Artykuły

Car Slobodan

Zaczynał jak rewolucjonista, dziś w oczach wielu stał się uosobieniem mainstreamu. Tadeusz Słobodzianek właśnie został jedną z najpotężniejszych postaci polskiego teatru - piszą Małgorzata Sadowska i Daniel Markiewicz w Newsweeku Polska.

Warszawa uruchamia nową linię metra. Stacje: Laboratorium Dramatu, Teatr na Woli, Teatr Dramatyczny oraz (według rozkładu w niedziele i święta) Warszawskie Spotkania Teatralne. Dowcip z Facebooka jest komentarzem do decyzji, którą podjęło miasto, a zaakceptować musi jeszcze (i z pewnością to zrobi) minister kultury. Chodzi o powołanie Tadeusza Słobodzianka na stanowisko dyrektora stołecznego Teatru Dramatycznego. Słobodzianek od dekady prowadzi założone przez siebie Laboratorium Dramatu, a od dwóch lat - Teatr na Woli. Teraz dostał kolejną scenę, zajmie się też organizacją Warszawskich Spotkań Teatralnych, festiwalu, którym opiekował się dotąd Instytut Teatralny.

To podczas ostatniej edycji Spotkań zorganizowano akcję "Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem" skierowaną przeciwko polityce miasta wobec teatrów i apelującą o jak najszybsze rozpisanie konkursu na szefa Teatru Dramatycznego. Konkursu jednak nie było, a spośród programów przedstawionych przez grupkę zaproszonych do rozmów osób miasto wybrało ten zaproponowany przez Tadeusza Słobodzianka. Chce on połączyć w jeden organizm wszystkie kierowane przez siebie placówki. Złośliwcy z Facebooka ukuli już nazwę dla nowej instytucji: Sloboplex.

Z Białegostoku na świat

Niezrozumiałe wywyższenie jednego twórcy, zubożenie oferty teatralnej stolicy, wybór teatru konserwatywnego, wpisanie się przez Słobodzianka w nieakceptowalne dla wielu praktyki urzędników ręcznie sterujących kulturą i ignorujących głos środowiska. To tylko niektóre z kontrowersji towarzyszących wyborowi Słobodzianka na szefa Dramatycznego. - Wszyscy bawią się w typowo polskie: "Ach, co to będzie!" "na pewno się nie uda!" tymczasem ja chcę zacząć pracę i po jej efektach proszę oceniać teatr - komentuje zamieszanie wokół siebie Tadeusz Słobodzianek. I podkreśla, że stanowiska przecież jeszcze formalnie nie objął. - Jestem tylko kapitanem, który ma poprowadzić wyprawę, ale żeby ona się udała, muszą tu być sternik, oficerowie i marynarze. Biorę odpowiedzialność za trzy razem płynące statki. Wierzę, że uda nam się odkryć jakiś ląd.

Słobodzianek kilka lądów w swoim teatralnym życiu niewątpliwie odkrył - choćby wówczas, gdy z Piotrem Tomaszukiem stworzył teatr Wierszalin (1991) oraz legendarny spektakl "Turlajgroszck". - Zaczęliśmy razem pracować jeszcze w okresie komuny, przed Okrągłym Stołem - wspomina Tomaszuk. - To był okres marazmu, wówczas artykułowanie tego, co ważne w teatrze, zaczynało się od tego, co ważne w życiu: kto jest po której stronie i za jakimi wartościami się opowiada. Słobodzianek negatywnie odnosił się do wszystidego, co pachniało komuną. To nas zbliżało - brak pokory i niezgoda na rzeczywistość.

Do historii polskiego teatru przeszły też dramaty Słobodzianka: "Obywatel Pekosiewicz", "Merlin" czy "Prorok Ilja". Autor jest zafascynowany historią i kulturowym bogactwem polsko-białoruskiego pogranicza, często więc w swoich sztukach odwołuje się do pochodzących z regionu pieśni, opowieści i postaci. Rodzinnym miastem Słobodzianka jest Białystok, do którego kilkakrotnie powracał w wieloletniej wędrówce po polskich teatrach (pracował m.in. w Łodzi, Kaliszu, Poznaniu, Gdańsku, Warszawie jako kierownik literacki, dramaturg, konsultant programowy), aby go ostatecznie przed dekadą opuścić. - Był taki moment, gdy wielu uważało, że trzeba wracać do małych ojczyzn, szukać korzeni, działać w miejscu, skąd się pochodzi - opowiada Tadeusz Słobodzianek. - Ale to się wyczerpało, bo okazało się, że owa lokalność interesuje widzów w Warszawie i Berlinie, ale nie w Białymstoku. Życie w Wielopolu Kantora interesowało cały świat, ale nie mieszkańców Wielopola. Miałem więc wybór: albo być przedstawicielem świata na Białystok, albo Białegostoku na świat.

Żeby zbudować swe przedstawicielstwo w Warszawie, sprzedał kamienicę po dziadku ("Inni dzięki teatrowi budują kamienice, ja ją sprzedałem, by stworzyć teatr") i za zdobyte pieniądze otworzył w 2003 roku Laboratorium Dramatu. To także był nowy ląd, miejsce dedykowane dramatopisarzom i tekstom. W jego ramach organizowane były na Wigrach słynne warsztaty, przez które przewinęła się czołówka polskich reżyserów i dramaturgów. Słobodzianek niewątpliwie przyczynił się do narodzin nowego pokolenia autorów i do wzmocnienia roli dramatopisarza, którego praca zbyt często traktowana jest, jak sam przyznaje, niczym półprodukt.

Dramat to dla niego podstawa. Dramatowi dedykowany będzie też nowy teatralny twór. Dlatego może dziwić na liście potencjalnych współpracowników nowego Dramatycznego nazwisko Krzysztofa Warlikowskiego, który nie słynie z czołobitnego stosunku do tekstów. - Krzysztof Warłikowski ma swoje miejsce, gdzie może realizować, co tylko chce, i odnoszę się do jego dokonań z szacunkiem. Gdyby jednak chciał ze swoim zespołem wystawić w Dramatycznym dowolną sztukę - teatr stoi przed nim otworem. Reguła jest prosta: kto nie jest przeciw dramatowi, ten jest z nami. Piotr Tomaszuk: - Jeśli Słobodzianek wierzy w nadrzędną rolę dramatu, a nie reżysera - tkwi w błędzie. To oczywista rzecz dla każdego, kto zajmuje się teatrem, że literatura, szczególnie ta powstająca poza teatrem, musi w nim zostać poddana przeróbce, potężnej metamorfozie, żeby się w ogóle do czegoś nadawała.

Ludzie listy piszą

Piotr Tomaszuk to kolejne zaskoczenie, bo także znajduje się na liście reżyserów, z którymi - jak zadeklarował w swojej ofercie dla Teatru Dramatycznego - Słobodzianek chciałby nawiązać współpracę (choć od dawna są w konflikcie). Na owej liście znalazły się w zasadzie wszystkie najgłośniejsze i najważniejsze nazwiska polskiego teatru: od Krystiana Lupy przez Grzegorza Jarzynę, Barbarę Wysocką, Jana Klatę, Warlikowskiego, Maję Kleczewską, Monikę Strzępkę, po Krzysztofa Jasińskiego i Tadeusza Bradeckiego. Równie ambitna jest lista dramatopisarzy czy tłumaczy. W oficjalnym oświadczeniu błyskawicznie odciął się od jakiejkolwiek współpracy z Tadeuszem Słobodziankiem (z powodów artystycznych i osobistych) Maciej Kowalewski, poprzedni szef Teatru na Woli.

Swoją obecnością na liście zdziwieni są też Monika Strzępka i Paweł Demir-ski. - Zwykłą przyzwoitością, nie mówiąc już o profesjonalizmie, jest zapytanie osób, o których się pisze, że chce się z nimi współpracować, o zgodę na wykorzystanie ich nazwisk, a co za tym idzie, dorobku - przekonuje Paweł Demirski. - Kilkakrotnie rozmaici kandydaci na dyrektorskie stołki przynajmniej dzwonili do nas w trakcie pisania swojego programu. Słobodzianek wpisał na listę potencjalnych współpracowników większość aktywnych zawodowo i rozpoznawalnych medialnie nazwisk, o większości wiemy, że bez konsultacji. My również możemy napisać, że od przyszłego sezonu wyrażamy wolę współpracy z Edwardem Nortonem, Meryl Streep oraz Alem Pacino, i nic z tego nie wyniknie. Chyba że dla niekompetentnych urzędasów (cytat za Agnieszką Holland) w rodzaju Marka Kraszewskiego (szefa warszawskiego Biura Kultury). Jasne jest, że działania ratusza z niby-konkursem na stanowisko dyrektora Dramatycznego były fikcją, żadna konkursowa komisja nie traktuje poważnie listy niezweryfikowanych nazwisk. Ten niby-konkurs to hucpiarska pokazówka władz i policzek wymierzony całemu środowisku domagającemu się klarownych procedur nicopartych na widzimisię urzędnika czy dwóch - dodaje Paweł Demirski.

Słobodzianek przekonuje jednak, że potrafi współpracować z wieloma twórcami, że w tej kwestii nigdy nie kierował się własnym gustem: - W Dramatycznym widziałbym miejsce i dla Jerzego Jarockiego - gdyby zgodził się tu wrócić, ale i dla Moniki Strzępki. Duet Demirski - Strzępka to wcielenie ideałów Laboratorium Dramatu - mam na myśli współpracę dramaturga z reżyserem. Oczywiście, ich poglądy polityczne wogóle nie są mi bliskie, alcjako stary liberał uważam, że mogą znaleźć miejsce w* teatrze, który chciałbym stworzyć.

Oświadczenie Kowalewskiego komentuje zaś krótko: - Cenię go bardzo jako dramatopisarza. Skoro zadecydował, że nie chce współpracować, pozostaje mi tylko wyrazić ubolewanie.

Rozstania

- Nie jestem człowiekiem, który się ze wszystkimi zaprzyjaźnia. Nie tańczę w ogóle, wie pani, w duecie. Staram się po prostu robić teatr. To jest trudne, wiąże się z napięciami i od wszystkich wymaga kompromisów. Ja sam nieustannie podejmuję kompromisowe decyzje. Bez tego nie byłoby ani Laboratorium, ani innych moich działań - mówi Tadeusz Słobodzianek.

Rozmawiamy o konfliktach, bo w środowisku ma dyrektor opinię, mówiąc oględnie, niezbyt koncyliacyjnego. Zerwanie współpracy z Tomaszukiem ("W klęsce ludzie się jednoczą, a sukces sprawia, że ludzi zaczyna wszystko dzielić. Poróżniło nas wiele rzeczy i prawdę mówiąc teraz tego żałuję. Cóż, nie jesteśmy pierwsi ani ostatni w historii polskiego teatru, których to spotkało" - mówi dziś dyrektor), głośny spór z Janem Englertem zakończony rozstaniem Słobodzianka i jego Laboratorium z Teatrem Narodowym, pamiętna wymiana listów z Moniką Strzępką i Pawłem Demirskim, których oburzył fakt, że Słobodzianek wycofał "Naszą klasę" z konkursu gdyńskiego festiwalu Raport - to tylko najgłośniejsze potyczki z jego udziałem. Sam dyrektor uważa, że opowieści o jego konfliktowości to "szycie mu butów przez osoby, z którymi rozstał się z powodów artystycznych". - Pracując w zespole, z pewnymi ludźmi się dogadujemy, z innymi nie. Następują twórcze spotkania i rozstania - tłumaczy.

Nie ukrywa jednak, że bywał konfliktowym reżyserem. - Nie miałem cierpliwości do aktorów - przyznaje. - Uważałem, że nie spełniają moich oczekiwań, że niepotrzebnie przychodzą ze swoimi interpretacjami. A to dla dobrego reżysera dyskwalifikujące. Po latach uważam, że to aktorzy mieli rację.

Z reżyserowania zrezygnował już kilka lat temu, jednak z innego powodu. - Po wielu próbach doszedłem do wniosku, że brakuje mi pewnych cech, między innymi słuchu muzycznego, a najlepsi reżyserzy to nie ci, którzy mają niesamowitą wyobraźnię, ale właśnie słuch. Słyszą kadencję, umieją zmieniać nim historię. Zawsze patrzę na nich z podziwem - mówi.

Z Wałbrzycha czy nie z Wałbrzycha

Może nie ma słuchu, ale ma talent organizacyjny i talent do skupiania wokół siebie ludzi i inicjatyw. Czy to wystarczy, by powiódł się projekt Teatr Dramatyczny?

- Władze Warszawy uznały ofertę programową Tadeusza Słobodzianka za "oryginalną i kompleksową". Uważna lektura zarysu koncepcji artystycznej przyszłego dyrektora Teatru Dramatycznego budzi zdumienie i każe się zastanawiać, co stoi za tymi słowami - przekonuje po lekturze słobodziankowej "Oferty dla Teatru Dramatycznego" Weronika Szczawińska, reżyserka i kulturoznawczyni. - Jako główną ideę wskazuje się tu "rozmowę o kondycji człowieka na początku XXI wieku". Te słowa swobodnie można zastosować do każdego typu działalności teatralnej. Nie ma w nich żadnej specyfiki świadczącej o oryginalnym i kompleksowym przemyśleniu linii teatru. W tym świetle demagogiczne wydaje się nawiązanie do tradycji Teatru Dramatycznego - zostają one sprowadzone do katalogu wybitnych nazwisk. Ogólnikowy program, pasożytujący na powszechnie znanych tytułach i nazwiskach, które nie tworzą żadnej wyrazistej konstelacji, nadużywanie słów typu "postęp" i "tradycja", podczas gdy znaczenie tych słów nie zostaje nigdy ostro zdefiniowane. O jakiej tradycji właściwie tu mówimy? Czy mariaż tych dwóch pojęć nie jest po prostu bezpiecznym ujęciem sprawy z gatunku wilk syty, owca cała? Będzie i tradycyjnie, i postępowo, czyli po prostu - "dobrze"?

Od sal gimnastycznych, gdzie z Piotrem Tomaszukiem wystawiali pierwsze sztuki, po Sloboplex. Od teatralnej alternatywy i offu (Englert zarzucał mu wręcz, że chce stworzyć teatr "off off Narodowy"), po szerokie wody mainstreamu (jak napisał w opublikowanym w "Gazecie Wyborczej" swoim "Alfabecie" Słobodzianek: "Nie uważam, że dobry teatr jest wtedy, gdy publiczność z niego wychodzi albo w ogóle do niego nic wchodzi, a podatnik ma za to bulić w imię szczęścia przyszłych pokoleń"). Od dramatopisarza Słobodzianka po "Cara Slobodana" (określenie z błoga Wojciecha Majcherka) - czy tego chce, czy nie, jako szef teatralnego imperium, namaszczony przez miejskie władze, stał się dziś Tadeusz Słobodzianek częścią kulturalnego establishmentu, jego reprezentantem.

- Zaczynał jak rewolucjonista, a skończył jak... Trzy kropki - mówi Piotr Tomaszuk. - Nie ma zwierzęcia w przyrodzie, które będąc czy chcąc uchodzić za dzikie, siedzi w fotelu, pali fajkę i popija koniak. Albo się kłusuje, buszuje po manowcach i płaci za to cenę, albo nie.

To, że stawia się w pozycji literackiego bossa i noblisty (to aluzja do nagrody Nike za dramat "Nasza klasa"), w liście otwartym ironicznie sugerowali Monika Strzępka i Paweł Demirski. - Podzielam lewicowe poglądy, ale te, które nie wykluczają nikogo. Jak się zaczyna kogoś wykluczać, to już nie jest światopogląd lewicowy, tylko neokomunistyczny, a z nim się nie utożsamiam - komentuje Słobodzianek. - Jak już wspomniałem w moim liście do Strzępki i Demirskiego, tłumaczenie, czy się jest, czy nie jest w establishmencie, jest tłumaczeniem w stylu: "Czy jesteś z Wałbrzycha, czy nie jesteś z Wałbrzycha, i tak dostaniesz w mordę". Trudno udowadniać, że nie jest się wielbłądem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji