Artykuły

Obnażanie ciała i umysłu

"Niebezpieczne związki" w reż. Radosława Rychcika w Teatrze Żeromskiego w Kielcach. Pisze Jakub Wątor w Gazecie Wyborczej - Kielce.

Seks wylewa się ze sceny i przechodzi na zarumienione twarze widzów. "Niebezpieczne związki" to bez wątpienia najmocniejsza tematycznie sztuka sezonu. Nie znaczy jednak, że najlepsza.

Reżyser Radosław Rychcik jak zwykle postanowił się nie patyczkować z trudnym tematem i rozłożył go na łopatki - w przenośni i dosłownie, bo nie zabrakło scen w pozycjach horyzontalnych.

"Niebezpieczne związki" Choderlosa de Laclosa już ponad 200 lat temu uznano za skandaliczne i niewiele się w tej kwestii zmieniło. To powieść pełna seksu, wyuzdania i przebiegłości. I pełna człowieczeństwa, a w zasadzie zezwierzęcenia. Wznieca zmysły, ale i umysły do zastanowienia się, ile z nas jest w jej bohaterach. Każda postać związana jest z pozostałymi pożądaniem, intrygami i podstępami. Każda ma jakiś interes w tym, by drugiej podłożyć nogę. Ale i każda z nich ma jakieś słabości - a te głównie związane są z cielesnością.

Na scenie aktorzy pokazują to dobitnie - nie brak tu "robótek ręcznych" czy sceny gwałtu. Zwłaszcza te pierwsze mogą szokować co bardziej pruderyjnych widzów, bo bohaterki dosłownie wkładają rękę w majtki mężczyzny i stymulują go.

Nie sama obsceniczność jest jednak najważniejsza, choć najprościej ją zauważyć i się nią oburzyć. Pod tą obscenicznością jest coś więcej - ludzka natura, jej ułomności, słabości, ale i wyrachowanie. W tym ostatnim przoduje wicehrabia de Valmont, którego gra świetny, jak zwykle, Wojciech Niemczyk. Nawet w najgorętszych scenach nie opuszcza go chłód i cwaniactwo. Dzięki temu zresztą ciągle wygrywa we wzajemnych intrygach. Zachowanie wszystkich postaci stawia jednak pytanie - ile jest tu nas samych? Czy to wszystko rzeczywiście powinno szokować? Czy może to sama prawda, tyle że na co dzień głęboko skrywana? Czy dla zaspokojenia, zdobycia upragnionego ciała nie jesteśmy skłonni kroczyć po trupach i jeszcze czerpać z tego satysfakcję?

Na uwagę zasługuje też konstrukcja scen - aktorzy prowadzą monologi, choćby stali niemal przyklejeni do siebie. To nawiązanie do pierwowzoru - w powieści de Laclosa bohaterowie pisali do siebie listy, nie rozmawiali bezpośrednio. Taki zabieg bardzo dobrze pokazuje samotność każdej z postaci - niby emocjonalnie związane ze sobą, ale w swym kombinatorstwie rozpaczliwie samotne.

Jednak ich samotność i przerażającą pustkę wewnętrzną tłumi dynamiczna muzyka i projekcje wideo. To chyba dobrze, bo bez nich widz wyszedłby z teatru już zupełnie zdołowany kondycją psychiki ludzkiej. A tak to przynajmniej ma szansę zastanowić się, czy rzeczywiście jest z nami tak źle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji