Poza narodem i polityką
W setną rocznicę krakowskiej prapremiery "Dziadów" Adama Mickiewicza na inscenizację tego dramatu nie zdobył się niestety żaden teatr z grodu pod Wawelem ani też żaden teatr warszawski.
Imperatyw popychający w stronę takiego dzieła pojawił się natomiast w Lublinie, w Teatrze im. Juliusza Osterwy, który udowodnił, że ma już zespół zdolny udźwignąć takie przedsięwzięcie.
Lubelskie "Dziady" w reżyserii Krzysztof Babickiego nie są - i to podstawowa konstatacja - ani polityczne ani nawet narodowe. W tym sensie, w wyjściowej koncepcji, sytuują się na antypodach sławnej inscenizacji K. Dejmka z 1967 roku. Już bliżej im, w rozległym uniwersalizmie, do "Dziadów" K. Swinarskiego.
Babickiego ujęła przede wszystkim teatralność mickiewiczowskiego tekstu i jego wymiar metafizyczny (niekoniecznie w ściśle religijnym znaczeniu tego terminu) oraz kosmologiczny, uniwersalny, choć nie uchylił się też od reminiscencji historycznych. Jego Konrad to po prostu człowiek, wystawiony na żywioł świata oraz na zabiegi Boga, a także walkę szatana i aniołów. Klucz interpretacyjny odnalazł Babicki w utworze "Oleszkiewicz", będącym fragmentem mickiewiczowskiego "Ustępu". Guślarz, spiritus movens obrzędu dziadów to Polak, były malarz, który nie umiał namalować historii narodu. Taki punkt wyjścia nie jest może w pełni klarowny, ale nadaje spektaklowi Babickiego posmak jakiejś tajemniczości, będącej jednym z walorów tej inscenizacji.
Innym znakiem szczególnym lubelskich "Dziadów" jest dowartościowanie Gustawa, romantycznego kochanka. W narodowo-politycznych interpretacjach dzieła pozostawał on zawsze na drugim planie, nieraz nawet wzgardzony. W uniwersalnej koncepcji Babickiego tak być nie może i nie jest, bo przecież miłość to jeden z największych żywiołów miotających człowiekiem, część owego kosmosu egzystencji, o którym opowiadają jego "Dziady".
Babicki nie próbował na nowo odkrywać mickiewiczowskiego dzieła. Nie ma więc w jego spektaklu prób sprzeciwiania się fundamentom utworu. Realizacja może więc nie w pełni przypaść do gustu tym, którzy oczekiwaliby od inscenizatora jakiejś rzucającej na kolana nowinki inscenizacyjnej, jakiegoś przewrotnego konceptu, odwracającego znane sensy interpretacyjne, godzącego w tradycję wystawiania "Dziadów". Ci mogliby postawić Babickiemu zarzut zbyt małej dezynwoltury intelektualnej, zbytniej ostrożności. De gustibus - wszak mądry, nie niewolniczy szacunek reżysera dla tekstu wydaje się wartością cenniejszą.
Szczęśliwie udało się inscenizatorowi uniknąć pokus uwspółcześniania na siłę za pomocą scenografii czy muzyki. Spektakl jest pokazany tradycyjnie, ale nie muzealnie. Nie ma w nim, co znamienne, sztafażu typowo romantycznego. Konrad nie nosi białej koszuli. Na tle ascetycznej, a jednocześnie bardzo wizyjnej scenografii Pawła Dobrzyckiego mamy natomiast bogactwo planów, które wzajemnie się przenikają i które układają się w wielkie widowisko teatralne. Bo "Dziady" Babickiego - i to jedno na pewno nie ulega wątpliwości - to znakomita robota teatralna.
W wymiarze aktorskim spektakl opiera się przede wszystkim na trzech rolach. Jacek Król, młody absolwent krakowskiej PWST stwarza w roli Gustawa-Konrada - nie waham się użyć tego słowa - kreację. Jego dojrzałość w budowaniu roli bez krzyku, bardzo oszczędnymi ale wywierającymi wielkie wrażenie środkami budzi szacunek. Kto wie czy na lubelskiej scenie nie objawiła się nowa, interesująca indywidualność najmłodszego pokolenia aktorskiego. Bardzo dobry jest też Andrzej Golejewski w roli Księdza Piotra, którego Babicki uczynił jedną z wiodących postaci inscenizacji czyniąc go jakby sumieniem świata.
W przypadku tej roli mamy do czynienia z piękną lekcją aktorskiego samoograniczenia się, co daje poruszający efekt autentyczności już nie tylko teatralnej ale ludzkiej. Natomiast występujący gościnnie w roli Senatora Ignacy Gogolewski, pierwszy powojenny Konrad na polskiej scenie Anno Domini 1955, to nie tylko wcielony kunszt najwyższej klasy. To Senator jakiego jeszcze nie oglądaliśmy, inny od wszystkich dotychczasowych, choć wiadomo jak nietrudno w tej roli ześlizgnąć się w pozorną łatwość samograja. Złego słowa nie można też powiedzieć o żadnej aktorskiej roli w lubelskim przedstawieniu. Cała obsada stanęła na wysokości zadania.
Lubelskie "Dziady" roku 2001 dobrze wpisują się w "dziadowską" tradycję.