Artykuły

20 lat bez przeszkód

Podobno interesy z przyjaciółmi się nie udają. ZBIGNIEW ZAMACHOWSKI, WOJCIECH MALAJKAT i PIOTR POLK postanowili jednak zaryzykować. W warszawskim teatrze Syrena zrobili wspólną produkcję teatralną "Klub hipochondryków" i dziś... lubią się jeszcze bardziej!

Agnieszka Gortatowicz, Agnieszka Prokopowicz: Porozmawiajmy o tym, jak z przyjaciół staliście się biznesmenami.

Piotr Polk: Biznesmenami? O czym panie mówią?!

No dobrze: hipochondrykami.

PP: Ten pomysł zrodził się z dwudziestokilkuletniej przyjaźni. Barbara Borys-Damięcka już dawno chciała nas połączyć w jakimś spektaklu, ale nie było odpowiedniej sztuki. W końcu Magda Wołłejko ją dla nas napisała i wzięliśmy się do pracy.

Zbigniew Zamachowski: Pojawił się świetny tekst, który był dla nas niespodzianką. Szalenie nam się spodobał. Barbara też od razu ten tekst "łyknęła", a i Allan Starski nie dał się długo namawiać na zrobienie scenografii. Mnie z kolei od czasu do czasu nuty układają się w głowie w ciągi logiczne, więc napisałem muzykę. A Wojtek całość wyreżyserował, bo miał już takie doświadczenia.

Wojciech Malajkat: Skoro zwykle biznes przyjaciołom nie wychodzi, to może my nie jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi? (śmiech)

Dlaczego koniecznie chcieliście zrobić coś razem?

Z.Z.: Po prostu się lubimy i zwykle wieczorny spektakl nie jest ostatnim punktem programu.

PP: Znamy się na pamięć. Od ponad 20 lat. To bardzo skróciło czas przygotowań. Wiemy, jakie mamy podejście do pracy, urlopu, wakacji, kobiet, życia... Wiemy, co nas śmieszy, co nas nie śmieszy... Nie tracimy czasu na tłumaczenie sobie tych rzeczy.

Co was nie śmieszy?

PP: Dosłowność. Polityka. Świństwa. Oczywiście, lubimy w garderobie opowiedzieć kilka pikantnych dowcipów. Ale to prywatnie. Zawodowo nie chcemy się pod tym podpisywać.

Jak się robi z przyjaciółmi biznes, to często się tych przyjaciół traci. Nie baliście się, że skłócą was pieniądze?

PP: "Klub hipochondryków" nie powstał dla pieniędzy. Te zarabiamy gdzie indziej. Teatr jest po to, by dać ujście emocjom, to banały, slogany, każdy o tym wie, ale coś w tym jest. Oczywiście, podpisujemy umowy z teatrem i jakieś pieniądze zarabiamy, ale spektakl nie został wymyślony po to, by każdy z nas postawił sobie dom.

Z.Z.: Nie baliśmy się, bo nie myśleliśmy wcale o kasie. Nawet gdyby przydarzyła nam się klapa, to przecież nie zachwiałoby to przyjaźnią. Podłożem przyjaźni są nie tylko sukcesy, ale i porażki. Na tym ona polega? Jesteście idealistami? Nie myślicie o pieniądzach?

PP: Spektakl teatralny w naszych warunkach klimatycznych, politycznych, geograficznych nigdy nie był przedsięwzięciem bardzo komercyjnym, na którym bogacą się wszyscy. Może wzbogacić się teatr, organizator, ten, który sfinansował, ale zwykle całe tło wykonawcze nie zbija na tym pieniędzy.

Jaka jest recepta na udany biznes z przyjaciółmi?

PP: Trzeba się bardzo lubić. Mieć do siebie absolutne zaufanie.

WM: Rozumiemy się bez słów. I robimy to, co lubimy.

Z.Z.: Ja i biznes to dwie różne sprawy, ale zgadzam się, że trzeba partnerom ufać. No i wierzyć, że się uda.

Wy macie do siebie absolutne zaufanie?

PP: Wiemy, czego się po sobie spodziewać. Rozpoczynając realizację, wiedzieliśmy, że decydujemy się na trudną, ciężką pracę. Że musimy się pogodzić z tym, że Muminowi nie będzie się na początku chciało albo że będzie niewyspany. Że może się zdarzyć, że Wojtek wróci właśnie ze szkoły, pęknie mu opona - tfu, tfu, tfu! - i będzie się wyładowywał na wszystkim oprócz opony. Ze mój pies dostanie biegunki, więc kompletnie nie będę miał czasu zajrzeć do tekstu.

Skąd się wzięło to zaufanie?

PP: Przez lata poznawaliśmy się w różnych sytuacjach. Wiemy o sobie bardzo dużo, znamy swoje tajemnice, udane i nieudane związki. Mamy za sobą inwestycje, które wyszły, i takie, które skończyły się fiaskiem. I mamy dużo wspólnych cech.

Jakich?

WM.: Podobne poczucie humoru. Nie nudzimy się ze sobą. A co z tego wynika, chcemy się widywać. Żaden z nas nie jest skąpy. Nikt nie pali papierosów z paczki tego drugiego ani nie je wciąż obiadów na jego koszt. Skąpstwo może naprawdę zepsuć przyjaźń.

PP: Wszyscy traktujemy aktorstwo jako przygodę w życiu.

Nieustającą?

PP: Tfu, tfu, i dzięki Bogu, przyjemną. Poza tym wszyscy wywodzimy się z rodzin, które nigdy nie miały nic wspólnego z działalnością artystyczną. Jesteśmy, jak na swoje rodzinki, odkrywcami czegoś nowego. Nie jesteśmy zblazowani. Pochodzimy z małych miejscowości, a nie z superwielkich ośrodków kulturalnych. Jedynie Wojtek jest z Mrągowa, ale w czasach, gdy tam mieszkał, miasto to nie miało wiele wspólnego z show-biznesem. Dorastaliśmy w rodzinach kochających się, ale absolutnie przeciętnych. Nasze mamy to normalne kobiety: wpatrzone w telenowele, wierzące kolorowym pismom i wszystkiemu, co tam napiszą o ich synach. Z.Z.: I gdyby się spotkały, nie miałyby pewnie kłopotów ze znalezieniem tematu do rozmowy.

A co was różni?

Z.Z.: Jestem największym z naszej trójki bałaganiarzem i wcale nie zamierzam tego zmieniać. Wojtek jest szalenie obowiązkowy. To mnie czasem denerwuje, ale on o tym wie. Bywa też chimeryczny. I bardziej refleksyjny, bo my z Piotrkiem jesteśmy raczej w typie Dyla Sowizdrzała. Piotrek jest najweselszy z nas.

PP: Mumin ma czwórkę dzieci, a ja i Wojtek żadnych. Tak, widać, było zapisane. My mu zresztą zawsze mówiliśmy: rób, rób, będzie i dla nas. Wojtek jest bardzo, ale to bardzo konkretny i pozbierany. Kiedy mamy próbę na 10.00, to Wojtek jest o 9.45. Niemiec. Ja też Niemiec. Najgorszy jest ten Polak Zamachowski, bo żyje zupełnie innymi rytmem, bardziej południowym, (śmiech) Kiedyś się spóźnił na próbę o 17.00, bo zaspał. No, ale przy czwórce dzieci... można mu wybaczyć.

WM: Co za potworności oni o mnie wygadują! Ja chimeryczny? Ależ skąd! Jestem, to fakt, konkretny i chcę uporządkować świat, ale to potrzeba, a nie kaprys. Tu koledzy się głęboko mylą. Polk faktycznie jest największym Dylem Sowizdrzałem, ale to pozory, bo potrafi nas zaskoczyć głębią przemyśleń. A ja jestem tylko w połowie Niemiec. Mam w sobie szaleństwo typowo polskie.

Jakie szaleństwo?

WM: Boże! Przecież ja jestem jedynym z tej trójki, który potrafił po przyjęciu wyjść i nie wrócić do rana. Tylko wędrować. Nieraz prosiłem, żeby szli ze mną, żadnego z nich nie było na to stać.

A gdzie pan wtedy wędrował?

WM: A żebym to ja pamiętał. A oni szaleństwa nie mają w sobie za grosz! Jeden toby spał ciągle, no, ale przy tej czwórce dzieci to może normalne. Może Piotrek by się przyłączył, ale jeśli nawet, to za późno. Ja już z tym skończyłem! (śmiech). Teraz mam inny rodzaj szaleństwa, wewnętrzny, ale nie będę o nim mówił, bo nie pokazuję go światu, (śmiech)

Zawsze sobie wybaczacie?

WM: Podstawą przyjaźni jest zaufanie i wybaczanie. Wybaczanie jest chyba nawet ważniejsze. To może być dopiero bazą do wspólnych pomysłów.

Nie było między wami konfliktów?

PP: W sensie artystycznym były. Kłóciliśmy się. Może młody aktor nie powie Wojciechowi Malajkatowi, że mu się coś nie podoba, bo estyma, bo profesor, bo szkoła, bo znany aktor, ale ja mu mówię, co jest nie tak. I on mi przyznaje rację - albo nie. Jeśli to można nazwać konfliktem, to daj Boże więcej takich konfliktów. Najgorsi są reżyserzy, którzy mówią: "Superfajnie" - wtedy z tego naprawdę może nic nie wyjść. Człowiek musi mieć jakąś kontrolę.

WM: Nie można się obrażać o krytykę, przecież to nieprofesjonalne. Nasz zawód polega na graniu i możemy mieć jakieś uwagi. Gdybym zaproponował chłopakom coś niedobrego aktorsko, to śmiało mogliby mi powiedzieć, że im się nie podoba. Inna rzecz, że nigdy im nic złego nie zaproponowałem, (śmiech)

I naprawdę nie obrażacie się na siebie o te uwagi?

PP: Dlaczego mamy się obrażać?

Z.Z.: W przyjaźni jest miejsce na krytykę, nawet bolesną.

Jeździcie razem na wakacje?

PP: Umawialiśmy się, ale to nigdy nie doszło do skutku. Trudno by było. Mumin ma ogromną rodzinę, z Wojtkiem pół Mazur chciałoby pojechać, musielibyśmy wynająć autokar albo wyczarterować samolot.

Z.Z.: Moje wakacje, z racji posiadania czwórki dzieci, są specyficzne. Nie wiem, czy oni wytrzymaliby budzenie około siódmej. WM: Jak to? Na nartach razem z Muminem byliśmy. Zawsze mogą do mnie przyjechać na te moje Mazury.

A czy to nie jest tak, że się przyjaźnicie tak długo, bo się rzadko widujecie?

PP: Coś w tym jest. Nasza przyjaźń nie została wystawiona na próbę ciągłego bycia ze sobą. To jak z dobrym małżeństwem, które ma perłową rocznicę ślubu. Za sobą 30 lat, ale tak naprawdę spędzili ze sobą 15. Jego nie było pół życia, jej pół, i jeszcze lubili sobie pospać. Możliwe też, że dlatego zrobiliśmy razem "Hipochondryków", żeby się spotykać! I nie ma tłumaczeń, że Marysia się rozchorowała czy bar w Mikołajkach padł. Gramy razem już setny spektakl, czyli spotkaliśmy się 100 razy w ciągu 2 lat. To jest coś!

Macie jakieś wspólne rytuały?

PP: Zawsze spotykamy się raz w roku na śpiewaniu kolęd. Mumin albo ja siadamy za fortepianem. Jest nas trzech, śpiewamy na cztery głosy. To tradycja, którą staramy się kultywować.

Z.Z.: Tak, tego nigdy nie odpuściliśmy. Czasem też, powiedzmy to sobie szczerze, lubimy napić się dobrego alkoholu i pogadać o pierdołach. Można by to właściwie nazwać rytuałem.

WM: Kiedyś nawet próbowaliśmy to nasze kolędowanie nagrać, ale jak rano posłuchaliśmy tego trójgłosu, to postanowiliśmy już nigdy nie nagrywać.

Udzielacie sobie rad, jeśli chodzi na przykład o role czy kobiety?

PP: Dajemy sobie pełną dowolność co do poczynań zawodowych. Mumin nie ma pretensji, ze ja gram w serialu, choć on sam nie chce grywać w serialach. Ja mu nie wypominam, że zagrał w reklamie. Mamy natomiast taką cichą umowę dotyczącą benefisów. Nie będziemy ich robić. Natomiast, gdyby któryś z nas w postępującej demencji starczej o tym zapomniał, mamy bez słowa wejść na scenę i kopnąć go w dupę.

Jaka jest recepta na męską przyjaźń?

Z.Z.: Bierze się troszeczkę alkoholu, idzie się na ryby...

WM: Na ryby? Z Zamachowskim? Kiedyś na rybach spotkał mnie taki afront z jego strony, że więcej nie pojadę. Wypłynęliśmy na otwarte wody jeziora Wigry, ryby nie interesowały się hakiem, więc postanowiłem opowiedzieć Zbyszkowi, co mam zamiar reżyserować. A on mnie uciszał, mówiąc, że płoszę mu ryby - których nie było. I nagle on złożył wędkę, chwycił za wiosła. Ja się już ucieszyłem, że kończy się ta udręka, a on wysadził mnie na drugim brzegu jeziora i tam zostawił. Odpłynął, mówiąc, że dłużej tego nie zniesie. Wracałem na piechotę. Ale ponieważ jestem jego prawdziwym przyjacielem, też mu wybaczyłem.

Z.Z.: Trzeba się lubić. Po prostu. Nam dodatkowo pomogły ponure czasy. Poznaliśmy się stanie wojennym. W takim momencie historycznym ludzie się szukają i pragną określić. Chcą mieć do kogoś zaufanie lub nie mieć go wcale. Rzeczywistość wówczas była niezbyt przyjemna, żeby przeżyć, trzeba było robić sobie żarty. Z siebie i ze świata. Połączył nas właśnie dystans do tej nieciekawej rzeczywistości i poczucie humoru. I tak się zaczęła nasza przyjaźń. W akademiku na Ciesielskiej w Łodzi, gdzie mieszkaliśmy na jednym piętrze obok siebie. I tak to już trwa od lat. W życiu każdego dużo się przez ten czas działo. Były i zawirowania, ale przyjaźń przetrwała. Nawet jeśli nie widzimy się bardzo długo i nagle się spotykamy, to ja zawsze mam wrażenie, żeśmy się ostatnio widzieli wczoraj.

WM: Zbyszek oczywiście przesadził z tym stanem wojennym. Może dlatego, że jest sporo starszy i ma kombatancką potrzebę tłumaczenia świata, (śmiech) Dla niego wojna jest wciąż ważna. My z Piotrkiem jesteśmy jednak młodsi...

Nigdy nie poróżniła was rola, pieniądze, kobieta...?

PP: Teoretycznie moglibyśmy o męskie role rywalizować. Wszyscy jesteśmy facetami. Z drugiej strony, jesteśmy tak różni, że ja nie mogę zagrać tego co Mumin, bo tak nie wyglądam, bo nie mam tyle talentu i miliona różnych rzeczy. Może dlatego właśnie nie jestem zazdrosny.

WM: Wcale nie jesteśmy podobni! Mały jest mały i zwykle gra Małych Rycerzy. Ja jestem aktorem charakterystycznym, a Polk jest ciężko przystojny i gra amantów.

Z.Z.: W każdym zawodzie jest rywalizacja, ale trzeba pamiętać, co jest ważniejsze. Czy ambicje zawodowe, czy relacje międzyludzkie. Ja tam nigdy nie miałem kłopotu z kolejnością tych rzeczy. Najpierw się jest człowiekiem, a potem aktorem.

A co z pieniędzmi? Teraz może się o nie nie sprzeczacie, bo każdemu wystarcza na dostatnie życie, ale wcześniej też tak było?

Z.Z.: O pieniądzach właściwie nie rozmawiamy. Nie pytamy się nawzajem, ile który ma kasy. To naprawdę nie jest najważniejsze.

PP: Były okresy, gdy komuś z nas czegoś brakowało. Dzieliliśmy się tym, co mieliśmy. Najpierw tylko ja miałem samochód. Choć o 27-letnim garbusie trudno mówić, że to samochód.

Z.Z.: Nazywaliśmy go Zdzisławem.

PP: Wszystko nim woziliśmy, nawet uczyłem Mumina jeździć po lesie. Był też taki okres, kiedy wynajmowaliśmy wspólne mieszkanie w Warszawie.

Z.Z.: Dostałem angaż w teatrze Studio, a rok później do tego teatru dotarł Wojtek. Wynajmowałem wtedy kawalerkę na ówczesnej ulicy Marchlewskiego w takim wielkim mrówkowcu. Była wiosna, nagle zadzwonił dzwonek, w drzwiach stanął Wojtek i powiedział: "Cześć, dostałem rolę Hamleta, będę u ciebie mieszkał". I się wprowadził. Tak przebujaliśmy się półtora roku. Potem dołączył do nas Piotrek, i to nie sam, tylko z ówczesną żoną. No i zamieszkaliśmy we czwórkę, ale potem mieszkanie zamieniliśmy na większe.

PP: Przyciągnęliśmy pianino na 11. piętro i graliśmy na nim sześć razy do roku, z czego trzy razy przy awanturach sąsiadów.

WM: Gdyby jednak teraz Zamachowski stanął pod moim domem ze swoją czwórką dzieci, żoną, kotami, psami, rybkami i kompletem małych rowerków, to chyba wolałbym mu wynająć mieszkanie i za to płacić, niż go na co dzień oglądać, (śmiech) Ale on by przecież tego nie zrobił, tak się nie robi przyjacielowi!

A nie poróżniła was nigdy kobieta?

Z.Z.: Na szczęście podobają nam się inne kobiety.

PP: Kobieta może być idealnym lontem, który wysadzi męską przyjaźń w powietrze. Ale tylko wtedy, kiedy ktoś się zakocha w partnerce przyjaciela. Na szczęście życie nam tego oszczędziło, wszyscy trzej mamy fantastyczne kobiety.

Z tego, co mówicie, wynika, że jesteście fantastyczne chłopaki.

PP: Jesteśmy i dlaczego mamy o tym nie mówić?

Na zdjęciu: scena z "Klubu hipochondryków" w Teatrze Syrena w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji