Artykuły

Warszawa. Nikołaj Chalezin reżyseruje w Polskim

Słynny białoruski reżyser teatralny, który doradza rządom USA i Wielkiej Brytanii, przygotowuje w Warszawie sztukę "Czas kobiet".

Z Nikołajem Chalezinem rozmawia Edyta Błaszczak

Kiedy ostatni raz był pan na Białorusi?

- 1 stycznia 2011. Przez pierwsze 20 minut tego dnia.

Nie może pan już wrócić...

- Wyjeżdżałem przez zamkniętą strefę, pod podłogą mikrobusa. Nakryty prześcieradłami. Na nich siedziało dziecko. Udało się tylko dlatego, że to była noworoczna noc, na granicy stały policyjne jeepy, ale wszyscy byli pijani, nie trzepali samochodów. Nie mogę wrócić do kraju, bo od razu mnie zamkną - jestem oskarżony z trzech paragrafów karnych [m.in. za obrazę prezydenta i państwa Białoruś - red.].

Trudno żyć z taką świadomością?

- Trudno było, kiedy nie mogłem przyjechać na pogrzeb ojca. Teraz staram się o tym nie myśleć, dużo pracuję.

Czeka pan na ten dzień, kiedy będzie mógł wrócić? Ostatnio Łukaszenko wypuścił kilku więźniów politycznych - Andreja Sannikau czy Żmiciera Bandarenkę...

- Nie czekam na ten dzień. Nie rozumiem, jaki jest sens w samym czekaniu. Nie, my [z żoną red.] nie czekamy, działamy. Dlatego ciągle zmieniamy miejsce zamieszkania - to taki sposób, żeby nie zastygnąć w tym czekaniu.

Ścigają pana za tworzenie niezależnej sztuki?

- Na Białorusi Wolny Teatr jest zakazany, ale zapraszają nas najbardziej prestiżowe sceny świata. W londyńskim Teatrze Globe mieliśmy premierę "Króla Leara". Bo w domu możemy grać tylko po prywatnych mieszkaniach. Nasz prezydent nie uznaje światowych gwiazd teatralnych. Nie mamy nawet afisza, o sztukach powiadamiamy ludzi SMS-ami.

Kto przychodzi?

- Kiedy zorganizowaliśmy pokaz filmu "Ostatni dyktator Europy", aresztowali całą publiczność i aktorów. Około 20 osób między 18. a 35. rokiem życia. Wiedzą, że na nasz spektakl trzeba przyjść z dokumentami, bo wtedy krócej będzie się siedzieć w areszcie.

Dlaczego nie zostaniecie w Anglii albo w Polsce i postaracie się o siedzibę dla Wolnego Teatru?

- Nikt nie jest tym zainteresowany - ci, którzy mogą, chcą wrócić. Czekają na nich dzieci, rodzice. I tak mnóstwo podróżujemy. Miesiąc w Mińsku, a potem znów trasa po świecie.

Jak oprócz wystawiania sztuk namawia pan do nałożenia sankcji na Białoruś?

- Jestem współzałożycielem opozycyjnego portalu Chartia97, razem z byłym kandydatem na prezydenta Andriejem Sannikau i jego doradcą Żmicierem Bondarenką. Działam społecznie, piszę, jestem doradcą w sprawach białoruskich dla rządu amerykańskiego i brytyjskiego.

Przyjaźni się pan z Kevinem Spacey i Jude'em Law...

- Kevin to patron naszego naszego teatru, Jude Law jest honorowym członkiem rady dyrektorskiej. Wspierają nas Tom Stoppard, George Clooney, Michael Sheen i kilkanaście innych sław. Długo by wymieniać.

Jak?

- Kevin Spacey stał w centrum Londynu z portretem Dimy Bondarenko, a Jude Law Natalii Radiny (jedna z bohaterek sztuki "Czas kobiet", szefowa Chartii97) w proteście za ich aresztowania. Tom Stoppard przemawia na panelach w Brukseli i jak nikt inny przekonuje polityków.

Są też gesty symboliczne. Zagraliśmy moje "Pokolenie Jeans" w Parlamencie Brytyjskim. Ochroniarze mówili, że nikt inny wcześniej nie wystawiał tam sztuki. Wyjątek zrobili dla Jude'a Law. Pamiętam, jak ochroniarz kręcił głową, że wpuszczą nas do sali, gdzie dzień wcześniej przemawiał Obama. Weszło 40 osób.

Jude Law to prawdziwy białoruski opozycjonista?

- O tak. Podczas próby do "Pokolenia Jeans" mówię do niego: Słuchaj wczoraj na Białorusi ogłoszono, że ty, Kevin Spacey i Tom Stoppard jesteście na czarnej liście aktorów, nie można wyświetlić filmów z wami. A on na to taki ucieszony: To najlepsza wiadomość, jaką słyszałem od miesięcy. Zaczęliśmy się śmiać, że nakręcimy wideo, jak Jude Law spod płaszcza sprzedaje w Londynie nielegalnie DVD ze swoimi filmami, bo tak zbiedniał z powodu białoruskiego zakazu.

Gdzie pan poznał te wszystkie sławy, Barack Obama je wam przedstawia?

- Prezydent jest tylko cztery lata, a Kevin Spacey będzie rządził zawsze. To są różne spotkania. Z Mickiem Jaggerem spotkałem się na koncercie w Warszawie. Sam zadzwonił. Po drugiej piosence pozdrawiał Wolny Teatr ze sceny. Przyjaźnimy się z wieloma sławnymi ludźmi. Ale my nie prosimy o pieniądze. Nas nie trzeba wspierać, wspierać trzeba Białoruś. Kiedy Sannikau siedział w więzieniu, pisał dla swojego syna bajki. Ja je redagowałem, Tom Stoppard tłumaczył na angielski. Potem brytyjscy aktorzy czytali je dzieciom u siebie w kraju. Pytały, kto je napisał. To była taka intymna sytuacja. Tom wyjaśniał, że to człowiek, który siedzi w więzieniu. W tych działaniach nie ma jakiegoś pragmatycznego mechanizmu, często to ludzki odruch, po prostu chęć niesienia pomocy. Sławy też potrzebują pomocy. Trzeba wciągać ich w różnego rodzaju przedsięwzięcia, żeby mogli zobaczyć wynik swojej pracy.

Od napisania "Pokolenia Jeans", kiedy wieszczył pan, że młodzi ludzie w zachodnich spodniach zmienią Białoruś, minęło sześć lat...

- A ile lat minęło od stanu wojennego w Polsce do prawdziwie demokratycznych zmian? Zmiany na Białorusi to proces bez prognoz. Będzie miał różne fazy. Ale Białoruś bez dwóch zdań idzie w stronę demokracji. 80 proc. narodu nienawidzi Łukaszenki. Teraz mamy etap siłowego utrzymywania się przy władzy. Protesty organizują ludzie, którzy mają nie więcej niż 40 lat. Zaczynali starsi działacze, politycy. Ale już się zmęczyli. Minęło 18 lat.

Pana sztuka "Czas kobiet", ale także media białoruskie, pokazuje, że to kobiety ostatnio stały się rzecznikami wolności na Białorusi.

- Mężczyźni siedzieli w więzieniach, więc kobiety musiały wziąć na siebie odpowiedzialność, to one walczą o wolność. To teraz najsilniejsza grupa, oddana swoim mężczyznom, ale też oddana krajowi. Pochodzą z różnych sfer, środowisk. Jest w nich taki rodzaj "niegasnącej mocy", która pcha coraz dalej. I to nie jest tragedia, jaką widać plakatach, które zostały zrobione dla naszej sztuki (kobieta z przyciemnioną twarzą, jak wyjęta z kampanii społecznej o molestowaniu), dlatego będę chciał je zmienić. Każda z tych kobiet, oprócz chwil wielkiego nieszczęścia i żalu, przeżywa chwile szczęścia.

One to?

- Irina Bogdanowa, siostra Andrieja Sannikova, kandydata na prezydenta, który został skazany na pięć lat kolonii karnej i dopiero w połowie kwietnia wyszedł na wolność, Julia Bondarenko, córki Żmiciera Bondarenki, szefa kampanii wyborczej na prezydenta Sannikova (również skazanego). Moja żona Natalia Kolada. Irina Krasovska, wdowa po Anatoliju Krasovskim (polityku, który zaginął w latach 90. Jego przyjaciele uważają go za męczennika - opozycja twierdzi, że został zabity na zlecenie białoruskich służb specjalnych wraz z innymi nieprawomyślnymi działaczami Zawadzkim i Zacharenką.) Oraz Natalia Radina i Irina Chalip - żona Andrieja Sannikova (dziennikarka rosyjskich mediów na Białorusi).

Czyli to sztuka dokumentalna, oparta na pana życiu?

- Żadne słowo padające ze sceny nie jest napisane, wszystkie zostały powiedziane. Zrobiłem 40 kilkugodzinnych wywiadów do sztuki. Według mnie unikalność tego projektu polega - bo próbowaliśmy znaleźć w Europie coś podobnego - na tym, że aktorzy znają się z pierwowzorami postaci sztuki. I mogą się wszyscy ze sobą spotkać i porozmawiać. I wszyscy będą na premierze, no prawie wszyscy, bo Irina Chalip ma zakaz wyjazdu z Białorusi.

Sztuka powstaje w Polsce, tymczasem polska prokuratura wydała numery kont Alesia Bielackiego, szefa Wiosny.

- Każdy kraj popełnia błędy. Ważne, czy je naprawia, Polska stara się, a Litwa, która brała w tym udział - nie. Choćby dlatego Chartia przenosi się z Litwy do Polski. O wiele przyjemniej jest pracować z sojusznikami, a nie z tymi, którzy cię gnoją.

Bardzo pan wyrozumiały, Bielacki jest w kolonii karnej.

- Ale polskie władze pomagają jego rodzinie, walczą o jego uwolnienie. Myślę, że nikt inny nie zrozumie tej sztuki lepiej niż Polacy. Szwajcarzy czy Francuzi nie rozumieliby sytuacji. Nie uwierzyli, że moja sztuka jest dokumentalna, że można spać w malutkim pomieszczeniu kilka centymetrów od muszli klozetowej. To nie mieści się im w głowie. A Polacy to rozumieją. Mieliście okupację, trudne czasy.

Dobrze pan ocenia polską politykę wobec Białorusi?

- Sikorski to elastyczny polityk. Moja żona na forum w Brukseli powiedziała mu kiedyś, że ma złą strategię wobec Białorusi. On potem do niej podszedł i powiedział, że wydzieli pieniądze na Chartię. Polscy politycy rozumieją, co dobre, a co złe. Pomoc dla Białorusi nie jest oczywiście bezinteresowna, chodzi stosunki gospodarcze w przyszłości. Na razie Polacy są w stanie zaostrzać konflikty z reżimem, bo nie ponoszą strat w sferze ekonomicznej. Powinniście naciskać jednak na wprowadzanie sankcji ekonomicznych dla Białorusi. Natychmiast.

Ale mówi się, że one uderzyłyby w zwykłych Białorusinów.

- Ludzie i tak już cierpią. Średnia pensja w Polsce to 1170 euro, na Białorusi to 170 euro. Różnica jest w tysiącu euro. Im jeszcze mniej nie można płacić, bo będzie głód. Ale oni tak mogą żyć jeszcze 10 lat. Trzeba przerwać ten koszmar. Ludzie chodzą do pracy i nie otrzymują pieniędzy, bo reżim wydaje je na ślizgawki [Łukaszenka ciągle buduje lodowiska, jest wielkim fanem hokeja]. Na Białorusi jest 200 tys. pracowników służb milicji. I oni dostają ogromne wypłaty. Jeśli je zabrać, sami zjedzą Łukaszenkę. W żadnym innym kraju na 10 tysięcy demonstrantów nie wychodzi 10 tysięcy uzbrojonych milicjantów.

Jaką sztukę wystawiłby pan na Białorusi, gdyby powrót był możliwy?

- To byłby projekt, który tworzymy razem z Amnesty International. Temat kary śmierci. Będziemy grać w Tajlandii, Iranie, Nigerii, Malezji. Ale nie na Białorusi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji