Artykuły

Smak niespełnienia

Karkołomnej próby przełożenia imaginacyjnej prozy Brunona Schulza na język teatru podjął się znakomity aktor Jan Peszek. Nie jest to - i chyba nie może być - przekład dosłowny, ale raczej nowa opowieść, zakorzeniona w gmatwaninie Schulzowskich symboli. W dodatku jest to opowieść wyjątkowo intymna.

Schulzowska relacja Ojciec-Syn przekłada się w tym spektaklu na relacje rodzinne - Jan Peszek gra Jakuba, jego syn Błażej Józefa, a córka Maria wciela całą obsesyjną, Schulzowską wizję kobiecości. Gra Adelę, Matkę, Biankę, Pokojówkę.

Nie można nie zauważyć, że intymność Schulzowskiej prozy, wykracza i zostaje pomnożona przez intymne stosunki aktorskiej rodziny. Tym razem aktorzy nie mogą - i chyba nie chcą - być tylko aktorami, ale są również ojcem, synem, córką, siostrą i bratem. Przedstawienie staje się - bo i musi być - rodzajem rodzinnej psychodramy. W dodatku wystawionej na obce, mniej lub bardziej, agresywne spojrzenia. Obcujemy ze spektaklem z konieczności do bólu intymnym, wprowadzającym w rodzaj zakłopotania. Widzowie czują się jakby podglądali czyjeś intymne życie - trochę zawstydzeni, chociaż nie bez satysfakcji, oglądają obsesje Schulzowskie ucieleśnione aktorsko przez Jana Peszka i jego dzieci. Cóż z tego, jeśli aktorzy nie pozwalają zapomnieć, że wiedzą iż są podglądani, a ich szczerość jest powierzchowna i ani przez chwilę nie przyglądamy się ich "kuchennemu życiu".

To bardzo starannie przemyślane przedstawienie zatrzymuje się gdzieś na progu, który oddziela nagość od perfekcyjnego striptisu. I nawet nagość staje się wykreowanym, precyzyjnie wystudiowanym kostiumem. Aktorzy nie pozwalają, aby w trakcie przedstawienia uwolniła się energia prawdziwych napięć i uczuć, choć musiały one towarzyszyć jego narodzinom.

Zobaczyliśmy spektakl zbyt powściągliwy, aby wrażliwość rodziny aktorskiej Peszków mogła się stać teatralnym medium dla wyobraźni symbolicznej Schulza. Pokazano nam serię wspaniałych obrazków zamiast zwartej całości - przypisy zamiast wizji. Chociaż przedstawienie obfitowało w wysmakowane, piękne wizualnie sceny, to jednak reżyser Jan Peszek nie zdołał skonstruować wyimaginowanego świata. Nie zdołał od pierwszych chwil zapanować nad wyobraźnią widzów i władać nią jeszcze po wyjściu z teatru.

W krakowskim "Sanatorium Pod Klepsydrą" zobaczyliśmy tylko jedną wyrazistą postać, którą już od pierwszych ruchów swego przechadzającego się wzdłuż sceny ciała, zdołała wykreować Maria Peszek. Zarazem jednak musieliśmy wysłuchiwać wyjątkowo nieudolnych deklamacji Błażeja Peszka, niewrażliwego na melodię i rytm genialnej prozy Schulza. A ich słusznie sławny ojciec, zamiast wielkiej roli, dał tylko (!) popis warsztatowej sprawności.

I choć mieliśmy okazję obcować z niezwykłym doświadczeniem teatralnym, to jednak pozostawiło ono po sobie cierpki smak niespełnienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji