcześnie. Mówimy mickiewiczowskim wierszem jakbyśmy rozmawiali prywatnie. Bliska jest mi scena sejmikowania - z jednej strony czytaliśmy Kitowicza, żeby wiedzieć, jak wyglądało sejmikowanie za Sasa, z drugiej - chodziło o to, żeby w tej radzie zawrzeć akcenty współczesne. Nie odgrywać konkretnych polityków, ale wejść na inny poziom dyskusji: każdy jest emocjonalny, ma swoje racje, ale o co się wszyscy kłócą, tego nie wiadomo. Ważne, żeby się kłócić.

A zatem - obrady sejmowe?

- Zdecydowanie. To jest to odniesienie do współczesności.

W spektaklu gra pan Chrzciciela.

- W programie jest napisane, że ja gram Chrzciciela, ale to nieprawda - mówię zarówno kwestie Kropidła, jak i Mickiewicza [narratora]. Pamiętam, że na pierwszej próbie spytałem reżysera, kogo gram, odpowiedział: "Chrząstowskiego". Jemu chodziło o to, żeby w trakcie prób budować jakieś figury, ale jednocześnie nie utożsamiać się z konkretną postacią z "Pana Tadeusza". Nie możesz wejść w rolę, tylko musisz patrzeć na nią z dystansu. Stąd też Chrząstowski-Chrzciciel w radzie jest pyskaczem, a za chwilę w scenie z Eryniami (kobietami z pomalowanymi twarzami, które są pewnym odniesieniem do "Nocy Listopadowej") jestem zwykłym recytatorem, który deklamuje tekst Mickiewicza jak na akademii ku czci - nie ma już w tym żadnego "szlachciury" ani Chrzciciela.

W "Panu Tadeuszu" postać Chrzciciela najpierw coś robi, dopiero później myśli. Czy to także aluzja do współczesności, czy dzisiejsi politycy nie są bardziej zachowawczy?

- Nie. Cała ekipa tych "szlachciurów" to dzisiejsi Polacy, który są energiczni, nabuzowani, szukają okazji do bójki - w tym widzą sens swojego życia. Takie skłonności do bójki, do wypitki ciągle w nas drzemią.

Ciekawa jest paralela: "Pan Tadeusz" zaczyna się pielgrzymką, a Wy pielgrzymujecie ze spektaklem po różnych miastach i festiwalach. Czy w polskim teatrze są potrzebne spektakle o polskości?

- Myślę, że fakt, że po premierze przyszły zaproszenia na większe krajowe festiwale, jest odpowiedzią na to pytanie. Mikołaj Grabowski specjalizuje się w spektaklach, które mierzą się z polską historią: cały cykl "Opisy obyczajów", wszystkie Gombrowicze, to cały czas "nakłuwanie polskiego balona". A wszystko czytane jest przez Gombrowicza, bo to jest jego konik. Romantyzm i "Pana Tadeusza" też tak trochę czyta. Poza tym sam tytuł ma w sobie coś przyciągającego. Ludzie chcą zobaczyć Mickiewicza jeszcze raz, tym bardziej kiedy przekonują się, że są śpiewy, jest kolorowo, wesoło - prawie widowisko. Oczywiście, są też widzowie, którzy takim "Panem Tadeuszem" są rozczarowani - spektakl nie zaczyna się "Inwokacją", nie kończy się XII księgą "Kochajmy się", tylko śmiercią Soplicy. To impuls do odczytania poematu na nowo, przepisania na współczesny język, a nie zrobienia lekturki dla szkół, "po bożemu".

Ale młodzież szkolna przychodzi na spektakl do Starego Teatru?

- Tak. Widać jednak, że są to ludzie przygotowani do odbioru tego spektaklu - ktoś musiał wcześniej z nimi rozmawiać. Czasami poetyka spektaklu w ogóle nie trafia do widzów. Takim miernikiem jest scena z ubieraniem Zosi - bardzo zabawna, niekiedy jednak na publiczności zapada cisza. Są też takie przedstawienia, szczególnie te festiwalowe, po których mamy poczucie, że widzowie od razu "kupują" tę konwencję brania w nawias polskości. Zdarza się, że młodzież dostrzega tylko powierzchowne żarty, starsze pokolenie lepiej rozumie pewne niuanse, ale też śmieje się z czego innego. To jednak kwestia różnicy pokoleń i cezury lat dziewięćdziesiątych.

Ale czy właśnie wtedy nie nastąpił koniec romantycznego paradygmatu? Wy go w przewrotny sposób przypomnieliście

- Myślę, że jakbyśmy nie zrywali z romantyzmem i nie nazywali Mickiewicza "poetą jednego powiatu", to romantyzm i tak w nas siedzi. "Dziady", "Pan Tadeusz", polskość, naród - zaczynamy o tym słuchać w szkole, potem idziemy w dorosłość z romantycznym przeświadczeniem. Nawet jak go potem przekreślamy, to gdzieś zostaje tęsknota za "Panem Tadeuszem", "Trylogią".

Czy dlatego tak chętnie gra Pan w spektaklach podejmujących ten romantyczny mit? Wystarczy przypomnieć "Księdza Marka" w reżyserii Zadary, "Trylogię" Klaty, teraz "Pana Tadeusza", wcześniej jeszcze "Pijaków" w reżyserii Wysockiej.

- Ostatnio usłyszałem, że staję się powoli "pierwszą szablą Rzeczpospolitej" [śmiech]. Zaczęło się od sezonu w Starym Teatrze Re-wizje romantyczne - tam był i Zagłoba, i Pijakiewicz, wcześniej jeszcze "Ksiądz Marek" w reżyserii Zadary. Tak się złożyło. Cieszę się, że udało mi się spotkać na mojej drodze młodych reżyserów "buntowników" - Klatę, Zadarę, którzy "biorą się" za polską literaturę, żeby się z nią mierzyć - nie żeby ją wyśmiewać, tylko przypomnieć i odczytać na nowo.

Na czym polega kontrast między poważną muzyką Koniecznego a pieśniami czy scenami gagowymi w spektaklu?

- Obecność Koniecznego i jego muzyki odczytałem jako wejście w dialog z tradycją Starego Teatru. To odwołanie do wielkich przedstawień Swinarskiego - "Dziadów, "Wyzwolenia", potem spektakli Wajdy, podobna konwencja muzyczna była też w "Nocy listopadowej" Grzegorzewskiego. Ta muzyka i śpiewane inwokacje, pieśni do muzyki Koniecznego działają niemal uświęcająco, stwarzają atmosferę nabożeństwa w tym niewybudowanym jeszcze kościele, bo taka jest właśnie scenografia. Wszystkim nam pomaga wejść na poziom wyżej. To nie jest pielgrzymka, która się zatrzymała na łące, ale w świątyni, tylko jeszcze nieskończonej, dziwne, opuszczonej - ale jednak świątyni.

Kolaż tekstów, które składają się na monologi postaci może przemawiać za tym, że fabuła "Pana Tadeusza" nie jest już taka ważna. Co zatem jest na pierwszym miejscu?

- W dramaturgii spektaklu nie ma zaburzeń, jeśli chodzi o chronologię ksiąg. Poza tym w "Panu Tadeuszu" fabuła też nie jest najważniejsza. Chodzi o pewne rytuały, pieśni, odwołania.

Czyli najważniejsze są przerywniki, takie jak pieśni?

- Na pewno są one bardzo istotne. Stanowią konstrukcję dramaturgiczną - każda księga zaczyna się pieśnią, czasem też słowa piosenki puentują daną część. Tak jak jest w scenie bójki podczas uczty: dochodzi do ekstremum kłótni, krzyków, wzajemnych swarów, a na to nachodzi pieśń "Gdy orły nasze lotem błyskawicy". Następny krok to już przepaść. Trzeba się cofnąć i odwołać do orłów, co najmniej piastowskich, żeby odnaleźć tę wymarzoną Polskę [śmiech].

Dziękujemy za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji