Artykuły

Warszawa. Redbad Klijnstra reżyseruje "Przebudzenie"

Nie przypuszczałem, że utwór Shelagh Stephenson tak mocno we mnie coś poruszy. Przypomina mi najlepsze filmy czasu niepokoju lat 70., który materializował się w "Pikniku nad wiszącą skałą" Weira czy "Matni" Polańskiego - mówi Redbad Klijnstra przed premierą "Przebudzenia" w Teatrze Syrena.

Redbad Klijnstra o reżyserii sztuki "Przebudzenie" oraz o bajkach kaszubskich, które ma dla Danuty Stenki.

Jest pan artystą poszukującym. Stąd współpraca z Jerzym Grzegorzewskim, Krzysztofem Warlikowskim, własne realizacje w Teatrze Narodowym, Rozmaitościach, krakowskim Teatrze im. Słowackiego. Ale reżyseria sztuki psychologicznej w Syrenie może być zaskoczeniem dla publiczności.

Redbad Klijnstra: Nie znałem wcześniej tego teatru. Byłem raz, bo współpracuję z jego aktorką Jolantą Litwin-Sarzyńską, razem zrobiliśmy "Moją mamę Janis". Kiedy wszedłem do gabinetu dyrektora Wojtka Malajkata, poza plakatami hitów Syreny naprzeciwko jego biurka zobaczyłem całą ścianę zdjęć Grzegorzewskiego. Obaj u niego zaczynaliśmy. On nie tyle nas ukształtował, ile otworzył nam pewne rejony wyobraźni. Otrzymałem wprawdzie gruntowne wykształcenie od Mai Komorowskiej i Wiesława Komasy, ale gdy na lV roku zacząłem grać u Grzegorzewskiego, mocno mnie zainspirował.

Jerzy Grzegorzewski potrzebował oryginalnych osobowości.

- Powiedział mi wprost, że bierze mnie ze względu na "dzikie oczy", długie włosy i to, że mówię po holendersku. Uważał, że to diabelski język. Swoją pierwszą rolę: Widma w "Weselu", zagrałem po holendersku. Bycie cudzoziemcem - outsiderem szczególnie w zawodzie artystycznym dodaje widocznie pewnego kolorytu. O powodzie, dla którego Wojtek Malajkat zaproponował mi reżyserię sztuki "Przebudzenie", wiem jednak niewiele. Znamy się od dawna, zawsze mieliśmy dobre porozumienie. Być może dlatego, że Wojtek urodzony na Mazurach też jest pół-Polakiem jak ja.

Pan pół-Holender, Malajkat pół-Mazur i do tego Kaszubka Danuta Stenka, która zagra rolę główną.

- Rzeczywiście tworzymy niezłą sieć mniejszości narodowych. I podczas prób panuje doskonałe porozumienie. Powiedziałem Danusi, że jeśli się zgodzi wystąpić w spektaklu, dostanie ode mnie bajki kaszubskie, które mój ojciec, Fryzyjczyk zainteresowany Kaszubami kiedyś kupił w antykwariacie. Zaraz po premierze podaruję jej ten skarb.

Ale chyba nie tylko bajkami udało się przekonać Danutę Stenkę do udziału w tej premierze.

- Z pewnością. Nie przypuszczałem, że utwór Shelagh Stephenson tak mocno we mnie coś poruszy. Przypomina mi najlepsze filmy czasu niepokoju lat 70., który materializował się w "Pikniku nad wiszącą skałą" Weira czy "Matni" Polańskiego. Mamy tu także do czynienia z tekstem, który w najlepszym tego słowa znaczeniu nawiązuje do anglosaskiej tradycji szekspirowskiej. Konstrukcja całości jest bardzo spójna, postacie - z krwi i kości, które jednocześnie trudno zaszufladkować. Tekst, co ważne, stawia wiele pytań, na które współczesny widz nadal szuka odpowiedzi.

Jako aktor, ale i reżyser jest Pan stale otwarty na eksperyment. Jakiego teatru Pan poszukuje?

- Od pewnego czasu mam dosyć zabaw intelektualnych między reżyserem, krytykiem a tzw. wyrobioną publicznością. To są dyskursy, które moim zdaniem niczego nie wnoszą. Zbyt często widzę albo uczestniczę w projektach, które stanowią rodzaj komentarza do jakiegoś poprzedniego utworu, inscenizacji innego reżysera. Mam poczucie, że siła teatru leży gdzie indziej. To powinno być medium, które reaguje na naszą rzeczywistość, dotyka życia.

Autorka "Przebudzenia" Shelagh Stephenson znana jest w Polsce przede wszystkim z "Pamięci wody", w której oswaja nas z tematem śmierci...

- W "Przebudzeniu" jest sporo metafizyki. Stephenson przypomina, że kiedyś wiara i nauka stanowiły jedno. Dziś żyjemy w paradygmacie dualizmu i nie chcemy pogodzić się z tym, że wiarę i naukę można połączyć, a nie stawiać na krańcowych biegunach. W tej sztuce jest wiele motywów rodem z filozofii Wschodu, np. przekonanie, że śmierć nie jest momentem, tylko stacją w procesie przechodzenia z jednego stanu w drugi. Stawia ona pytanie, dlaczego przyjęliśmy, że w naszych szalonych czasach nie ma miejsca na chwilę postoju i refleksję.

Jadąc rozpędzonym tramwajem, pewnie chętnie sięgnęlibyśmy po hamulec, ale boimy się, że zapłacimy mandat, a do następnego pojazdu nie uda nam się wskoczyć. A nie chcemy być zepchnięci na bocznicę.

Myślę, że przede wszystkim nie chcemy dostrzec, gdzie leży prawdziwa przyczyna naszego pędu. Autorka twierdzi, że w naszej głowie, bo mamy przecież wolną wolę. Musi dopiero wydarzyć się tragedia, by nadeszło "Przebudzenie".

W tej sztuce mocno jest też zaakcentowana rola świata mediów.

- Jest on niczym Mefistofeles. Jeżeli chcemy żyć w zgodzie z mediami, musimy podpisać z nimi cyrograf. W ostatecznym bilansie media najwięcej zyskują, szczególnie te prywatne, co podkreśla sztuka. To, że zarabiają na rozrywce, to pół biedy, gorzej, że podobnym regułom finansowym poddawane są stacje informacyjne, co prowadzi do największych wynaturzeń. Nie liczą się prawda i rzetelność, ale oglądalność, a wtedy znikają ha- mulce. Jeśli fakty nie się zgadzają, tym gorzej dla faktów.

Na co pana zdaniem będzie w stanie uwrażliwić widzów "Przebudzenie"?

- Myślę, że na nas samych. Na naszą samotność i pozorną egzystencję. Bohaterka żyje w zawieszeniu. Zaginięcie syna uświadamia jej, że tak naprawdę go nie znała, nie potrafi odpowiedzieć na najprostsze pytania dotyczące tego, kim był. Mieszkali razem, a żyli osobno. Ten utwór przypomina czasem grecką tragedię połączoną z moralitetem, choć bez morału.

Przeczytałem gdzieś, że Danuta Stenka podczas pracy nad rolą przeżywa rodzaj artystycznej schizofrenii, która jak się potem okazuje, dobrze służy kreowanej roli. Czy pan jako reżyser również ma podobne odczucia?

- Jestem pod głębokim wrażeniem tego, w jaki sposób pracuje. Klatka po klatce przegląda swą rolę. Zwraca uwagę na najdrobniejszy szczegół, choćby nieścisłości w tłumaczeniu. Zdarza się, że nie znając oryginału, intuicyjnie wyczuwa, że coś nie gra. Jej dociekania mogą rzeczywiście sprawiać wrażenie pewnego rodzaju artystycznej schizofrenii. Ale ten proces pozwala uzmysłowić aktorowi całą skalę możliwości i całą głębię postaci, w którą się wciela. To jest fascynujące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji