Chwytanie cieląt na lasso
"Rodeo - czytamy w "Słowniku wyrazów obcych" Kopalińskiego - amerykańskie publiczne popisy jazdy na oklep (albo na siodle) na nieujeżdżonych koniach, chwytania cieląt na lasso, siłowania się z byczkami itp. wykonywane przez pastuchów konnych (zob. cowboy)". Które z tych znaczeń przystaje do sztuki Aleksandra Ścibora-Rylskiego pod tym tytułem - gdzie dwóch panów po czterdziestce szaleje z miłości do znacznie młodszej od nich kobiety, a ona obydwu darzy jednakowym uczuciem - jeżeli to można nazwać uczuciem - i z obydwoma żyje. Jazda na nieujeżdżonych koniach? Chyba nie - wszystkie konie są tu dobrze ujeżdżone. Raczej chwytanie cieląt na lasso - Małgorzata z "Rodeo" zarzuciła lasso zarówno na swego męża Roberta, jak i na swego kochanka Pawła, a właściwie to oni sami w nie wpadli. Siłowanie się z byczkami? Tak, trzeba się tu z nimi siłować, są wcale krzepcy i w dodatku przeżywają trudno zrozumiałe rozpacze.
Trudno zrozumiałe dla Małgorzaty. Ona uważa to (tzn. życie z dwoma naraz mężczyznami) za sprawę tak naturalną! Tacy są mili i kochani, zarazem bywają tak samo zazdrośni i nieznośni - że właściwie, dlaczego by nie miała tego robić? Gdzieś tam czasem odzywają się stare konwenanse, ale hamulce łatwo można popuścić. Ta kobietka o infantylnym móżdżku jest rozbrajająco szczera, a poza tym pełna seksu i uroku. Zwłaszcza jeżeli w tej roli patrzymy na Martę Lipińską. Czarująca, naiwna i - rzec można - niemal niewinna. Nic dziwnego, że traci dla niej głowę dwóch (co najmniej) mężczyzn - miłość zaślepia i nie pyta o oceny moralne. A że amantów gra nie byle kto, bo Andrzej Łapicki (Robert) i Tadeusz Łomnicki (Paweł), wierzymy w ich opętanie i podziwiamy kunszt aktorów, swobodę w prowadzeniu dialogu, naturalność.
"Rodeo" jest sztuką obyczajową. O współczesnych zwyczajach erotycznych - małżeńskich i pozamałżeńskich. Historia wzięta z życia. Każdy z widzów zapewne rozpozna w niej kilka znajomych wypadków. Inna rzecz, czy to tak bardzo nowa obyczajowość? Tego typu kobietki zdarzały się zawsze, zaświadcza o tym także literatura dramatyczna. Ale może dzisiaj częściej niż kiedykolwiek - w pewnych środowiskach. W różnych środowiskach. Co nie znaczy, oczywiście, by miała to być norma powszechna.
Ścibor-Rylski osadził tę nową i starą historię we współczesnej rzeczywistości, w środowisku inteligenckim. Dał postaciom charakterystyczny język, napisał im dobry dialog, zręcznie opowiedział akcję ciągiem retrospektywnych scenek - jak w "Bliskim nieznajomym". Wydaje się, że sprawnie opanował już rzemiosło dramatopisarskie. Jeżeli sztuka pod koniec zaczyna trochę nużyć, to dlatego, że tej pospolitej historii zabrakło atrakcyjności na całe dwa akty.
"Rodeo" doskonale wyreżyserował Tadeusz Łomnicki. Jasno pokazał akcję, odbywającą się na różnych płaszczyznach czasowych. Elementy scenografii Wojciecha Siecińskiego ukazują się na tle odsłoniętych kulis i podkreślają "steatralizowany" charakter przedstawienia. Poza wymienionymi już aktorami występują: Barbara Ludwiżanka (Matka Małgorzaty), Barbara Wrzesińska (Dorota, żona Pawła) i Eugreniusz Poreda (Ojciec Pawła) - wszyscy znakomicie zgrani i bardzo prawdziwi. Na początku i na końcu publiczność słucha ładnej piosenki, skomponowanej i wykonywanej przez Marka Grechutę (z magnetofonu).