Rockowisko
Kąsanie Hanuszkiewicza za niewierność wobec wieszcza Julka (tę protekcjonalną formę przejęłam od reżysera) wydaje mi się mało oryginalne. A to dlatego, że jego prowokacyjne i obrazoburcze interpretacje sceniczne nie powinny już być zaskoczeniem - te skandalizujące etykietki są elementem autorskiego stylu. Trudno również wymagać dziś od teatru służebności wobec literatury - nie zastąpi on lektury tekstu. Pytanie dotyczy raczej granic autonomii teatru wskazującego na konkretny, strzeżony przez filologów w gabinecie arcydzieł, tytuł?! co lepsze - muzeum czy... rock?
Adam Hanuszkiewicz zwykł traktować utwory dramatyczne - pamiętamy "Pana Tadeusza" w tym samym Teatrze Miejskim - jako partyturę dźwiękową, w której zapisany został język autora, niepowtarzalna jest forma rock-opery dla mrocznej, ociekającej krwią "Lilli Wenedy" Juliusza Słowackiego. Mamy więc songi śpiewane przez bohaterów do muzyki Andrzeja Żylisa i niskie, płynące "z trzewi" głosy w partiach mówionych. Mamy rockowo-hipisowski styl pięknych, choć niekoniecznie teatralnych kostiumów Zofii de Ines, która lekceważy zupełnie prasłowiańskie motywy i bawi się obowiązującymi w tegorocznej modzie liniami. Rzecz to nie bez znaczenia, bo Hanuszkiewicz chce nam opowiedzieć przede wszystkim o nas i o naszym niewesołym, delikatnie mówiąc, i jak najbardziej współczesnym świecie.
Te reżyserskie "przestania" naddane utworowi odgórnie, często porzucane dla nowych pomysłów nie przekonują i drażnią swoją banalnością. Bo oto w tym krwawym świecie morduje się bez celu, broniąc się przed ludzkim śmiechem. Prawdziwą bohaterką tragiczną jest tutaj Gwinona (najlepsza w spektaklu rola Małgorzaty Talarczyk), która nie jest wcale barbarzyńska - jej okrucieństwo jest zewnętrzną maską kobiety, o której honor nie dba mąż ni rycerz. W ogóle bardzo to feministyczna sztuka - panie są tu wojownicze, a panowie groteskowi, tchórzliwi, spedaleni. Odważna, ofiarna Lilla (Brygida Turowska) jest wyzwaniem rzuconym opuszczonej królowej, która stara się swoim przykładem zrekompensować brak męskości Lecha (Sławomir Lewandowski). Martwe ciało spowitej w bieli Lilli jest ostrzeżeniem dla świata, który gotów jest poświęcić pojedynczą różę dla nic nie znaczącej, zdemaskowanej ludzką słabością, idei. Głównym ideologiem negatywnym, w nieodłącznym czerwonym krawacie, jest GwaIbert, zwany świętym (!) w interpretacji Kuby Zaklukiewicza a głównym i zwycięskim w swojej marnocie błaznem jest Ślaz, którego Maciej Gąsiorek gra z męczącą okrutnie manierą.
Te ogólne reżyserskie morały przygłuszane są często przez rozwiązania pojedynczych scen, w których Hanuszkiewicz przypomina wreszcie siebie samego. Dlatego to spijająca krew wampirzyca Roza (Celina Muza), która ze sprężynowcem w ręce kreowana jest na przywódczynię młodzieżowego gangu satanistów, jawi się w finale jako Bogarodzica i pada od strzału rewolwerowca Lecha. Niech to Państwu wystarczy.
Problem inscenizacji klasyki w dzisiejszym, zwolnionym od służby społecznej, teatrze wydaje się być otwarty. To już nie jest takie proste, wymagania są jakby większe. Robienie jej "po bożemu" najczęściej skazuje na martwotę (daruję sobie przykłady). Póki nie znajdzie się "złoty środek", zamiast do muzeum wolę pójść na Hanuszkiewicza. Choćby po to, by wziąć potem tekst do ręki i sprawdzić, czy Mistrz Julek napisał był rock-operę. ..