Artykuły

Przemijanie mnie smuci

- A cóż aktor może wiedzieć na początku drogi? Nie wie, dokąd i jak daleko zajdzie podczas prób. Można mieć plany, marzenia, pobożne życzenia, można nawet mieć pewność kierunku, jaki się obrało, ale czy w efekcie końcowym właśnie tam się dojdzie, na to nie ma gwarancji - mówi Danuta Stenka, aktorka Teatru Narodowego.

Rok temu brała pani udział w próbach do "Orestei" w reżyserii Mai Kleczewskiej w Teatrze Narodowym. Do premiery nie doszło z powodu konfliktu reżyserki z Grzegorzem Małeckim i Patrycją Soliman. Pani jednak nie zrezygnowała z pracy. Premiera w kwietniu. Lubi pan ryzyko czy daje reżyserce kredyt? - Ryzyko istnieje zawsze. Przy najlepszej sztuce, obsadzie i przy wymarzonym reżyserze - może zdarzyć się klapa. Trzeba to wkalkulować w koszty i nie myśleć o tym.

Zaufała pani Kleczewskiej dzięki roli we wcześniejszym spektaklu "Fedra", gdzie gra pani kobietę w wieku średnim, która zakochuje się w młodszym mężczyźnie?

- To prawda. Ale zapamiętałam też spotkanie z Mają sprzed lat. Pracowałam wtedy w Teatrze Dramatycznym, a Maja studiowała w warszawskiej Szkole Teatralnej reżyserię. Poprosiła mnie o wzięcie udziału w jej egzaminie, w scenach "Wesela" Wyspiańskiego, z Czarkiem Kosińskim jako partnerem, który był studentem drugiego roku na wydziale aktorskim. Wspominam to spotkanie jako fantastyczną pracę. Krótką, ale owocną. Dobrze odebraną przez widzów. Potem spotkałyśmy się przy "Elektrze" Krzysia Warlikowskiego, gdzie Maja była jego asystentką. Bardzo byłam ciekawa naszego pierwszego, poważnego spotkania w pracy nad "Fedrą" i nie ukrywam, że to był niezwykle ważny moment w moim życiu.

Dlaczego?

- Wiele rzeczy się na to złożyło. Kolejne kolanko.

Woli pani mówić "kolanko" niż "zakręt"?

- Kojarzy mi się z hydraulicznym kolankiem, które daje początek nowemu kierunkowi, nowej drodze.

Czy nie jest tak, że Maja Kleczewska jeszcze ostrzej, jeszcze mocniej odkrywa wnętrze i tajemnice człowieka niż Warlikowski?

- Myślę, że oboje szukają równie głęboko.

Ale u Kleczewskiej dzieje się to z większym hukiem.

- Tak...? Być może! Jąkam się, bo próbuję sobie przypomnieć, co się ze mną dzieje podczas prób u Krzysia i Mai. I podczas spektakli. Nie dalej jak wczoraj...

... ściszyła pani głos...

- ... próbowałam zbadać w myślach teren "Orestei" i... czuję się jak dziecko w ciemnym lesie czarną nocą. Nie wiem nic.

Sądząc po pani oczach, cieszy się pani z tego.

- Boję się, ale i cieszę. Tak.

Jak Czerwony Kapturek?

- Jak Czerwony Kapturek. Nie wiem tylko, czy starczy mi sił, bo Fedra całkowicie mnie eksploatowała. To był piekielnie trudny spektakl. Właściwie każdego dnia mnie mordował.

Dlaczego dojrzała kobieta i aktorka - a może Czerwony Kapturek? - sięga po role, które mordują i nie dają spokojnie przeżyć dnia?

- A cóż aktor może wiedzieć na początku drogi? Nie wie, dokąd i jak daleko zajdzie podczas prób. Można mieć plany, marzenia, pobożne życzenia, można nawet mieć pewność kierunku, jaki się obrało, ale czy w efekcie końcowym właśnie tam się dojdzie, na to nie ma gwarancji. Nie wiadomo też do końca, ile z naszej krwawicy dotrze do widza. Bywa różnie, ale w przypadku Fedry nie zastanawiam się nad tym. Wiem tylko, ile mnie ta rola kosztuje.

I mając takie doświadczenia, podjęła się pani udziału w "Orestei", a wcześniej w "Marat/Sadzie"?

- Bo te spektakle nie były mi obojętne. Tak wiele obojętnych mi rzeczy dzieje się w moim życiu zawodowym. Sporo historii, w które się angażuję, jest letnich. Ale gram, bo taki mam zawód.

Lepiej się czuć jak dziewczynka w ciemnym lesie?

- Widocznie ciekawość jest silniejsza od strachu. Można mieć żal, że tyle się w spektakl włożyło emocji, myśli, energii - a widz nie chce podjąć rozmowy, bo jest dla niego nieciekawa, za trudna, głupia, nudna... Tak bywa. A mimo to sama podróż w głąb człowieka może być fascynującą przygodą.

A czy czuła pani przerażenie, dowiadując się dzięki Fedrze o tym, co może zrobić zdesperowana kobieta dla miłości?

- Ta praca działała odwrotnie: porządkująco. Oczywiście, trzeba było wchodzić w niebezpieczne, bolesne rejony. Spektakl był bardzo wyczerpujący, ale mnie oczyszczał.

Rola dotyczy kobiety w pani wieku i miłości, która zdarza się po czterdziestce. Co pani o tym myślała?

- Co myślałam?

Tak. Czy to była możliwość przeżywania szalonej miłości: czasu, kiedy kobieta po raz ostatni chce zaryzykować dla niej wszystko?

- To się odbywało na użytek roli, miałam bezpieczne ramy... ale na pewno dotykałam tematu przemijania. Tak: czułam bezpieczny bezwstyd rozmowy o przemijaniu. O kobiecym przemijaniu, co było dla mnie bardzo cenne. Dla mnie - kobiety. To, że mogłam pobyć w tym temacie. Zdeptać ten teren. Mówić o tym głośno. Drukowanymi literami. Rozmawiać ze sobą. Rozmawiać ze światem. Nazywać. To nie było bez znaczenia. To nie jest bez znaczenia, bo spektakl wciąż jest grany. Może trzeba nawet pokusić się o stwierdzenie, że to miało - nie bójmy się mocnego słowa - terapeutyczne działanie, choć wtedy, kilka lat temu, nie miałam jeszcze z przemijaniem wielkiego problemu. Nie miałam, choć wraz z upływającymi latami czuję je coraz wyraźniej. Czuję, że to się dzieje z moim ciałem i w relacjach ze światem, światem męskim, życiem zawodowym. Myślę, że przemijanie dotyka kobiety szybciej, intensywniej, boleśniej, a zwłaszcza nas, kobiety aktorki, które obrywamy podwójnie, w życiu prywatnym i w zawodzie. W spektaklu mówię "Fedra, lat 43", ale co tu owijać w bawełnę - ja dobiłam już do "Danuta Stenka, lat 50".

Nie jesteśmy w telewizji, więc muszę powiedzieć: "Nie widać".

- Bóg zapłać.

Wygląda pani na 30.

- W to nie wierzę, ale bywa, że tak się czuję. Fedra jest rozmową na głębszym poziomie.

Po takim scenicznym doświadczeniu zdobyła pani wiedzę i stać panią na szczerość. Inne kobiety muszą zaryzykować wszystko, by dowiedzieć się o sobie prawdy.

- Tak, ja to mogłam zrobić, nie płacąc z własnej portmonetki; własnym życiem płacąc tylko, poniekąd i odrobinę.

Przeżyła pani coś w rodzaju pozytywnego rozczarowania?

- Tego sobie nie przypominam. To było raczej nazywanie emocji z mojego życia, wyjmowanie ich z worka pamięci, układanie na odpowiednich półkach. Znałam osobę, która znalazła się w takiej samej sytuacji jak Fedra. Chwalić Boga, nie zakończyło się to tak tragicznie. Ale przeżyła całkowite opętanie uczuciem. Pamiętam komentarze ludzi, kiedy nagle znalazłam się w środku rozmowy o niej. Wystąpiłam w roli obrońcy bo czułam, że nie mają pojęcia, nie mogą wiedzieć, co się z tą kobietą dzieje. Nie mogą, a mimo to wiedzą najlepiej - jaką jest idiotką, kretynką i co ze sobą robi. Co powinna zrobić i jak powinna żyć! Dzięki tej roli mogłam się tym podzielić, wytłumaczyć, jakie piekło może nosić w sobie ta kobieta, jakiego piekła może być niewolnikiem. A może to wszystko, co robi, te beznadziejne posunięcia, te wkurzające otoczenie kretyństwa, jest wielkim wołaniem o ratunek?

Czasami do osoby, z którą dzieli się łóżko. I śpi - by użyć obrazu ze spektaklu.

- Tak... Po pewnym czasie znowu nawiązała się rozmowa o tej samej osobie i Fedra znowu posłużyła za pretekst. Bo Fedra uruchamia wyobraźnię.

Czy to nie straszne, że akceptuje się mężczyzn po czterdziestce, którzy zostawiają żonę i rodzinę dla młodszej kobiety, a gdy kobiecie zdarza się podobna historia - dochodzi do ostracyzmu? Mężczyzna jest piękny i młody, a kobieta? "... menopauza, menopauza...".

Proszę tak nie mówić!

- To cytat z naszej "Fedry"... No więc tak: kobieta nie ma prawa do związku z młodszym mężczyzną - to jest postrzegane jako niesmaczne. A starszy mężczyzna z młodszą kobietą? Ciekawe. Bardzo dobre! Nawet jeśli rzeczywiście niesmaczne - przyjęte, więc mieszczące się w granicach normy i poza dyskusją. A swoją drogą: czy nie są to tylko środki zastępcze, które mają nas uchronić przed dotkliwością przemijania? Czy nie lepiej stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością?

Z momentem życia, w jakim się znajdujemy?

- Tak. Ale co wtedy może być punktem zaczepiania? Mam taki piękny tekst w naszej nowej sztuce: "Zawsze patrz życiu w twarz, dopóki się nie przekonasz, do czego ono jest, do końca, aż je poznasz, żeby pokochać je takim, jakie jest, a później, żeby je odłożyć". Ilekroć pada pytanie, czy mi nie żal młodości, czy się nie boję starości - odpowiadam, że boję się niedołężności, choroby i nie chciałabym obciążać bliskich. Oczywiście przemijanie mnie smuci, ale cierpię na tę przypadłość, odkąd sięgam pamięcią. Każdy kolejny etap mijający bezpowrotnie doprowadzał mnie do płaczu - rok szkolny, wakacje, podstawówka, liceum, kolonie, teatry... Co może nam pomóc nie zapadać się w siebie, iść dalej bez zawracania Wisły kijem? Zgoda na własne życie... Boże drogi, to jakieś banały!

Może banały, ale potrzebne, bo chyba każdy się zastanawia, czy może zatrzymać czas, przeżywając to, co było niespełnionym dotąd marzeniem. Zastanawiamy się wtedy: warto czy nie warto? Ale jakże można zatrzymać czas?

- Można się oszukiwać.

Można się przecież związać z młodszą osobą, ale akceptując swój wiek.

- Są sytuacje, kiedy nie pozwala na to rodzina. Czujemy, że nie warto. Ja to nazywam "za duże straty w ludziach". Ale nigdy nie wiemy, jak silne uczucie może nas spotkać. Jak silne emocje mogą nami zawładnąć. Nie jesteśmy panami własnych uczuć do końca. Nie my decydujemy to spada na nas z góry. Więc żeby nie rozbić związku, tłamsi się te uczucia w sobie...

Często tak bywa.

- ... ale to też ma swoje skutki uboczne. Niektórzy załamują się na całe życie, ale są i tacy, którzy odzyskują równowagę, a po latach, widząc osobę, dla której chcieli przewrócić do góry nogami cały swój świat - cieszą się, że tego nie uczynili, i pytają, gdzie mieli rozum. Jeżeli ktoś mógł zapanować nad uczuciami - to na pewno nie jest to przypadek Fedry.

"Oresteja", w której pani wystąpi, to są same "straty w ludziach". Agamemnon poświęcił córkę dla własnych interesów. Pod jego nieobecność żona Klitajmestra związała się z Aigistosem. Po powrocie Agamemnona mordują go, na co dzieci, Elektra i Orestes, reagują zemstą na matce. Kronika kryminalna!

- Nasza historia dzieje się współcześnie, choć nurza się w wodach antyku. Co prawda dziś, w cywilizowanym świecie, nie składa się bogom córek na ołtarzu ofiarnym, ale mamy swoje bóstwa, dla których poświęcamy życie własnych dzieci. Nie zawsze w znaczeniu dosłownym, choć i to ma przecież miejsce - tortury, gwałty, morderstwa... Między nami, współczesnymi, występują takie same napięcia jak między antycznymi bohaterami. A emocje ludzkie są jak gejzer, który ma swoje źródła w prapoczątkach człowieka - jakby przychodziły stamtąd, jakby przebijały się przez wszystkie epoki do współczesności. Są zawsze takie same. Co ciekawe, zarówno w spektaklu Krzysia Warlikowskiego "(A)pollonia", jak i w "Orestei" Mai Kleczewskiej mówię ten sam monolog Klitajmestry po zabójstwie Agamemnona. Klitajmestrę "(A)pollonii" mam w swoim krwiobiegu. Zastanawiam się, jakim głosem, jaką muzyką odezwie się we mnie ta postać tym razem. Jaka muzyka będzie potrzebna temu spektaklowi, tej opowieści, tej rozmowie.

A skąd się bierze nuta żalu z powodu braku ról, skoro gra pani główne w najważniejszych spektaklach najważniejszych reżyserów?

- Jeżeli chodzi o teatr, nie mogę narzekać na brak ciekawych ról i spotkań zarówno z "lokomotywami" polskiej reżyserii teatralnej, jak i z creme de la creme polskiego aktorstwa... Pusto jest w paśmie filmu. I tego mi szkoda, bo film daje inne możliwości, przygląda się człowiekowi przez lupę, zagląda w jego duszę. Można sobie pozwolić na mikroreakcję, a w zbliżeniu oka widz i tak wszystko zobaczy

Błysk.

- Tak. Żal mi, że role filmowe dla kobiet dojrzałych prawie u nas nie istnieją. Wydawałoby się, że polskiego widza nie obchodzą problemy kobiety w tym wieku, a jednak zagraniczne produkcje temu przeczą. Choćby pamiętne "Godziny". Czy nawet teraz - kreacja Maryl Streep w roli Margaret Thatcher. Podziwiam, a w cichości serca zazdroszczę takiego materiału. Nasze kino opowiada głównie męskie historie, kobiety pełnią w nich rolę łącznika, podpórki, wypełniacza, są zazwyczaj dodatkiem.

Może powinna pani sama sobie napisać rolę?

- Nie umiem. Nie zostałam do tego wymyślona przez Pana Boga.

Nie zagrała pani w dwóch ostatnich spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego. Jaki był powód?

- Praca z Warlikowskim wiąże się z częstymi wyjazdami zagranicznymi, a to niestety koliduje z obowiązkami w Narodowym, moim macierzystym teatrze. Ale tęsknię za pracą z Krzysiem. Nawet niewielkie zadanie u niego to wielka przygoda.

Zastanawiała się pani może nad tym, że nazbyt często gonimy za sukcesem zawodowym, a może lepiej pojechać w podróż dookoła świata lub po prostu podziwiać drzewo, które widzimy za oknem?

- Coraz częściej zadaję sobie pytanie o sens mojego życia. O sens! O to, co jest dla mnie ważne, czy dokonuję właściwych wyborów. Oczywiście daję się czasem porwać tęsknotom, pojawiającym się w wyniku ciśnienia tworzonego przez różne magazyny piszące o tym, co się dzieje fantastycznego w teatrach i filmach, w których nie gram; albo o tym, jaka porywająca miłość zdarzyła się znanej parze; jaki świetny samochód kupił sobie inny znany ktoś... Jestem tym zasypywana i od czasu do czasu daję się uwieść. Wtedy pojawia się żal - taki zwykły ludzki żal, że czegoś nie mam, że gdzieś mnie nie ma, a skoro mnie nie ma, to pewnie przestałam istnieć. Na szczęście mój drogowskaz jest jednoznaczny - to wszystko nie jest celem mojego życia.

Nazwała pani ten cel?

- Tak, nazwałam. To harmonia. Stan, który kilka razy dał mi się poznać, więc wiem, do czego tęsknię.

Widać to w pani uśmiechu. Ale proszę go opisać.

- Oto znajduję się w takiej sytuacji, która, jak to bywało przez wiele lat, powinna we mnie wywołać zazdrość, żal, smutek, złość, tymczasem ja przyjmuję ją do wiadomości, a ona absolutnie nie kładzie się cieniem na moim życiu. Nie przeważa szal, które stoją zrównoważone. A nawet jeżeli jakiś smutek, jakiś ból mnie dopadnie, to przepłynie przeze mnie jak woda przez sito - nie naruszy mojego spokoju, niczego we mnie nie zburzy. Chciałabym osiągnąć ten stan na stałe. Zdarza mi się, ale tylko zdarza. Chciałabym mieć do niego dostęp nieograniczony. To jest moje marzenie o szczęściu. O tym szczęściu nie decyduje ani moja kariera, ani uroda, ani pieniądze, ani to, czy mnie lubią czy nie. Na to szczęście świat nie ma wpływu. Ono po prostu jest.

Powiedziała pani więcej niż w "Imagine" John Lennon, który nam teraz śpiewa.

Na zdjęciu: Danuta Stenka w "Orestei"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji