Artykuły

Werbalna jawnogrzesznica

Świetna inscenizacja Andrzeja Majczaka dowodzi, że "Polaroidy" Marka Ravenhilla nie są ani tak nowatorskie, ani tak prowokacyjne, jak można by sądzić. I - wbrew pozorom - sztuka daje nadzieję

Po zwłoki przyjdą za godzinę. Nadia i Victor, tancerze go-go, stoją nad ciałem Tima. Co zrobić z czasem ofiarowanym im przez sanitariuszy? - Może powinniśmy go umyć? - pyta Victor. - Przestań - mówi Nadia - pewnie widziałeś to w kinie.

I odtąd jest jak w sentymentalnym filmie: intymne, osobiste pożegnanie ze zmarłym. Tim otwiera oczy. Victor wyznaje mu skrywaną miłość i pieści jego zimne ciało.

Znamienne, że ten najostrzejszy obraz i zarazem najprawdziwszy epizod "Polaroidów" - jedyny, w którym widzimy "nieupozowanych" bohaterów - jest absolutną iluzją. A jednak między nim a resztą spektaklu Andrzeja Majczaka nie ma najdrobniejszego pęknięcia. Bo cały świat pokazywany przez Ravenhilla jest symulacją.

Udawaniem karmi się kultura klubowa. Fikcją jest cynizm hedonistycznej "sekty", której przewodzi Tim (zimnym wzrokiem obdarza go Mariusz Witkowski). Dobre samopoczucie nie wystarcza: Tim odstawia hibernujące chorobę pastylki i daje się pokonać AIDS. Iluzją są deklaracje Nadii o asertywności i pozytywnej stronie życia (jej zagubienie genialnie oddaje wciąż niknąca w opadających włosach Matylda Paszczenko). Dziewczynę regularnie bije jej partner Simon. Udaniem jest kult powierzchowności Victora (komicznie rozhisteryzowany na punkcie wyglądu Kamil Maćkowiak): chłopak zakochuje się w swoim sponsorze.

Fikcją żyją także kręgi wielkiej polityki i biznesu. Helen (prostolinijnie grana przez Grażynę Walasek) symuluje zaangażowanie w problemy transportu komunalnego, tylko po to, by obrano ją deputowaną do parlamentu. Dobroduszna powierzchowność Jonathana (której użycza mu Maciej Małek) kamufluje skorumpowanego biznesmena, który robi lewe interesy w Europie Wschodniej.

Mark Ravenhill całą tę iluzję buduje dla jednej osoby: dla Nicka (świetny, bezwolny Dariusz Siatkowski). Dla niedoszłego zabójcy Jonathana, który po 15-letnim pobycie w więzieniu wkracza w obcy świat. Nie wie, co to jest karta telefoniczna, nie ma ubrań, na które mógłby zmienić obdarte ciuchy anarchisty, nie ma gdzie mieszkać. Więc puka do drzwi inspiratorki swojego czynu sprzed 15 lat, do Helen, która właśnie wybiera się na konferencję poświęconą autobusom...

Inscenizacja Majczaka dowodzi, że "Polaroidy" nie są ani tak nowatorskie, ani tak prowokacyjne, jak można by sądzić. Odsłania dramaturgiczną rolę przybysza; pojawienie się obcego ujawnia zamrożony konflikt.

Prowokacja zaś ustąpiła miejsca estetyzacji. Oprawa plastyczna Jana Kozikowskiego nawiązuje do klubowego designu, operującego ostrym kontrastem. Na nielicznych "trendy" sprzętach kładzie się wysmakowane światło. Kapitalne aktorstwo całego sekstetu ujmuje w ryzy rozwichrzony tekst, każde padające w spektaklu przekleństwo (a pod tym względem sztuka ma tonaż tankowca). W efekcie wycyzelowana, werbalna jawnogrzesznica (niecenzuralne słowo na "k") i cała reszta menażerii, zamiast obezwładniać, traci impet. Tekst Ravenhilla żyje prowokacją. Jej rozbrojenie środkami teatralnymi przeczy socjologicznym obserwacjom dramaturga. Nie jesteśmy aż tak cyniczni, jak byśmy chcieli. A to daje nadzieję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji