Artykuły

Wrocław mój prowincjonalny

Mieszkam w 700-tysięcznym mieście. W stolicy regionu. W pięknym Wrocławiu. Gdzie Rynek tętni życiem także grubo po północy, a po szynach mkną błękitne tramwaje. A jednocześnie czuję się często, jakbym była na kulturalnej prowincji - uważa Magda Piekarska.

-Ależ dlaczego! - oburzy się ktoś. - Są tu przecież kina, teatry, sale wystawowe. Są spektakle, wystawy, koncerty. Jednak tego prowincjonalizmu nie da się przeliczyć na ilość imprez, którym moje miasto chce olśnić całą Polskę. Raczej wyraża się on w sposobie myślenia, który każe nam padać na kolana przed każdą przybyłą ze stolicy gwiazdą, a nie pozwala dostrzec i docenić tego, co mamy wartościowego na własnym podwórku. Cóż, trudno się dziwić artystom, którzy w poszukiwaniu wrażeń ruszają w świat. I to nie tylko w jednym kierunku - do Warszawy, która właśnie wchłonęła kolejnych wrocławskich aktorów: Eryka Lubosa i Tomasza Tyndyka. Także do Legnicy i Wałbrzycha - bo tam właśnie wrocławianin Przemysław Wojcieszek będzie realizował swoje nowe spektakle. Sukces "Made in Poland" [na zdjęciu] okazał się wystarczającą rekomendacją, żeby oddać mu legnicką scenę na następne projekty. Dyrektorzy Bogdan Tosza z Teatru Polskiego i Krystyna Meissner ze Współczesnego byli odmiennego zdania. Mają do tego prawo - od tego są szefami, żeby wybierać i decydować.

A ja, jako widz, mam prawo żałować, że żeby obejrzeć nowe spektakle Wojcieszka, będę musiała znów ruszyć w trasę, a o kolejnych sukcesach Lubosa będę mogła co najwyżej przeczytać w gazecie. Żałuję - bo nie chcę, żeby moje miasto było dla artystów tylko i wyłącznie trampoliną, z której mogą się odbić do skoku po stołeczny sukces. Wolałabym, żeby tu trafiali najlepsi skoczkowie. I tyle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji