Artykuły

"Martwe dusze" nazbyt martwe

BYWAJĄ utwóry literac­kie, w stosunku do których nikt nie pokusił się nigdy o ich adaptację scenicz­ną, przeważnie dlatego, że pa­nuje powszechne przekonanie, iż są niesceniczne. Z rzadka tylko jakiś śmiałek podejmuje próbę przełamania tej tradycji, co daje niekiedy wybitne efek­ty, jak na przykład w wypad­ku słynnej inscenizacji tak "niescenicznego" dzieła jak "Wojna i pokój" Tołstoja, do­konanej przed laty przez Erwi­na Piscatora. Jedno jest potrzebne przy próbie tego rodza­ju: pomysł inscenizacyjny: po­mysł, który przekładając język literatury na język teatru, jed­nocześnie zbliży dzieło adapto­wane do wrażliwości widza współczesnego.

Istnieje też drugi rodzaj utwo­rów, które bywają adaptowane chętnie i często. To oczywiście nic złego, raczej nawet odwrot­nie jako że są to przeważnie wybitne dzieła literatury. Zło zaczyna się dopiero w momen­cie, kiedy dana inscenizacja daje asumpt do mniemania, iż adaptatorzy wzięli na warsztat właśnie to a nie inne dzieło, ponieważ uznali, że nie potrze­ba w tym przypadku żadnego pomysłu. Takie mniemanie nie może - rzecz jasna - dać wy­bitnych efektów. Nie bez koze­ry dałem w pierwszej kategorii utworów przykład z literatury rosyjskiej. Przykładem bowiem typowym dla rodzaju drugiego są "Martwe dusze" Mikołaja Gogola, inne wybitne dzieło tej literatury.

"Martwe dusze" to rzeczy­wiście wymarzony materiał dla teatru. Ta opowieść o hochsztaplerze, żerującym na ludzkiej głupocie i chciwości; obfituje w szereg znakomitych dramatycznych sytuacji, prześmiesznych - lecz śmiech to gorzki - scen, a przede wszystkim niezrównanych, niezapomnianych postaci. Ten mądry utwór potrafi bawić, śmieszyć, ale przede wszystkim bezlitośnie demaskuje i drapieżnie wykpiwa ludzką małość, podłość, pazerność, a nade wszystko głupotę, przemożną głupotę, która jest najpotężniejszym, być może wrogiem wszelkiego postępu. Są więc "Martwe dusze" gotowym prawie materiałem scenicznym. Okazuje się jednaka że nie wystarczy zamknąć treści znakomitego utworu literac­kiego w ciąg scenek, nie wy­starczy obsadzić w znakomicie skreślonych charakterystycz­nych rolach dobrych aktorów aby otrzymać dobry teatr. Do­wodem tego przedstawienie "Martwych dusz" w Teatrze Polskim. Wiele ciąży grzechów i na tej (nowej) adaptacji, i na tym przedstawieniu.

Najcięższym z nich jest właśnie brak jakiegokolwiek zdecydowanego pomysłu na wystawienie właśnie tej literatury, jakiejś koncepcji, która odebrałaby przedstawieniu nieznośny balast ilustracyjności, a co za tym idzie, powierzchowności w traktowaniu myślowej zawar­tości dzieła. Przedstawienie w Teatrze Polskim jest bowiem po prostu tradycyjne w złym sen­sie tego słowa. Posługuje się utartymi stereotypami sytuacji i charakterów. Te stereotypy to, dajmy na to, "rosyjski chłop", "rosyjski urzędnik" i temu po­dobne, aż do odwiecznej "sta­rej Rosji", czyli z góry ustalo­nego systemu norm postępowa­nia, reagowania, nawet zacho­wania się i wyglądu. A tymcza­sem wystarczyło na przykład zobaczyć w telewizji amerykań­ską adaptacje "Niedźwiedzia" Czechowa, która przenosiła akcję na... Dziki Zachód i osa­dzana ją w realiach westernu. Okazało się, że nawet tak rady­kalne posunięcie nie zniszczyło tego co chciał zawrzeć w swoim znakomitym utworze Czechow, a pokazało go oryginalnie i jak­że zabawnie.

Recz jasna, w przypadku "Martwych dusz" nie było najmniejszej potrzeby posuwania się aż tak daleko, i nie o to mi idzie. Ciekaw jestem tylko, dla­czego właśnie my, mający po­niekąd większe prawo do lep­szej znajomości Rosji i Rosjan musimy wystawiać Gogola szablonowo, tak jak wystawia­ło go się przed laty?

Rzecz odbywa się w dziwnej nieco - jak na warunki Teatru Polskiego - dekoracji: na ogromnej scenie, na tle olbrzy­miego krajobrazowego hory­zontu ustawiono maleńką chat­kę, w której wnętrzu tłoczą się aktorzy. Można by takie roz­wiązanie sceny przyjąć za kon­cepcję ideową, gdyby nie to, że dekoracja nie jest ani funkcjonalna, ani ..... we wszystkich scenach. Nawet plastycznie, stylowo dekoracja nie jest jednolita, co potwierdza brak konkretnego zamysłu dla całego spektaklu. (Na przykład bardzo razi rozbijająca przedstawienie stylowo, operacja zmiany dekoracji na oczach publiczności po scenie balu).

Oczywiste, nie wolno nie wspomnieć także o dodatnich stronach tego przedstawienia. W sztuce tej, obfitującej w tak znakomite, wyraziste typy ludz­kie, taką właśnie dodatnią stro­ną jest gra aktorów. Jest w ,,Martwych duszach" kilka ról bardzo dobrych. Niezapomnianą postać kutwy Pluszkina stwarza Tadeusz Fijewski, po­dobnie jak Leon Pietraszkiewicz - jako kuty na cztery nogi, zachłanny i głupi gbur Sobakiewicz czy Stanisław Jasiukiewicz w roli wiecznie pi­janego bon-vivanta Nozdriewa. Rzecz jasna, aktorom nie pomaga bynajmniej ani niezbyt fortunne ustawienie ról przez reżysera, ani fatalna charakte­ryzacja. Gogol to dostatecznie dobra literatura, aby mogła obyć się bez przyprawiania już to łokciowych, już to krogulczych nosów, bez wielkich bu­tów i fikołków po scenie. Oczy­wiście najbardziej wadzi ten cały arsenał niegdysiejszych środków wyrazu odtwórcy głównej roli Wieńczysławowi Glińskiemu, który jak może stara się wydobyć coś spod warstwy szminki.

Wielka szkoda, że "Martwe dusze" w Teatrze Polskim są rzeczywiście zbyt martwe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji