Artykuły

Jerzy Stuhr: Tak sobie myślę, że jednak mnie lubią

- Szalenie we mnie wzrosła chęć życia. Nie, źle mówię. Chęć przeżywania dnia! - opowiadał Jerzy Stuhr z energią podczas piątkowej premiery swej książki "Tak sobie myślę...". Publikacja, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Literackiego, nosi podtytuł "Dziennik czasu choroby".

Znany aktor i reżyser zainaugurował osobiste notatki, jakie się na nią złożyły, w październiku minionego roku w podarowanym mu przez córkę zeszycie. Wtedy to lekarze zdiagnozowali u niego chorobę nowotworową. - Pisząc pierwsze akapity, naprawdę myślałem, że ktoś już to kiedyś przeczyta po mnie, że przekazuję swoje ostatnie myśli - opowiadał Stuhr publiczności zgromadzonej w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej "Manggha".

Tak się jednak nie stało. Stuhr zdołał pokonać chorobę, a na wydanie książki namówiły go redaktorki Wydawnictwa Literackiego. Choć kilkakrotnie podkreślał już, że pewność wyleczenia będzie mógł mieć dopiero za kilka lat, pokazał się uczestnikom piątkowej premiery w znakomitej formie. I opowiadał o tym, jak bardzo mu zależy, aby dawać swoim przykładem pokrzepienie innym chorym. Stąd też między innymi decyzja o tym, aby zapiski dedykowane początkowo tylko najbliższym pokazać światu.

Z tego też samego powodu Stuhr postanowił jednak wrócić do zawodu. Ale nie po to, by odnosić jeszcze jakieś sukcesy. Tych miał już pod dostatkiem. Po to raczej, by pokazać się w pełni sił wszystkim tym, którzy tego potrzebują. Szczególnie zależy mu więc, by wystąpić wraz z Krystyną Jandą w Teatrze Telewizji na żywo. - To takie stresujące, półtora miliona publiczności minimum - zwierzył się w piątek. - Sparaliżowałoby mnie to, gdybym nie wiedział, dla kogo gram. Gdybym nie miał w głowie, że na siódmym piętrze Centrum Onkologii w Gliwicach oglądają to jacyś ludzie w piżamach. Im chcę się pokazać, oni mnie potrzebują!

Aktor opowiadał też o tym, że dopiero choroba pozwoliła mu się przekonać, jak bardzo jest lubiany. Śmiał się, że leczył go cały naród. Na adres Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, której jest rektorem, a także do redakcji czasopism, którym udzielał wywiadów, przychodziły setki listów z dobrymi radami i życzeniami powrotu do zdrowia. - Warto było tyle lat ten zawód uprawiać, mając wzloty i upadki, by ludzie mi to teraz oddali. Nieraz w szpitalu myślałem: "Ja nie mogę tych ludzi zawieść, ja nie mogę umrzeć". Trudniej to czasem było lekarzom wytłumaczyć - żartował Stuhr.

Książkę "Tak sobie myślę...", której ostateczna wymowa jest bardzo optymistyczna, aktor - za namową żony - zamknął listą dobrych rzeczy, jakie przyniosła mu choroba. Oprócz wspomnianej już ogromnej radości z przeżywania dnia Stuhr nieco żartobliwie zwrócił też w piątek uwagę na to, że wreszcie schudł, o czym marzył od dawna. A także przyznał, że zaobserwował u siebie wzrost tolerancji. - Gdy widzę teraz kogoś zacietrzewionego, takiego na przykład ziejącego nienawiścią polityka, myślę sobie: "A może go coś boli?" - opowiadał z uśmiechem.

Ale przyznał również nieco poważniej: - Z mego słownika zniknęły zwroty "na pewno" i "jestem przekonany". Zastąpiły je "mam nadzieję", "postaram się", "zrobię wszystko, żeby". I tak już zostanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji