Artykuły

Wyśpiewani mordercy

Gdy wracałam w piątkową noc do domu z premiery wrocław­skiego Teatru k2 "Ballady morder­ców", stukot obcasów wydał mi się dość niepokojący, uśpiona ulica Pro­mień jakby dłuższa niż zwykle, a po głowie kołatał refren: "Tra la la la, tra la la la, nie znasz dnia ani godzi­ny, bowiem tylko Bóg je zna".

Gdybym na mojej drodze spotkała piętnastoletnią wykonawczynię wyro­ków boskich Lottie z "Przekleństwa Millhaven", nie miałabym żadnych szans.

Teatr k2 zaprezentował w ramach Przeglądu Piosenki Aktorskiej całą ple­jadę morderców oraz ich ofiar, wylęg­łych w umyśle Australijczyka Nicka Cave'a, dopełnionych przez aranżacje muzyki artysty i jego zespołu The Bad Seeds w wykonaniu grupy muzyków poprowadzonych przez Dariusza Kali­szuka i Jerzego Kaczmarka. Z karko­łomnym zadaniem zmierzyli się Kinga Preis i Mariusz Drężek, ubiegłoroczny laureat Konkursu Aktorskiej Interpre­tacji Piosenki, poprowadzeni przez re­żysera Jerzego Bielunasa. Spektakl roz­począł się "Pieśnią o Radości", czyli balladą o Joy zamordowanej wraz z trój­ką dziatek przez maniakalnego morder­cę. Mariusz Drężek jako mąż ofiary był chyba zbyt stremowany, aby przekonu­jąco opowiedzieć historię "bolesną jak w głowie guz". Niewątpliwie bardziej odpowiadały aktorowi role brutalnych oprawców, takich jak Stagger Lee. Stagger za swe zbytki trafił do metalowej trumny-klatki, by już jako Henry Lee odśpiewać z Kingą Preis przepiękną bal­ladę erotyczno-morderczą z serii "Pani zabija pana".

Mariusza Drężka i jego partnerkę wspomagali choreograficznie w całym przedstawieniu studenci wrocławskiej PWST: wdrapywali się na półkę-okno, element dynamicznej scenografii Ho­noraty Machalskiej i Andrzeja Błachu­ta, wirowali na linach, wili się w obłęd­nym tańcu, krążyli po scenie w cyrko­wych akrobacjach, zastygali w pozach ofiar mordu.

Ruch zamiera właściwie jedynie w przypadku intymnego tete-a-tete mordercy i ofiary jak w balladzie o dzi­kich różach, która z kolei wyraźnie oży­wiła widownię. Słodycz i błogość inter­pretacyjna odwróciły chyba uwagę wi­dzów od fabuły historyjki, w której za­kochany osobnik pozbawia życia pięknolicą Lisę Day za pomocą kamienia.

Efekt występu dość mdły, ale za to piosenka jest pewniakiem do bisowa­nia i relacjonowania spektaklu w tele­wizji. Chyba niezbyt zauważony prze­mknął utwór spoza zbioru "Murder Ballads", zatytułowany w oryginale "The Carny", pochodzący z płyty "Your Funeral...My Trial", a wykorzy­stany również w filmie Wima Wendersa "Niebo nad Berlinem". Niestety, w tym wypadku nie mogę uwolnić się od wersji Cave'a: dudniącej, posępnej, przejmującej grozą. Historia klowna i jego kuca na pewno aż prosi się o ak­torski przekaz, ale jeśli widz nie sły­szy zbyt dokładnie słów (a tak było w piątek), niewiele pozostaje w pamię­ci. Przekłady tekstów autorstwa Roma­na Kołakowskiego i jego nastoletnie­go syna Aleksandra są zbyt dobre, by ich nie słyszeć.

Moimi faworytami w "Balladach morderców" są: "Przekleństwo Millhaven" i ,,O'Malley's Bar", ze wska­zaniem na zabójcę z baru w wykona­niu Mariusza Drężka (obłędnie ułożo­na i wykonana choreografia). Kinga Preis jako Lottie z Millhaven, znająca najkrótszą drogę do Pana, potrafi z koszmaru seryjnych zabójstw wy­krzesać komizm i jest tak morderczo dynamiczna, że nie daj Bóg spotkać taką blondynkę wieczorową porą. Z kolei bywalec baru O`Malleya, sącząc gin, pozbawia życia dwanaście osób i czyni to w stylu Mallory i Mickeya z "Urodzonych morderców" Sto­ne`a (na pewno nie jest przypadkiem zbitka ich imion jako nazwisko wła­ściciela baru). Drężek jako narcystycz­ny zbrodniarz naciska spust od nie­chcenia, krygując się w pozach gwia­zdora występującego przed kamerą. Zabija, zwracając uwagę na swoją nie­bywałą fotogeniczność, znakomitą syl­wetkę i odpowiednie oświetlenie ko­lejnych morderstw. Kara, jaka go za to spotyka w finale spektaklu, sprowa­dza tę powszedniość i niemal oczywi­stość popełniania zbrodni do biblijne­go cytatu: "Oko za oko, ząb za ząb" i to jest chyba główna refleksja, jaka wyłania się z interpretacji "Ballad morderców" dokonanej przez wroc­ławskich twórców. Spektakl Teatru k2 obejrzy jeszcze sporo osób, bo zapewne pójdzie w Pol­skę fama, że we Wrocławiu grają Cave'a. Australijski nonkonformista, chcąc nie chcąc, staje się klasykiem. Mi­mo wszystko szkoda, że nie wcisnął się w jeden ze swoich ulubionych garnitu­rów i nie usiadł na widowni w ciemnych okularach i z nieodłącznym papierosem w dłoni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji