Artykuły

W biegu i we śnie

"Paternoster" Helmuta Kajzara nie jest dramatem porywającym. Lektura utworu, napisanego pod koniec lat 60., to zadanie niewdzięczne. Przedstawienie ma jednak dużą silę wyrazu. Marek Fiedor znów pokazuje w Toruniu, że umie robić dobry teatr.

Helmut Kajzar był uważnym czytelnikiem Gombrowicza i Różewicza. Reżyser wyciągnął z tego wnioski i pokazał bardzo ostro, jak w "Paternoster" przeglądają się w sobie kanwy dramatyczne: "Ślubu" i "Kartoteki": Ze "Ślubu" pochodzi m.in. atmosfera dwuznacznego snu bohatera, pięknie pokazana na scenie, z "Kartoteki" zaś rejestr spraw współczesnego człowieka. O ile jednak u Różewicza świat przepływa przez symboliczne łóżko bohatera, który nie chce i nie musi się z niego ruszać, o tyle bohater Kajzara połyka przestrzeń, jest w ciągłym ruchu, bywa w świecie.

Józio, grany z wielkim spokojem i prostotą przez Jarosława Felczykowskiego, wygłasza określający los bohatera monolog na pasie startowym lotniska, wpatrzony w daleki horyzont zimnego nieba. I już wiemy, że inteligent, autor, reżyser, bywalec rozpięty jest między Sztokholmem i Londynem a Warszawą, Krakowem i małą wioską na Śląsku Cieszyńskim. A jego tęsknota (przecież jakoś zrealizowana) do wielkiego świata współgra z tęsknotą do dzieciństwa, do matki, do autorytetu ojcowskiego, wiary protestanckiej, świata prostych i jednoznacznych wartości.

***

Kłopot polega tylko na tym, że ani ten wielki świat nie jest taki wielki, ani ta wioska rodzinna taka święta. I świat, i dom pokazane są w skrótach zgodnie z prawami snu. Świat więc to głównie poczekalnie, w których toczy się wielka część życia bohatera. Poczekalnie rozumiane realistycznie i symbolicznie, bo większość życia bohatera upływa między wydarzeniami, między faktami, między momentami zwrotnymi. Jest to obserwacja realistyczna i banalna, ale zarazem wartościująca, określająca i bohatera, i rzeczywistość.

Rodzinny dom wsi pokazany został jako groteskowa mieszanina dobra i zła. Szczególnym przykładem jest tu ironiczne potraktowanie członków rodziny Józia, zarazem wzniosłych nosicieli etosu wiary protestanckiej i prostackich w obejściu, schamiałych, nastawionych na szybką konsumpcję. Tu nie ma miejsca dla inteligenta z jego wahaniami etycznymi, problemami artystycznymi, nawet z jego światowymi podróżami. To zarazem świat, w którego teatralnej wizji każdy może znaleźć jakieś bliskie sobie elementy - jak w dobrym lustrze. Jedni znajdą trafny szczegół obyczajowy (roi się w przedstawieniu od świetnych scenek!), inni całościowy model o uniwersalnym znaczeniu, jeszcze inni teatralne cytaty i odwołania. To bardzo bogate przedstawienie, nasycone obserwacjami, pomysłami, ale przede wszystkim pytaniami - na które na pewno nie ma prostych odpowiedzi.

***

Mówi się o "Paternoster" jako o dramacie rozdarcia, sztuce o utracie i poszukiwaniu tożsamości. U Marka Fiedora także świat jest rozdarty i niejednoznaczny, i tym bardziej trudno jest się w nim odnaleźć i określić. W finale Józio, nie pasujący element wiejskiego, rodzinnego świata, jest przygotowywany do kary-egzekucji tak, jak przygotowuje się świnię na rzeź. Człowiek jest tu wartościowy o tyle, o ile może być skonsumowany. Ale to nie koniec. Ojciec - wzór i autorytet - zostaje oskarżony. Znika. Opuszczony dom zostaje rozgrabiony przez pogrążoną w żałobie rodzinę. Tak bywa, choć można by dla tego finału znaleźć nieco bardziej symboliczne, ale równie prawdopodobne interpretacje.

Przedstawienie zagrane jest świetnie. Józiowi partneruje w scenach snu znakomicie Marek Milczarczyl - brat i uzupełnienie, druga natura bohatera. Modelową parę rodziców stworzyli Ewa Pietras i Mieczysław Banasik. Znakomite są też trzy straszne ciotki: Maria Kierzkowska, Anna Kozanecka a zwłaszcza Anna Magalska-Milczarczyk. Marek Fiedor już drugi raz w krótkim czasie obsadza w głównej roli Jarosława Felczykowskiego (niedawno w "Ożenku"): znów z pełnym sukcesem.

***

Przedstawienie osadzone jest w świetnie pomyślanej scenografii Anny Sekuły: oszczędnej, pomysłowej technicznie, z pięknymi rozwiązaniami plastycznymi. Nerw przedstawienia tworzy muzyka Bolesława Rawskiego, wdzierająca się w świat sceniczny niczym dudnienie dyskoteki w nocną ciszę mieszczańskie sypialni.

Marek Fiedor niewątpliwie przywraca toruńskim przedstawieniem blask dramaturgii nieżyjącego od dawna Helmuta Kajzara, nawiązującej do wielkich poprzedników, ale przecież nie wtórnej i nie drugorzędnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji