Artykuły

"Dziady" do bicia?

TELEWIZYJNA inscenizacja Mickiewiczowskich "Dziadów" pokazana w Dzień Zaduszny przez TVP 1 przyjęta została przez recenzentów więcej niż źle. O przedstawieniu w reżyserii Ja­na Englerta pisano wyjątkowo dużo, nie szczędząc mu uszczy­pliwości i przygan. Padało nawet słowo kicz, a Paweł Gruszczyń­ski ("Tygodnik Powszechny") już nadtytułem artykułu przekony­wał, że "lepiej zostawić Księgi za­mknięte niż otwierać je łomem!". Ten ostry ton i obszerność kry­tyk zdają się świadczyć, że tele­wizyjne "Dziady" trafiły w jakąś czułą strunę, wspólną dla tak różnych piór, jak wspomniany Gruszczyński z "TP", Roman Pawłowski z "Gazety Wyborczej" czy Ewa Likowska z "Wiadomo­ści Kulturalnych". Co spowodo­wało ów zgodny atak? I czy był on aż tak uzasadniony?

Zacznę może od tego, że i ja nie uważam "Dziadów" Englerta za spektakl szczególnie udany, za osiągnięcie polskiego teatru. Brak im indywidualnego wyrazi­stego rysu. Nie są to właściwie "Dziady" autorskie, na których piętno odcisnęłaby osobowość reżysera. To raczej ilustracja niż twórcza interpretacja. Słabości miał zresztą ten spektakl więcej, czasami raził dosłownością, to znów nadmierną ornamentyką (po cóż np. ci kolędnicy w dro­dze na katorgę, gdzie Wigilia, a gdzie Dziady?).

Nie mogę się jednak zgodzić z głównym tembrem zarzutów. Koncentrujących się na dwóch sprawach. Po pierwsze - ma się Englertowi za złe, że stworzył nie teatr, a widowisko telewizyjne. Pojawiły się nawet porównania do horroru, filmu sensacyjnego, thrillera (niesmak budziła np. scena, w której twarz Konrada - za pomocą telewizyjnej techniki - zmienia się w diabelskie obli­cze). Po drugie, i w związku z tym - że uczynił tak, by się przy­podobać masowej telewidowni.

Przepraszam, a dlaczego niby mam się gorszyć, że Englert chciał współczesnym "obrazkowym", jak to sam określił, języ­kiem opowiedzieć wieloznaczny dramat z dawno minionej epo­ki? Oczywiście, można dyskuto­wać, czy język ten znajdzie dla siebie w ogóle jakieś ucho, czy młodzi go usłyszą. Można i na­leży podkreślać, że takie poka­zywanie "Dziadów" nie powinno być do nich jedyną drogą. Co nie znaczy, że z tej akurat trzeba szydzić.

Ideałem teatru wielkich arty­stycznych przeżyć są dla mnie wciąż "Dziady" Swinarskiego; próby czytania "Dziadów" przez Grzegorzewskiego podziwiam i budzą one we mnie silne emo­cje. Ale przecież nie tylko takie "Dziady", takie wysokie C au­torskiej interpretacji ma dziś, i wobec innych odbiorców teatru, rację bytu. Englert zrobił spek­takl cokolwiek szkolny, ale kto powiedział, że szkołom takie spektakle nie są potrzebne? Lep­szy byłby bryk, jaki można ku­pić za parę zł? Ktoś właśnie spektakl Englerta nazwał "bry­kiem" z Mickiewicza. Daj nam, Panie, więcej takich bryków i od­biorców dla nich takich, co chcie­liby ponad trzy godziny tkwić przy telewizorze pełnym roman­tycznej poezji.

A że to nie był Mickiewicz, ale teledysk z Mickiewicza? Nie ma zgody. Telewizja to medium osobne, tworzy własny język, własne kulturowe znaki. Mnie również do nich daleko. Ale nie wolno się złościć, że telewizja... jest sobą. Owszem, teatr TVP na­zbyt często ostatnio zmienia się w widowisko, nie zawsze po­trzebnie. Ja też cenię ascezę sce­ny i lubię w TVP teatr skromny, nie rozbuchany filmowo. Co nie znaczy, że ma ona tworzyć tylko taki teatr, który nie przyznaje się do aliansów z filmem choćby. Bo niby dlaczego? Smakosze te­atromani znajdą sobie teatralne spełnienia w teatrze właśnie i przede wszystkim. Telewizja to medium dla wielu. Co nie zna­czy: dla nikogo. Bo zgódźmy się: taki "nikt" oglądać "Dziadów" nie zechce w jakiejkolwiek postaci.

Bądźmy zresztą sprawiedliwi dla spektaklu Englerta. I kręcąc nosem na słabości przyznajmy, iż było to widowisko o co najmniej paru walorach. Żebrowski był Konradem, którego się nie tylko słuchało, ale i rozumiało, wielkie kreacje stworzyli Frycz, Stenka, Zapasiewicz, zdjęcia Adamka by­ły cudownie malarskie, a muzy­ka Satanowskiego brzmiała przejmująco. Obyśmy mieli tylko takie troski, że nam TVP nie da­ła na Zaduszki arcydzieła. I oby­śmy tylko zawsze oglądać mogli telewizję, która prócz seriali, te­leturniejów i reklam decyduje się tworzyć teatr tych rozmiarów. I nie tylko czas spektaklu mam na myśli. I nie tylko pieniądze weń włożone. Lepiej zostawiać, Księ­gi zamknięte niż otwierać je ło­mem? Cóż, może też i lepiej obejść się smakiem nie otrzymu­jąc dzieła na miarę swoich ocze­kiwań, niż łomem recenzować to, które się obejrzało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji