Artykuły

Dyżurny chory kraju powoli się wycofuje

Na spotkania z JERZYM STUHREM walą tłumy wielbicieli, ale aktor ma już dość opowiadania o swojej walce z nowotworem. Łatka komedianta i jajcarza też go nie cieszy - pisze.

Jestem już innym człowiekiem. I z ciekawością obserwuję siebie. Zawsze niesłychanie parłem do przodu, jak koń. Czasem biegłem z klapkami na oczach. A teraz siedzę i czekam. I kiedy tak siedzę, to przychodzi do mnie... nagroda. Mówiąc to, Jerzy Stuhr wskazał na statuetkę Wielkiej Nagrody Festiwalu "Dwa Teatry", stojącą przed nim na stoliku. - Wszystko przeszedłem w życiu, wszystkim się cieszyłem - miłością, uznaniem, popularnością. Wytarzałem się po kilometrach czerwonych dywanów. No i co? Jeszcze raz do tego Cannes? Już byłem. Teraz niech mój syn tam jedzie - dodał po chwili.

Tego się można było spodziewać. Sala Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie od publiczności pękała w szwach. Pierwsi widzowie zajmowali miejsca już na godzinę przed rozpoczęciem spotkania. Dla wielu zabrakło krzeseł. Stali cierpliwie, wspinając się na palce, żeby go tylko zobaczyć. Podczas spotkania były westchnienia, wzruszenia i zwierzenia, co pewien czas przerywane oklaskami. Aktor opowiadał, że kiedy do swojej nowej książki "Dziennik choroby" wybierał zdjęcia, zorientował się, że prawie na wszystkich jest w takiej sytuacji, jak teraz w sopockiej sali. On z mikrofonem w ręku i tłum ludzi dokoła. Pomyślał, że całe jego życie tak właśnie wyglądało. Coś gadał, głupio lub mądrze, ale ciągle otaczała go wielka gromada ludzi.

- Moja żona często prosi: Wyjdźmy gdzieś do ludzi. Do ludzi? A ja właśnie miesiąc byłem wśród ludzi i marzę, żeby być sam. Są tacy, którzy nie potrafią wytrzymać sami ze sobą. Ja potrafię. To bardzo pomaga w chorobie, kiedy człowiek jest sam i musi sobie wymyślić, co będzie dzisiaj robić. Bywa tak, że nie możesz nic innego robić, tylko myśleć. I takie plany trzeba sobie w głowie ułożyć. Lubię być sam i umiem być sam. Mój ojciec też był taki. Ale to był prokurator. A, jak wiadomo, prokurator jest nieskory do zwierzeń - żartował aktor. Były pytania o jego chorobę. I słowa podziwu, że umiał się dzielić tym trudnym przeżyciem. Jerzy Stuhr tłumaczył, dlaczego zdecydował się opowiedzieć o swojej chorobie. Że jak się jest osobą publiczną, to człowiek nie ukryje się w dzisiejszych czasach. Przypomniał swoją niedawną historię, kiedy skradziono mu auto z ulicy. Doszedł do komisariatu, który był tuż za rogiem, a tam już czekał na niego człowiek z tabloidu, witając go słowami: Ukradli panu auto. Na pytanie - skąd wie, odpowiedź padła, że od policjantów, którzy wcześniej kradzież spisywali. Kiedy aktor znalazł się w szpitalu, już następnego dnia jakiś gość kręcił się tam z aparatem. Postanowił więc uciąć plotki. Najpierw wymyślił, że powie tyle, ile sam chce. Nie do końca. Ale potem zrobił krok dalej.

- Wtedy zorientowałem się, że może to, co mówiłem o chorobie, jest czymś najpoważniejszym, co mi w życiu przyszło zrobić. Pomóc tym nieszczęśnikom wokół mnie - tłumaczył.

Przekonał się, że jego słowo wypowiedziane w wywiadzie miało większą moc, niż badania lekarzy.

- Zdarzyło się, że zadzwonił do mnie lekarz gdzieś z Polski, mówiąc: Panie profesorze, mam chorego. Chłopak 23 lata i nie chce żyć. Proszę mu coś powiedzieć, bo ja nie daję rady. Panie doktorze, przecież ja nie jestem psychoterapeutą, ja się boję, żebym komuś krzywdy nie zrobił. Jeszcze przez telefon. To ja napiszę list. I napisałem - opowiadał.

Ale też sam dostawał listy, jak ten z Kliniki Dziecięcej Hematologii we Wrocławiu. Piękna laurka ze słowami: Tacy jesteśmy dumni, że pan i my na to samo jesteśmy chorzy. Podpisane: Jaś z mamą.

W pewnym momencie jednak się przestraszył, że zostanie dyżurnym chorym kraju. Zwłaszcza przed Wielkanocą ruszyła lawina zaproszeń. Żeby mówił, opowiadał, a nawet komentował Drogę Krzyżową Benedykta XVI w Koloseum. Zgodził się na komentowanie. Ale potem powiedział: dość. Żeby nie zrobił się z tego "Big Brother". I postanowił ten etap zamknąć w książce.

Już przedtem, jak żartował, czuł pismo nosem, że może czasami pomagać ludziom. Kiedyś na ulicy zagadnął go młody człowiek, mówiąc: Chciałem panu podziękować za twórczość. - Dziękuję bardzo, miło mi - usłyszał od Stuhra. Nieznajomy zaczął opowiadać, że jest rehabilitantem, który zajmuje się pacjentami z ciężkimi urazami. Zabiegi są czasami bardzo bolesne. Kiedy był w Anglii podpatrzył, jak jego koledzy rehabilitanci uśmierzali ból fragmentami skeczy Benny Hilla, Jasia Fasoli czy Monty Pythona. Puszczali, ludzie się śmiali i mniej ich bolało. A ja sobie zrobiłem z pańskich filmów taką składankę i też pokazuję pacjentom, a ich mniej boli. - Panie, takiego komplementu nikt mi jeszcze nie powiedział. Wreszcie jestem, cholera, ludziom potrzebny - usłyszał rehabilitant od aktora.

Drugim przykładem aktor rozbawił publiczność niemal do łez. Opowiadał, że kiedy był poważnie chory na serce leżał w sanatorium w Rabce. Tak się zakochał w tym miejscu, że potem kupił koło Rabki dom. I często grywał w tenisa na kortach koło sanatorium. Lekarze, wiedząc o tym, wysyłali chorych na serce, którzy się bali większego wysiłku, żeby zobaczyli jak aktor gra. - Idź pan tam o pierwszej, pan Stuhr będzie grał. On tu u nas leżał. Idź pan zobaczyć tego spoconego faceta na korcie. I tuż przed pierwszą pacjenci w piżamach ruszali w stronę kortów. - O, widownia idzie - żartowano.

Ale nie tylko o chorobie Jerzy Stuhr opowiadał. Wyznał, że ma marzenie. Chciałby 3 września wystąpić w spektaklu telewizyjnym na żywo.

- To "32 omdlenia" Gogola, w których grałem w Teatrze Polonia razem z Krystyną Jandą i Ignacym Gogolewsktm. 3 września mamy wejść do studia i zagrać... Miejmy nadzieję dla półtora miliona Polaków. Taki mam ambitny plan na najbliższą przyszłość. Chciałbym, żeby ludzie to przedstawienie obejrzeli. I żeby ono zostało zarejestrowane. Nie powiem, że to byłby testament. Bo nie chcę wprowadzać tu tak minorowych nastrojów. Ale byłoby to podsumowanie całej mojej wiedzy o aktorstwie. Bo dla mnie aktorstwo jest ciągle tą wielką przygodą, kiedy z nierzeczywistego robi się coś rzeczywiste.

Jerzy Stuhr sporo mówił o przepaści pokoleniowej. Jak jest wielka, pokazał ją na pewnym przykładzie. Opowiadał, że podczas wykładu wypadło mu z pamięci nazwisko siedemnastowiecznego poety.

- Idźmy dalej, ja sobie zaraz przypomnę - mówił studentom. I opowiadał dalej. Po chwili podchodzi do niego student, wyciąga telefon i pyta: O tego chodziło? - Pomyślałem sobie - mówi aktor

- Boże, to ja musiałem pisać specjalne oświadczenie, że jestem studentem filologii, żeby się dostać do biblioteki "Jagiellonki" po to, żeby mi Gombrowicza wydali na chwilę. Ile to zachodu, trudu, żeby informację zdobyć. A on mi po chwili pokazuje nazwisko. Moje dzieci przy stole ro-

zmawiają o najnowszych smartfonach. Syn mówi do mnie: Tata, miałem 500 tysięcy wejść na YouTube. To jest widownia. Widzę, jak to się zmieniło. Powoli też wycofuje się z zawodu pedagoga. Nie przez chorobę. Powolutku zaczyna się wycofywać z przedmiotów, w których pedagog musi być bardziej przewodnikiem niż nauczycielem.

- Uczę w tej chwili przedmiotu "praca z kamerą". I okazuje się, że oni bardzo chętnie uczestniczą w tych zajęciach, bo wiedzą spryciarze, że to im najszybciej będzie potrzebne. Telenowele, seriale, ci od castingu już na nich czekają.

Jak jest różnica między teatrem, telewizją i filmem?

- Kiedy w teatrze kurtyna pójdzie w górę, to już nikt nie ma prawa mi się wtrącić. I to poczucie pewności, że teraz wszystko zależy ode mnie, jest potężnym bodźcem. Daje siłę straszliwą. W telewizji jest już trochę gorzej. Bo ktoś inny wybierze dubla, ktoś cię może lekko przyciąć, pół kwestii odjąć. I już nie masz tej pewności. Pokorniejszy jesteś. A do filmu to przychodzisz całkiem potulniutki. No, bo mogą z tobą zrobić wszystko. Ekstremalnie wyciąć całego. Na pytanie, czy tak można wyciąć rolę w całości, Jerzy Stuhr przypomniał historię, która się przydarzyła jego dawnej studentce. Dostała rolę w filmie i jeździła na plan. Potem z mężem poszła na premierę. Patrzą, a jej nie ma na ekranie. Mąż pyta: - Gdzieś ty była? - Do filmu jeździłam. Ale mnie wycięli - tłumaczyła. - Tak, wycięli cię, pewnie nie raz. No i rozwód wisiał w powietrzu.

Aktor tłumaczył, że rolę można skrócić albo wydłużyć. Wystarczy dodać parę zbliżeń. Dziś aktorki już nie reżyserów emablują, tylko operatorów. A nawet oświetleniowców.

- Grałem z jedną gwiazdą, nazwiska nie podam. Mówię do niej, ona mi odpowiada, ale cały czas daje jakieś znaki i patrzy w innym kierunku, a nie w moje oczy. Gdzie ona tak patrzy? - myślałem. No i okazało się, że ona cały czas dawała znaki człowiekowi, który oświetlał plan, gdzie ma być światło na jej twarzy.

Jerzy Stuhr podczas spotkania przyznał z lekkim westchnieniem, że przylgnęła do niego komediowa łatka. Ze, kiedy był rektorem i próbował coś dla szkoły wywalczyć w samorządzie, lokalni włodarze mu czasami przycinali: - Panie rektorze, to nie "Seksmisja". Wie, że na pierwszy rzut oka ludziom wydaje się, że jest jajcarzem (jak mu to powiedział kiedyś pewien konsul). I nie obraża się, kiedy pytają go za każdym razem, jak to jest być osiołkiem.

Nawet na pytanie - Czy nadal uważa, że "śpiewać każdy może", odpowiada z lekkim uśmiechem: - Mijają pokolenia, a pieśń zostaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji