Artykuły

Bunt młodych wobec historii

"Powstanie" w reż. Radosława Rychcika w Muzeum Powstania Warszawskiego. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.

"Powstanie" Radosława Rychcika skupia się na emocjach, a nie istocie sierpniowych wydarzeń.

Przedstawieniu daleko do typowej wspomnieniowej wieczornicy. Nie ma w nim miejsca na wzruszenia ani na chwilę powstańczej zadumy. Szklana klatka, wyłożona miękkimi materacami, w której toczy się akcja, przypomina salę gimnastyczną, a może szpital psychiatryczny.

Odwołując się do Powstania Warszawskiego, młody reżyser i scenarzysta Radosław Rychcik nie opowiada historii tamtych dni. Chce skupić się na emocjach towarzyszących sierpniowym wydarzeniom. Przefiltrować je przez wrażliwość swoich rówieśników. Pokazać człowieka w sytuacji zagrożenia, osaczenia oraz to, że powstańczy zryw mógłby się zdarzyć w każdym mieście świata.

W preludium spektaklu dziesięcioro młodych aktorów w nienagannych białych kostiumach rozpoczyna rozgrzewkę. Ćwicząc, wypowiadają rytmicznie nazwy wielu miast. Muzyka staje się coraz głośniejsza, oni zaczynają tańczyć jak w transie. Niektórzy z ogromną ekspresją wykrzykują fragmenty powstańczych komunikatów. Jeden z pierwszych mówi o zbombardowanych wodociągach.

Aktorzy rzucając się na szklane ściany swej "izolatki" i patrząc w kierunku widzów dopominają się o łyk wody. Rozpaczliwe wołanie o pomoc robi wrażenie, potem już budzi irytację.

Rychcik lubi manipulować emocjami widza. Sięgać do zachowań ekstremalnych. Tak jest w przypadku komunikatu o kobietach zgwałconych przez Niemców. Te sceny odgrywane są ze szczególną ekspresją, czasem wręcz okrucieństwem. Ale są też pełne namiętności sceny miłosne. Chwile szczęścia trwają jednak bardzo krótko.

Można powiedzieć, że wszystko w tym spektaklu podporządkowane jest muzyce. A tę na żywo gra związany od lat z Rychcikiem The Natural Born Chillers. Zespół, który znakomicie zapisał się w głośnej (dosłownie i w przenośni) "Samotności pól bawełnianych" zrealizowanej w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach, tu również jest wielkim atutem. Nadaje całej opowieści rytm.

A jednak odnosi się wrażenie, że muzyka i choreografia są znacznie ważniejsze niż padające ze sceny słowa. Kluczowym zdaniem wyrapowanej "Warszawianki" jest fraza "Hej, kto Polak, na bagnety!". Wypowiadane z widoczną ironią staje się mottem całego przedstawienia.

"Bunt wobec historii" - jak zaznaczono w programie - staje się przestrzenią spektaklu. Rychcik zadaje pytanie, czy martyrologia, atak z szablą na czołgi, walka od początku skazana na niepowodzenie, musi być naszym narodowym wyróżnikiem. Po spektaklu mam wątpliwości, czy dzisiejsze pokolenie 20- i 30-latków stać byłoby na taki czyn.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji