Artykuły

Daj mi rząd dusz!

"Dziady" Adama Mickiewicza. Kiedyś powód szaleństwa cenzorów i bezsenności decydentów. Od zawsze zmora uczniów i łamigłówka dla krytyków. Za parę dni będziemy je oglądać na deskach Teatru im. Osterwy w Lublinie. Czy dziś to już zwyczajna sztuka? O nie.

Gustaw i Konrad grają w chowanego

Lublin długo czekał na prawdziwe "Dzia­dy". U początku XX wieku nawet krakowskie trupy teatralne, gdy zaglądały do miasta pod zaborem rosyjskim, musiały liczyć się z "rea­liami geopolitycznymi". Przy różnych oka­zjach grano więc wybrane scenki z obrzędowej II lub IV, ewentualnie z I części "Dziadów". Tak właśnie zrobił Bolesław Bolesławski w kwietniu 1907 r., zakotwiczywszy w Lubli­nie ze swym teatrem wędrownym. Dopiero dwa lata potem nieśmiało pokazano w Lublinie fragment sceny więziennej z III części "Dzia­dów".

Sytuacja diametralnie się odmieniła w latach I wojny światowej. Wkroczenie Austriaków pobudziło nastroje patriotyczne i w 1916 roku aż 6-krotnie (sukces na owe czasy niebywały) zagrano III część "Dziadów" w reżyserii Hen­ryka Halickiego. We wszelkich składankach patriotycznych eksponowano teraz martyrolo­gię narodu pod carskim uciskiem. Na scenę wkroczył Konrad i nikt już nie wspominał o Gustawie - dotychczas reprezentującym "Dziady" na wyłączność.

Prawdziwa integracja bohatera obojga imion i wątku narodowego z obrzędowym dokonała się na dobre na lubelskiej scenie w roku 1926 pod okiem wybitnej polskiej aktorki Stanisła­wy Wysockiej. Po premierze 22 października zagrano "Dziady" aż siedem razy.

Jajkami w improwizację

W czasach PRL-u arcyutwór Mickiewicza znów stał się sprawą delikatną. Awantura o Dejmkowskie "Dziady" w stołecznym Tea­trze Narodowym - premiera w 1967 roku - związała się nierozerwalnie z wydarzeniami marca 1968. Kraków i jego Teatr Stary pozwo­lić sobie mógł na większą swobodę twórczą. Konrad Swinarski na początku lat 70. działał już w innej rzeczywistości politycznej i jego in­scenizacja przeszła do legendy. Publiczność, witana w szatni przez tłum żebraków natykała się w foyer na Chrystusa okrytego kirem, a wszystkich wyjść pilnowali carscy żandarmi. Jako przeciwwagę cierpień i rozterek Gustawa Konrada reżyser wprowadził beznamiętne chłopstwo, ciamkające jajka na twardo w sce­nie Improwizacji. Uważano, że były to "Dzia­dy" na miarę problemów epoki i jako takie we­szły do historii polskiego teatru.

Gigantomania tak. Ale za ile?

Krzysztof Babicki - szef artystyczny Teatru im. Osterwy w Lublinie - dość długo migał się od propozycji zrealizowania "Dziadów", czy to od dyrektora Radwana w Teatrze Starym w Krakowie, czy to od dyrektora Przegrodzkiego we Wrocławiu, czy... od samego siebie, w Teatrze Wybrzeże. Zdecydował się dopiero w Lublinie. Na pierwszej próbie zapowiedział, że nie będzie to powtórka z historii, ale żywy, pulsujący spektakl. Opowieść o ludziach, a nie o schematach historycznych. Martyrologia ni­kogo dziś nie obchodzi, siły dobra i zła w czło­wieku - tak. Inscenizacja ma być pretekstem do współczesnej opowieści, w której jest ogromny ładunek witalności, bólu i przeżyć.

Babicki uważa, że bardziej niż utworem po­litycznym, narodowym, "Dziady" są dramatem metafizycznym, wręcz kosmicznym. Spotyka­my tu nie tylko moc szatana, który najwyra­źniej - pierwsza sztuka Babickiego w Lublinie to "Diabelskie nasienie" Breśana - jest obsesją reżysera. Bóg i szatan, anioły, widma i duchy toczą w "Dziadach" walkę o skołatanego wątpliwościami człowieka. Ilość przenikających się w utworze planów - wizyjnych i realnych, historycznych reminiscencji i aktualnych od­niesień - jest ogromna i wymaga ogromnych środków.

Scenograf Paweł Dobrzycki powątpiewa, czy teatr w dzisiejszych realiach ekonomicz­nych może podźwignąć taki ciężar. Nie kryje, że konieczne są kompromisy i zerkanie w stro­nę zasobności kasy.

- "Dziady" są gigantycznym przedsięwzię­ciem - mówi. - Trzeba stworzyć kilkanaście przestrzeni, bohater jest tu zawieszony pomię­dzy jednostkowym bytem a całością stworzenia świata i historią swojego narodu. Przyjęliśmy założenie, że odbędzie tę niesamowitą podróż przez jedną noc, zmieniając po drodze tożsa­mość i obcując z bytami ziemskimi i nadprzy­rodzonymi.

Paweł Dobrzycki zapewnia, że realizatorzy są wierni tekstowi - a także koncepcji pierwsze­go inscenizatora "Dziadów" Stanisława Wy­spiańskiego. Rozczarują się jednakże ci, którzy wyczekują na wielką wystawę rodem z roman­tycznego monumentalizmu. Nawet symbole bę­dą inne, mniej "obnoszone" w tradycji teatral­nej, począwszy od nieśmiertelnej białej koszuli Konrada, której po prostu nie będzie.

- To, czego nie da się przedstawić literalnie, będzie pokazane esencjonalnie - zapowiada Pa­weł Dobrzycki. Trop do plastycznego rozwią­zania spektaklu stanowią obrazy Jacka Mal­czewskiego: Błędne koło i Pracownia artysty.

Wizyjność - słowo klucz do inscenizacji "Dziadów" - nie ma być w żadnym razie wizyjnością typu romantycznego.

Gdy pytam, jak zdołał cały kosmos drama­tu unieść w powietrze, Paweł Dobrzycki taje­mniczo się uśmiecha. Znając jego dokonania można ufać, że mu się udało.

Marek Kuczyński - młody utalentowany kompozytor - jest drugim mistrzem tworzenia teatralnych iluzji. Zapowiadał od początku, że będzie się trzymał wskazówek autora, który wyraźnie określa w pewnych partiach tekstu, ja­ka ma być muzyka. Będzie więc i Menuet z Don Giovanniego, osadzony we współczesnych wa­riacjach mozartowskich, i kolęda, chórek dzie­cięcy - wszystko jak chciał sam wieszcz.

Nie krzyczy się na Boga

Holoubek, Gogolewski, Trela, Radziwiło­wicz, Krenz, Żebrowski - w galerii Gustawów Konradów same świetne nazwiska. Przynależy do tego grona i Artur Żmijewski, który jako po­czątkujący aktor zagrał w filmie Konwickiego "Lawa", stanowiącym bardzo osobistą, autor­ską interpretację mickiewiczowskiego arcydra­matu. Jego skupiona na przeżyciach wewnętrz­nych "prywatna" kreacja tak bardzo zapadła w pamięć Krzysztofa Babickiego, że to właśnie Żmijewskiego widział jako filar lubelskiego spektaklu. Że jednak jest on przede wszystkim filarem telewizyjnego serialu, z którym łączą, go kontraktowe zobowiązania, musiał z udzia­łu w naszym przedstawieniu, z wielkim żalem, zrezygnować.

Jacek Król, 28-letni absolwent krakowskiej szkoły teatralnej dowiedział się o powierzeniu mu roli przez telefon.

- Gdy dyrektor Babicki zawiadomił mnie o swym wyborze, doznałem uczucia paraliżują­cego strachu, przemieszanego ze szczęściem. Czy chciałem to grać? Powiem szczerze - to było moje marzenie, które już powoli odkła­dałem na półkę. Po to, by zmierzyć się z taką rolą, zdawało się do szkoły teatralnej, po to się ją kończyło, po to uprawia się ten zawód... Chwała Bogu, że są seriale - żartuje nasz nowy Gustaw Konrad.

Nie obawia się tego, że dramat się zdezaktualizował. To nieprawda, że największym nie­szczęściem "Dziadów" jest to, że staliśmy się wolni. Moskal za drzwiami to nie jedyny, we­dług Jacka Króla, imperatyw do wystawiania tego utworu, tak mocno nasyconego znaczenia­mi, tak bardzo poruszającego emocje.

- Konrad, jakiego chcę pokazać, to nie jest ktoś, kto kruszy system, walczy z wrogiem. To człowiek pełen niezgody na kształt świata dany nam przez Boga. "Tak gardzę tą martwą budo­wą, którą gmin światem zowie i przywykł ją chwalić" zwierza się demiurgowi, uważa że sam umiałby lepiej urządzić świat.

Od 17 września Jacek Król budzi się z Gu­stawem Konradem i z nim zasypia. Nie oba­wia się ogromu tekstu, bo krakowska szkoła daje solidne podstawy warsztatowe. Nie oba­wia się błędów na etapie przygotowywania ro­li, bo twierdzi, że im więcej ich popełnia, tym bliższy jest pewności, czego mu robić nie wolno.

A czego na pewno mu robić nie wolno? Krzyczeć. Improwizacja, w której napięcie i wibrowanie wewnętrzne bohatera dochodzą do zenitu ma być wypowiedziana bez krzyku.

- Na Boga się nie krzyczy - mówi z zadziwia­jącą dojrzałością młody aktor. - Im więcej bólu, tym bardziej powinno to być w środku. Nie można stać przez kilkanaście minut nierucho­mo na scenie i wykrzykiwać, recytować, eksponować swoje emocje. Taka wersja improwi­zacji dawno się przeżyła. Uważam, że jest to fantastyczny tekst, logiczny i precyzyjny, je­stem zresztą pod wrażeniem tego, jak improwi­zacja została skrócona. Nie brak ani jednego istotnego słowa.

Jacek Król uważa, że wielki monolog Konrada jest w swej istocie dialogiem, i to jednym z najpiękniejszych, jakie zna literatura. Roz­mówcą jest oczywiście Bóg. Cóż, że milczy. Jego kwestie to pauzy, to zawieszone nad sce­ną pytanie: "Jeślim nie zgadł, odpowiedz".

To Konrad. A Gustaw? Czy pozostanie w cieniu? Nie. Gdyby ktoś uważał, że romantyczny cierpiący kochanek to dziś anachronizm, współczesny młody człowiek odpowia­da: - Anachronizm? Czy to się nie zdarza codziennie? Setkom ludzi? Oczywiście dziś nie da się grać Gustawa rozklejonego, rozpowiada­jącego, jak to cierpi, bo nie jest kochany. Znacznie ciekawsze jest to, że on widzi, że zbudował kolosa na glinianych nogach. Jego miłość nie miała fundamentu, co nie zaprzecza istnieniu tego uczucia.

Widać jasno, że Jacek Król ma własną, uzgodnioną z niezwykle cenionym przez niego reżyserem koncepcję roli Gustawa Konrada. Raczej nie grozi mu to, czego tak bardzo nie chce: zostać epigonem wielkich poprzed­ników.

Od przypadku do przypadku

Kiedy Krzysztof Babicki umacniał na duchu świeżo upieczonego Konrada, powiedział mu że Jerzy Trela też został Konradem przez przypadek, dowiadując się o tym na planie "Janosika". Typowany do tej roli Jan Nowicki był dla reżysera nie do przyjęcia. Trela jest zresztą mistrzem Jacka Króla, który robił u niego dyplom w krakowskiej szkole.

W Lublinie spotkał inną "ofiarę" jakże szczęśliwego i brzemiennego w skutkach przypadku. Ignacy Gogolewski zaproszony gościnnie do roli Senatora, opowiedział mu własną przygodę z Konradem, która wprowadziła mło­dego artystę na aktorski olimp. Miejmy nadzie­ję, że prawo fuksa zadziała też podczas lubel­skiej premiery.

Im do niej bliżej tym gorętsza atmosfera towarzyszy poczy­naniom realizatorów. Czy pójdą w kierunku eksponowania pro­blemów "biednego narodu co je­den zna tylko heroizm - niewoli"?

Czy będą budować paralele pomiędzy patriotyzmem doby XIX-wiecznej i dnia dzisiejszego? Tajemnica niedługo pozostanie taje­mnicą.

Wydaje się jednak, że dziś chodzić będzie przede wszystkim o dylematy ludzkiej duszy. To jej skomplikowane wnętrze chcą roztrząsać ludzie tworzący afisz "Dziadów" 2001, to o duszę widza będę walczyć, tworząc swój spektakl ogrom­nym nakładem sił i kosztów.

"Życie duszy, czyż nie jest warte badań ludzi" - pyta Mickiewicz. Jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji