Artykuły

Mrożek w fotelu recenzenta

"Oboje przeżywali nie tylko pojedyncze słowa, ale nawet kropki, przecinki... To się nazywa dobrą grą, jeśli aktor, opowiadając o przeszłości - z zadumą patrzy w dal, mówiąc o morderstwie, zachowuje się jak boa dusiciel, gdy jest skrzywdzony - płacze jak dziecko, gdy podniecony - sapie".. Tak pół wieku temu pisał recenzent teatralny... Sławomir Mrożek.

Niewielu dramatopisarzy, zanim zaczęli pisać na scenę, zasiadało na widowni w roli krytyka, młody Sławomir Mrożek - tak. Autor "Tanga" z 75 lat życia aż 50 poświęcił pisaniu o teatrze i dla teatru. Objawił się jako recenzent niezwykle żywiołowy, bywało, że złośliwy. Jego przypadek jest tym bardziej intrygujący, że w rok po zarzuceniu pisania recenzji teatralnych napisał słynną "Policję". O kułakach i burżuazji. O recenzenckim rozdziale w życiu Sławomira Mrożka przypomniano sobie dopiero podczas krakowskiego festiwalu pisarza w czerwcu 1990 r. Jak to się zaczęło? Pisanie recenzji zaproponowała mu Teresa Stanisławska, redaktor naczelny "Echa Krakowa". "Pomyślałem: Dlaczego nie? Spróbuję! Tym bardziej że do teatru chodziłem tak czy tak" - wspominał Mrożek w wywiadzie udzielonym Józefowi Opalskiemu. Jego krytyki i publicystykę teatralną zebrano w kolejnym, właśnie wydanym tomie variów.

Całkiem zabawnie wypada wyznanie, że nie miał wykształcenia teatrologicznego. W chwili gdy zaczął pisać recenzje (1955 r.), Mrożek miał 25 lat. Pierwszą opublikował9 października - z "Odwiedzin" Kruczkowskiego w Teatrze im. Słowackiego, ostatnią - 4 kwietnia 1957 r. z "Leokadii" Anouillha. W tekstach pisanych jeszcze przed październikową odwilżą zdumiewa otwartość w krytykowaniu tematów hołubionych przez socrealistów. Recenzja z "Odwiedzin" jest tego najlepszym dowodem: "A więc jak ta wieś została pokazana? No cóż, typowi kułacy, jeden jakby średniak, bojowy były fornal i szereg biedniaków. Kułacy witają Joannę jako pełnoprawną dziedziczkę i pragną trzeciej wojny. Średniak się waha. Bojowy fornal daje Joannie ostrą odprawę. Biedniacy występują w gromadzie, z bezkompromisowym i uświadomionym jakby sekretarzem na czele. Przy tym okazuje się, że biedniacy i kułacy nienawidzą się wzajemnie".

Otrzymujemy też próbkę ciętego języka: "Ostatni akt sprawia wrażenie kombajnu, który pędzi do finału, na prawo i lewo załatwiając, wyjaśniając, symbolizując i ustawiając. Mamy tam czerpanie z dorobku poprzedniej formacji i śpiew dzieci w ogródku (przyszłość narodu), i tyradę Joanny (walka o pokój, front narodowy), i inne". Finał to sztych wymierzony prosto w serce socrealistycznej konwencji: "Zastanawiam się zawsze, co może zrobić scenograf w sztuce, w której grają prawdziwe biurka, stołki i teczki skórzane?". Otwarcie wykpiwa socjalistyczne schematy w recenzji z "Pierwszego dnia święta" Nazima Hikmeta: "Bezwzględność burżuazji, kiedy w grę wchodzi pieniądz, duży pieniądz, została już dokładnie zdemaskowana - także przed krakowskim widzem. Kilka lat temu mieliśmy nawet na krakowskich scenach jakby modę na tego rodzaju sztuki, dość już potem uprzykrzoną ze względu na tematyczną i artystyczną jednostajność tych przedstawień".

Zwraca uwaga żywy, kolokwialny wręcz, styl młodego Mrożka. O bohaterach "Cieni" Sołtykowa-Szczedrina pisze: "W sumie - przygnębiający smutek. Same łotry z energią albo szuje bez energii. W najlepszym wypadku zapijaczony tępak i bezbarwne, choć uczuciowe kobieciątko oraz jej matka, której sposób bycia wskazywałby na dwuznaczną przeszłość. I trochę się gubimy: czy to ustrój taki, czy po prostu oni już tacy są?".

Brawa dla Eichlerówny

Osobny rozdział stanowią opisy gry aktorskiej. Pisząc o rolach w "Nocnej przygodzie" w Teatrze Młodego Widza, Mrożek nie szczędzi aktorom zjadliwej ironii. "Oboje "przeżywali" nie tylko pojedyncze słowa, ale nawet kropki, przecinki... To się nazywa dobrą grą, jeśli aktor, opowiadając o przeszłości - z zadumą patrzy w dal, mówiąc o morderstwie, zachowuje się jak boa dusiciel, gdy jest skrzywdzony - płacze jak dziecko, gdy podniecony - sapie, gdy zaś oskarża kapitalistę - tokuje, jakby był na wiecu". W innym miejscu napisał: "Ustawiczne działanie sceny obrotowej dodatkowo nie sprzyja koncepcji "przeżywania". Sądzę, że aktorowi zajętemu ciągłym przelatywaniem z pokoju do pokoju trudno jest naprawdę przeżywać skomplikowane uczucia, tym bardziej że tej komplikacji w tekście nie ma, a widzowi, ogłuszonemu ciągłym hurkotem - trudno asymilować grę".

Daje też wyraz swoim wątpliwościom co do szans uchwycenia w ogóle ulotnego żywiołu teatralnego, zwłaszcza zaś gry aktorskiej. "Nawet recenzje wielkiego Boya, tak świetne, są w części omawiającej aktorstwo przykładem śmiesznej nieporadności". A może to parawan, za którym chciał się schować litościwy dla aktorów, znający ich autor? Kontakt z wielkim aktorstwem pobudza przecież jego umysł, uwalnia od zbytecznych obaw. O roli Ireny Eichlerówny w "Zalotach" Shawa pisze w samych superlatywach: "Obserwując przedstawienia z jej udziałem, odnosi się wrażenie, jakby jej partnerzy nigdy nie byli zupełnie pewni, jak ona zagra za chwilę, a już najmniej ona sama. Jej refleks aktorski skrócony jest do jakiegoś ostatniego ułamka sekundy, tak że jej każdorazowy zamiar pokrywa się właściwie z wykonaniem - jest z nim jednoznaczny. Stąd wrażenie, że ona nie gra, ale ona sama jest na scenie".

Kiedy trzeba, potrafi być bezlitosny. O "Kordianie" z Ryszardem Pietruskim w roli tytułowej pisze, że aktor "nie dał sugestii "człowieka wielkiego formatu", jak mówią w"Czarodziejskiej Górze"". Kończy zdaniem: "Ze względu na niezwykłą objętość afisza nie jesteśmy w stanie opublikować nazwisk wszystkich aktorów biorących udział w przedstawieniu, za co przepraszamy". Bywał okrutny także dla autorów. "Wysoką ścianę" Jerzego Zawieyskiego pointuje: "Sztuka będzie miała murowane powodzenie. Tak samo jak wesela ludzie lubią pogrzeby, byle uroczyste i z rodziną zmarłego". Nie oszczędzał reżyserów. O spektaklu "Srebrnorogi" Władysława Jaremy pisze: "Sztuka przechodzi obok specyfiki teatru lalek, łapie ją za włosy i wlecze śliczną niebogę za sobą".

Pan materii i konwencji

Mrożek kibicował nie tylko aktorom, lecz i teatrom. Jego oczkiem w głowie był Teatr Ludowy w Nowej Hucie, gdzie oglądał m.in. "Krakowiaków i Górali" Bogusławskiego: "Na zakończenie niech mi będzie wolno wzruszyć się, że przyszło mi pisać recenzję z pierwszego przedstawienia pierwszego teatru zawodowego w pierwszym socjalistycznym mieście, i ucieszyć się, że przyszło mi pisać pozytywnie. (...) Najmłodszemu teatrowi życzę, w imieniu Redakcji, wszystkiego dobrego".

Mrożek często wcielał się w postać zwykłego widza, bo rzekoma naiwność spostrzeżeń była środkiem, który pomagał mu obnażyć nabzdyczenie teatru, niejasne i skomplikowane propozycje sceniczne. Przy okazji opisu spektakli zdradza jednak swoją erudycję i zainteresowanie sceną. W tekstach znajdujemy liczne ślady obecności na przedstawieniach oglądanych, zanim został recenzentem. Trudno nie odnieść wrażenia, że już jako bardzo młody człowiek był teatralnym koneserem, który w poszukiwaniu dobrego przedstawienia, w nadziei na spotkanie z ważnym twórcą, pakował torbę, wsiadał w pociąg i pielgrzymował do pozakrakowskich teatrów.

Pośród wielu dowodów znajdujemy opis bytności Mrożka w ówczesnym Stalinogrodzie, czyli Katowicach, na "Czarującej szewcowej" ze scenografią Tadeusza Kantora. Już z perspektywy recenzenta analizuje dokładnie walory malarskiego projektu, który ma samoistną, pozasceniczną wartość. Precyzuje - chyba także na własny użytek - cechy, jakie musi mieć oryginalne dzieło i oryginalny twórca. "Oczywiście własny styl można mieć wtedy, kiedy w ogóle zaczyna się wszelka twórczość - kiedy artysta nie jest niewolnikiem materiału i konwencji, tylko ich panem". Kto wie - może są to echa pierwszych dramaturgicznych prób i przemyśleń z tym związanych? Uważny czytelnik wyłowi z recenzji artystyczne credo przyszłego dramaturga. Charakterystyczne są fragmenty dotyczące Czechowa, pisarza niezwykle ważnego dla warsztatu autora "Miłości na Krymie". Mrożek zastanawia się nad prawem kontrastu, równowagą między komizmem i tragizmem w sztuce, budowaniem i tonowaniem napięć dramaturgicznych oraz nastrojów, tak by wywierając na widzu odpowiednie wrażenie, nie kokietować go.

Przekleństwo artystycznej branży

Im bliżej końca recenzenckiego okresu, tym częściej Mrożek przekomarza się z teatralnymi konwencjami, dyskutuje z pisarzami jak równy z równym. Dojrzewa, by stać się jednym z nich. "Ponieważ już nigdy - i wcale tego zresztą nie pragnę - nie uwolnię się od pewnego rodzaju infantylności, więc także ilekroć oglądam jakąś sztukę polegającą na spiętrzaniu naiwnych intryg, na przykład z przebieraniem się mężczyzny za kobietę czy też odwrotnie, zawsze zadaję sobie to dziecinne pytanie: dlaczego te trzysta osób na sali orientuje się doskonale, o co chodzi, a tylko tych paru biedaków na scenie ciągle nie może się połapać? I chciałoby się ich jakoś uświadomić: "Panie, uważaj pan, bo ten, co tam idzie, to on nie jest on, ale tamten!".

"No i wykonałem tych dwadzieścia czy dwadzieścia pięć recenzji, kiedy zacząłem orientować się, że nad moimi stosunkami z kolegami z teatrów rośnie coraz większy cień. Zobaczyłem rzecz bardzo prostą, którą powinienem zobaczyć wcześniej; fakt, że nie można się kolegować (a ja bardzo się z ludźmi teatru kolegowałem), a jednocześnie być krytykiem, nawet jak się chce o nich pisać dobrze. Coś się dzieje natychmiast niedobrego, krytyk to nie kolega, to "inny"... I wtedy powiedziałem Teresie, że już nie będę tego robił" - mówił w wywiadzie Józefowi Opalskiemu. Dlaczego tak myślał? "Bodaj Adolf Rudnicki zauważył, że towarzystwo kolegów z branży jest dla artystów przekleństwem, bez którego artysta nie może żyć". Artysta? Dramaturg!!! Rok później powstała "Policja", której na początku nie chciał grać Stary Teatr i jeszcze kilka krajowych scen. Ale to już inna historia.

Sławomir Mrożek, "Jak zostałem recenzentem. Varia", Noir sur Blanc, Warszawa, 2005

***

29 czerwca Sławomir Mrożek będzie obchodził 75. urodziny. Przez ponad pół wieku związany jest z teatrem, dwa lata poświęcił na pisanie recenzji. Potem stał się jednym z najczęściej grywanych na świecie polskich dramaturgów. Jest autorem blisko 40 dramatów, w tym "Policji", "Indyka", "Tanga", "Rzeźni", "Emigrantów", "Garbusa", "Krawca", "Pieszo", "Vatzlava", "Ambasadora", "Portretu" i "Miłości na Krymie". Jego ostatnie dwie sztuki - "Wielebni" i "Piękny widok" - zostały opublikowane w roku 2000.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji