Artykuły

Zgubiony w Saragossie

Bywa, że ciekawy scenariusz rozsypuje się w realizacji; przygody takie, dalibóg, winny jednak omijać pierwszą de nomine scenę Rzeczpospolitej i jednego z jej najambitniejszych twórców. Pisząc swój "romans sceniczny" Tadeusz Bradecki wziął najlepsze sekwencje z własnej adaptacji "Rękopisu znalezionego w Saragossie" (z powodzeniem wystawionej ongiś w Starym Teatrze) i obudował je opowieścią o ostatnich dniach Jana Potockiego w rodowej Uładówce. Zziębniętemu, opuszczonemu filozofowi zafundował korowód ognistych widm z kart powieści; pomiędzy pisarza i jego postacie rozpisał dyskurs o krańcowym rozczarowaniu racjonalisty. Nie potrafił jednak na scenie Narodowego tchnąć życia w ów dworek na Podolu, tak odległy od Europy roztańczonej walcem wiedeńskim, ponapoleońskim. Misiowaty Jerzy Łapiński mało znalazł w sobie goryczy mądrego ekscentryka, gderliwy rządca i rozśpiewana służka zmienili się w schematyczne figurki. I spektakl od pierwszych chwil

nie miał napędu; był rozwleczonym niemiłosiernie, nudnym do zdechu traktatem, w którym nawet burleska nie śmieszyła, a erudycja reżysera, wkładającego między kwestie cytaty z Trembeckiego, Mickiewicza, Słowackiego, Witkacego, Gombrowicza mogła tylko drażnić. Owszem, machina "Saragossy" jakoś się w końcu rozpędzała zwłaszcza w drugiej części, gdzie mniej było Uładówki, a dominował "Rękopis" - i robił wrażenie finał, kiedy pada samobójczy strzał (słynna kulka od cukiernicy spiłowana tak, by mogła wejść do lufy pistoletu) i cały świat z kolejnych szkatułek powieści zjeżdża w nicość. Ponadtrzygodzinne oczekiwanie na ten obraz to jednak cena nader wysoka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji