Artykuły

Mistrz i Małgorzata

- Zawsze byłem utracjuszem własnego talentu. Tego do życia też. A mimo to udało mi się go nie zmarnować. Tak do końca - mówił ANDRZEJ ŁAPICKI w rozmowie z Małgorzatą Domagalik.

Egoistycznie podchodzę do rozmowy z Panem. Jakie role Pan zagrał, wszyscy wiedzą, ja zaś mam przed sobą człowieka, z którym mogę porozmawiać o życiu...

- Mnie też nie interesują już pytania: "A w którym roku pan grał w tym filmie, czy pan był dobry, czy niedobry?" i tak dalej. Mnie moja tzw. kariera w ogóle nie interesuje - co było, co zrobiłem, jak zrobiłem.

Czytając wywiady z Panem, miałam wrażenie, że czytam coś świeżego, pełnego dystansu i autoironii wobec otaczającego nas świata.

- No to miłe, że tak pani to ocenia.

Tak to oceniam i jestem pod wrażeniem tego, jak mówi Pan np. o wojnie, o powstaniu. Jak, w jakimś sensie, odkłamuje Pan tamtą rzeczywistość. Po jednej stronie muru getto, a po drugiej ludzie kochali się, chodzili na tańce. Próbowali żyć.

- Tak, zwariowałem i odważyłem się na takie wyznanie, to jest rzecz, która mnie najbardziej denerwuje.,.

Że?

- Ten tak zwany patriotyzm. Zawsze trzeba patrzeć sceptycznie na wszystko dookoła. Byli przecież różni ludzie, różnie się zachowywali, sytuacje były przeróżne i dlatego trzeba pisać obiektywnie, jak było. A nie wymyślać historie pełne patosu.

Oczami wyobraźni zobaczyłam, jaki mógłby z tego powstać film. Ten tzw. mniej patriotyczny.

- Ale kto to będzie robił?

Nie wiem, może ktoś się znajdzie...

- Nie znajdzie, bo kto da pieniądze.

No tak, chcieli trochę inaczej opowiedzieć o Westerplatte, to już był problem.

- U nas wszystko musi być po bożemu.

Pan nie był?

- Po bożemu? Ja wiem? Może zawsze bytem taki trochę bardziej przekorny. Ale to z charakteru, że jak wszyscy tak, to ja nie.

Był Pan w kontrze do obowiązującego kiedyś kanonu grania w teatrze?

- Nie ma co wielkich słów używać, ale na pewno nie podobało mi się, jak wtedy grano, jaka była tradycja, jak uczono młodych ludzi. To wszystko mi się zresztą na nic nie przydało. Tak naprawdę, jeżeli oczywiście coś umiem w tym zawodzie, to dopiero w bardzo późnym wieku zrozumiałem, o co tak naprawdę chodzi na scenie.

O co?

- Są różne teorie i każdy ma rację: Stanisławski ma rację i Brecht ma rację, i ta panienka, co skończyła szkołę rok temu, też ma rację. Największą, bo jest młoda. Ale żeby być wiarygodnym aktorem, to trzeba dążyć do tego, żeby być sobą, przede wszystkim sobą, i to absolutnie wystarczy.

To takie proste?

- To jest bardzo proste. Po co mam krzyczeć ze sceny, jeśli to samo mogę powiedzieć spokojnie. Bo akurat taką mam naturę. Można wszystko zrobić na tysiąc sposobów, a najprostszy jest ten bardzo spokojny. Tak też można sprawić ból, obrazić kogoś.

Szpilę wbić...

- ...w słaby punkt, i to jest najgorsze, i nie zapomni tego pani do końca życia. Jednym słowem, nie znoszę reżyserów, którzy chcą, żeby wszystko było gwałtowne, pełne temperamentu. Tarantino rzuca, to i ja podrzucam. Ale to wszystko jest na niby. Teatr to nie jest 1:1, to jest jakaś przetworzona fantazja, wariacje na temat czegoś...

Niedopowiedzenie...

- Tak jak poezja jest biała, jest rymowana, i nieważne, która lepsza, ważne, która porusza. Poruszyć można też kopnięciem w części słabe, tak że nie podniesie się ani widz, ani aktor. Tylko po co?

Ludzie wychodzą z teatru i komentują: "Zdjął spodnie i zobacz, jaki miał chudy tyłek".

- Coraz ciekawsze określenia słychać.

Czy kiedykolwiek coś uwierało Pana w byciu aktorem?

- Ja raczej byłem obdarzony przez Pana Boga tym, co jest potrzebne do tego zawodu, z wyjątkiem jednej rzeczy - charakteru. Nie mam charakteru aktora, jestem za autokrytyczny i zawsze sceptyczny wobec siebie, chłodny, obiektywny. Aktor powinien siebie kochać, uważać za najlepszego na świecie i wtedy może coś mu się uda.

Nie kochał Pan siebie?

- Aż tak, nie.

A propos "kochać", Jeanne Moreau powiedziała całkiem niedawno, że "siebie bardzo kocha, bo nie liczy na to, że zrobią to za nią inni".

- Podoba mi się takie podejście do sprawy. Ale tak Czy inaczej, masę ról rozłożyłem. To normalne.

Gdyby to dzisiaj zaczynał Pan karierę?

- Jakieś 50 lat temu myślałem, co by było, gdybym rozgrywał swój zawód pół wieku wcześniej, potem już przestałem się nad tym zastanawiać.

Kokietuje Pan wiekiem...

- Widzów?

Mnie też, przecież świetnie Pan sobie z tą datą urodzin radzi.

- Rzeczywiście, jak się ożeniłem w tym wieku, to chyba tak.

W tym samym miejscu siedział Pana kolega po fachu i z pełnym uznaniem mówił, że tak szczęśliwego człowieka jak Andrzej to dawno nie widział. Decyzję o poślubieniu młodszej o 60 lat kobiety mocno naruszył Pan mieszczańskie reguły tego, co wypada, a co nie.

- Między innymi również i taki miałem zamiar. Nie odejmując nic mojemu uczuciu do żony, ale to było pewne wyzwanie. U nas to są rzeczy w kategorii skandali. Nie wiadomo dlaczego. Oczywiście byli i zwolennicy, miałem masę głosów pozytywnych, ale i mnóstwo strasznych, podejrzewających nas obydwoje o obrzydliwości.

Przy okazji małżeństwa zaczął Pan głośno mówić o sprawach, które w Polsce nadal są traktowane jak tabu: samotna starość.

- No tak. Raptem wynikła sensacja. Dziwiłem się, bo my inaczej to z Kamilą traktujemy, nic nam nie przeszkadza, kochamy się i chcemy być razem. Natomiast u nas, jeżeli ktoś ma żonę i czworo dorastających dzieci, rozwodzi się z tą żoną...

...ucieka, oszukuje...

- ...to nikt się nie oburza. Zakochał się, młoda dziewczyna zawróciła mu w głowie, dopuszczalne, chociaż nieładne. Ludzie są tacy, mężczyźni są tacy. Natomiast jeżeli nie ma żadnych przeszkód, są stary wdowiec i młoda dziewczyna, oboje nie mają żadnych zobowiązań ani dzieci, które trzeba wychowywać, to to się nie podoba.

Nie podoba się jeszcze coś innego, bo gdyby to był romans, to jeszcze, ale od razu ślub? Skandal.

- Romans mogliśmy mieć, ale wybraliśmy to...

No ale wtedy nie można skomentować: "Patrz, jak się zestarzał ten Łapicki. Sam jak palec. No cóż, taki jest koniec".

- Wtedy wszyscy byliby szczęśliwi. Pięć lat jako wdowiec siedziałem w domu sam i zastanawiałem się, czy tak już zostanie do końca.

Jak więc znaleźć w sobie motywację, żeby, przepraszam za wyrażenie, nie stetryczeć?

- Przerażenie ogarnia człowieka, kiedy zaczyna fałszywie rozumieć, że jak ma ulubiony chlebek, to ma wszystko, a jak jeszcze ukaże się ukochany polityk w TV to już pełnia szczęścia.

Mówi Pan "pięć lat", musi Pan mieć niesamowicie silną konstrukcję psychiczną.

- Zdziadziałem bardzo, rzuciłem wszystkie zajęcia i tu mi niespodziewanie Janek Englert bardzo pomógł, proponując rolę Szabelskiego w "Iwanowie" według Czechowa, To mnie przywróciło do życia. Przypomniałem sobie ten dawny świat i zacząłem tak żyć, jak żyłem 30 lat temu.

Wraca Pan, ale młodzi ludzie na widowni niekoniecznie muszą wiedzieć, kim jest Łapicki...

- Tak, to prawda. Pół życia spędziłem w szkole jako wykładowca i widziałem, jak oni się odnoszą do starszych kolegów po fachu. Coś może słyszeli, ale nic nie widzieli na żywo. Moja żona mówi: "Co ty mówisz? W tym cię na żywo nie widziałam". To jest zabawne, ale prawdziwe. To jest życie.

Słyszałam, ze na hasło "paparazzi i Łapicki" Pan się zdziwił, jaką ma Pan wartość na rynku, oni nie biegają za każdym.

- Ale nic z tego nie mam. Poza tym, że popularność mam taką, że pani chce ze mną rozmawiać.

Panie Andrzeju, żeby było jasne, nie rozmawiam z Panem dlatego, że Pan się ożenił z 60 lat młodszą kobietą. Mimo to chciałam zapytać, czy jak Pan się zakochał, to miał takie myśli: "Andrzej, daj sobie spokój..."?

- To wymaga szczerej odpowiedzi, bo to jest fundamentalne pytanie. Zastanawiam się nad sensem związków. Są różne odmiany: nieudane i udane, można żyć tak, można owak, niekoniecznie trzeba od razu podpisywać certyfikat. Można żyć na kocią łapę, i też jest dobrze, ale czy rzeczywiście jest dobrze? Otóż ja sobie powiedziałem: "Jak się decyduję na coś takiego, to idę na całość do końca i to musi być poważne". Okazuje się, że miałem rację, bo ludzie to zaakceptowali, niektórzy oczywiście. Mniej im dałem powodów do plotek, bo jakby przyszedł stary Łapicki z młodziutką dziewczyną...

Jest naprawdę młodziutka...

- Tak, więc pewne byłoby, że stary zwariował. A tu przychodzi Łapicki z młodziutką, ale żoną.

Ale z miłości się wariuje, chyba na tym to polega?

- Ja to przyjmuję, bo co to jest miłość? Jest to chęć bycia z kimś, wspólne myśli, opinie, spojrzenie. Też chciałem udowodnić, że to nie jest tak, że życie się kończy na tym szlafroku i że się nie da jeszcze raz przeżyć czegoś pięknego.

Zazwyczaj kończy się na tym szlafroku.

- Ma pani rację i dlatego, jeżeli byłoby mi dane tylko te pół roku, które już przeżyliśmy wspólnie, to ożeniłbym się z Kamilą jeszcze raz. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy.

Czy Pan zauważył, że nikt chyba nie zwrócił uwagi, pisząc o Pana małżeństwie, że macie np. wspólne zainteresowania?

- No tak, bo zazwyczaj to jest tak: "Kupiłeś karpia, dlaczego nie kupiłeś? Benzynę wziąłeś na święta?".

Do ciotki trzeba iść itd. Pan jest autorem wielu bon motów, które sprowadzają świat do odpowiedniego wymiaru, np. że człowiek, tak jak jogurt, ma swój termin przydatności.

- I tego się nie uniknie, to moja teoria taka metafizyczna, każdy ma przeznaczone życie na ziemi. Nie uniknie tego i nie ucieknie przed tym. To już wszystko było. Już karp byt osiemdziesiąt razy na Wigilię i znowu nadeszła ta kolejna zima... Ja już to przeżyłem, a teraz gram to dalej. Tutaj nie możemy niczego zmienić.

Tekst może się tylko trochę różnić.

- Sytuacja trochę inna, która nie ma wpływu na nasz los. To znaczy, czy ja przejdę ulicą i popełnię ten błąd, bo tam mnie zabiją na tej drodze, a tu, gdybym poszedł... ale nie ma gdyby. To jest wszystko już zagrane. Tu nie ma życzeń, nie ma alternatyw. Jest napisane. Pani pewnie też ma gdzieś tę swoją taśmę i mogłaby ją sobie puścić, ale po co psuć efekt końcowy? Gdybyśmy znali efekt końcowy, nie moglibyśmy pozbyć się strachu.

Koniec jest znany, tylko człowiek się łudzi: może się jakoś uda. Znam takich, którym się wydaje, że przechytrzą przeznaczenie, że śmierć ich nie zauważy.

- Moja żona pojechała od razu na cmentarz, tam gdzie leżą wszyscy moi krewni, i obejrzała sobie ich groby. Już wie, gdzie są.

Ostatnio siedzieliśmy obok siebie na spektaklu "Kobieta diabeł" z wiedeńskiego Burgtheater i, co mnie zaskoczyło, zdania Pana i Pana żony były zupełnie inne na jego temat.

- Przeważnie tak bywa, rzadko nam się podobają te same rzeczy, ale jest przyjemnie pogadać o tym. W ogóle jest przyjemnie żyć razem, jeśli ma się do kogo i o czym mówić. To jest podstawa.

Rozmowa jest najważniejsza...

- Ależ oczywiście. Mam nadzieję, że Kamila jest szczęśliwa z tak starym człowiekiem. Nieszczęściem by było, gdybym ja nie miał tematu do rozmowy. Odkąd się znamy, nie byto tego momentu zawieszenia, który każdy z nas zna, kiedy się siedzi z kimś nieinteresującym, z kim się nie ma tematów wspólnych. I zawisa w powietrzu taka gęsta cisza.

Czyli znowu miał Pan szczęście, Panie Andrzeju.

- No tak, ja mam to szczęście i jestem bardzo szczęśliwy. Już wiem, że wszystko może się w życiu zdarzyć.

Pana ojciec też był tak długo młody duchem?

- Tak, miał 85 lat, jak umarł, ale zawsze był w formie, chodził na spacery, czego ja nie znoszę, i zawsze był w dobrej kondycji fizycznej.

Ojciec też był amantem?

- Tak, był. Bardzo przystojnym człowiekiem i miał ogromne powodzenie.

A mama?

- Bardzo ładna, ale nie była flirciarą, miała mnóstwo wdzięku, ale nie była... jak to się mówiło wtedy?

Kokietką?

- Tak, właśnie. Zresztą ona mnie wychowywała, bo ojciec był mężczyzną niesłychanie chłodnym.

Pan był jedynakiem?

- Tak, to znaczy miałem brata, który umarł przed moim urodzeniem.

Proszę, niech Pan odbierze (dzwoni telefon).

- Tak długo dzwonią tylko nudziarze. To nie jest dobry wynalazek, chociaż z drugiej strony jest świetny.

A kobiety to dobry wynalazek?

- Które? (śmiech)

Na przykład te niezależne?

- Tak, bardzo. Spełniona kobieta teraz to taka, która osiągnęła sukces, w czym sobie zamierzyła. Natomiast za moich czasów; czasów mojej mamy, było to absolutnie nieważne, ona miała wyjść dobrze za mąż.

To znaczy żeby był zapewniony byt na właściwym poziomie. Dzieci...

- Tak...

Takim tłem dla mężczyzny miała być... Panu podobały się te niepokorne czy raczej... Zresztą to niemądre pytanie, bo przecież żona ładna i niezależna, i wykształcona.

- Ja się zmieniam. Proszę pani, człowiek się zmienia jak kot, co siedem - lat chyba, nawet częściej. Widzę, jak o życiu dziś myślę inaczej, o zawodzie przecież kompletnie inaczej. Nie, nie, to nie jest tak, że człowiek się rodzi i taki jest do końca. Z kobietami jest podobnie.

Cierpiał Pan z tzw. zazdrości zawodowej?

- Tak, tak.

To było motywujące?

- Dołujące.

Że co, że lepiej wygląda, lepiej zagrał?

- Że lepiej zagrał, a ja tak nie zagram.

Ale w aktorstwie chodzi o to, żeby zagrać inaczej.

- Inaczej, ale nie, że lepiej. W aktorstwie trzeba być pierwszym albo w ogóle to rzucić. Jak wychodzę na scenę, muszę wiedzieć, że nikt dzisiaj lepiej ode mnie nie zagra.

Dzisiaj, a jutro...

- Jutro może się zdarzyć, że brawa będzie miał Mietek, a nie ja.

Ale przecież zawsze jest ktoś, kto jest lepszy od nas, i trzeba nauczyć się z tym żyć.

- Wie pani, nawet po śmierci można być zazdrosnym. O pogrzeb można być zazdrosnym.

Że więcej ludzi przyszło?

- Więcej ludzi, wyższej rangi dostojnicy i tak dalej.

Naprawdę by Panu na tym zależało?

- Wie pani, ja już nasłuchałem się tych wszystkich mów, bo sam byłem mówcą zawodowym, jako prezes ZASP-u każdego odprowadzałem i wygłaszałem piękne przemówienia. Szkoda, że ich nie wydałem, bo takie funeralia może by miały powodzenie. Teraz pomyślałem, że najlepiej by jednak było, żebym sam nagrał sobie własną mowę pogrzebową.

To medialnie by Pan przebił własny ślub.

- Wie pani, dopiero teraz zaczynam o tym poważnie myśleć. Przebić ślub... duża rzecz.

Mówiłby Pan tylko dobrze o sobie?

- Gdzie?

No jakby Pan tę mowę pogrzebowa nagrał.

- Nie, mówiłbym tak, jak rozmawiamy, względnie prawdziwie.

Że człowiek jest jak jogurt, z określonym terminem ważności...

- Takie banały, które już dawno weszły do obiegu, i to byłoby znacznie ciekawsze, niż jakby ksiądz proboszcz czy prezes związku żegnał mnie. Bo wiadomo, co by powiedział: "Odchodzi od nas ten ostatni z ostatnich". Ja to wiem, już mam zagwarantowane, że tak będzie.

Jak to jest z umiejętnością oswajania lęków, żeby tak z dystansem, nie tak serio...

- Myślę, że dystans, o który pani pyta, to jest cecha charakteru, bo ja miałem dystans do świata już w wieku 12 lat.

Do czego?

-Do wszystkiego, nawet do jajecznicy...

To znaczy?

- Nie lubiłem, byłem sceptyczny do życia, nosząc jeszcze spodenki na szeleczkach, już wiedziałem, że coś jest nie tak, że mnie oszukują. Jako dziecko - bo to moja wielka zaleta, że mam pamięć do faktów, powiedzeń, sytuacji ogromną i niesłychanie dokładną - byłem wychowywany przez mamę, bo ojciec się dystansował kompletnie, taki miał charakter i mama wychowywała mnie w przekonaniu, że ten cały świat jest stworzony dla mnie. Że to jest prezent Pana Boga dla mnie i jeżeli ja dostanę piątkę, to słusznie, nie spadnę z rowerka, to dobrze. Jest ładnie dookoła i to dla mnie wszystko. I dopiero pamiętam taki moment w szkole powszechnej, miałem z 10 lat, uświadomiłem sobie, jak kolega dostał piątkę, że to nie jest tak, że to tylko dla mnie, ale że są inni i też trzeba ich uwzględnić. I tu dopiero zacząłem myśleć, że świat jest dla wszystkich. Trzeba liczyć się z nimi. Już nie tylko z mamą, skończył się jej autorytet. Musiałem stać się dorosły.

Był Pan maminsynkiem?

- Tak, byłem bardzo podatny.

Co jest najbardziej erotyczne w kobiecie?

- Oczy są najbardziej erotyczne.

Jak żona patrzy na Pana swoimi zielonymi oczyma, to wierzy jej Pan?

- Wierzę jej.

A w uwodzeniu co się najbardziej sprawdza?

- Kobiety? Kiedyś zapraszało się ją na kolację, na której był Zbyszek Cybulski. Dziś wystarczy podjechać porsche.

Nazwisko Łapicki pewnie też robiło duże wrażenie, ale to tak na marginesie. Pamięta Pan ten moment w życiu, gdy zdecydował się Pan na bycie sobą?

- Ale wie pani, powiem prawdę.

Chyba w ogóle mówimy dzisiaj prawdę.

- Tak, rzadko mi się to zdarza. Nie uwierzy pani może, chociaż uwierzy, bo mówimy bardzo szczerze, że to się stało jakieś trzy albo cztery lata temu dopiero. Takim tąpnięciem w moim życiu była śmierć pierwszej żony. Zrozumiałem, że w całym życiu za mało byłem sobą i muszę zmierzać do tego, żeby się zbliżyć do siebie, poznać siebie, jaki jestem naprawdę. W związku z tym to całe moje granie nic nie było warte, ponieważ było daleko ode mnie. Za daleko. Nawet jak mówili, że gram siebie, to też było nie to. Wtedy dobrze się gra, jak człowiek siedzi i może nic nie robić przez trzy godziny, a i tak na niego patrzą.

Marlon Brando miał taką metodę, że zawsze patrzył w jeden punkt.

- Tak, czytałem o tym, ale nie z niego to ściągnąłem. Zrozumiałem, że muszę doprowadzić do tego, aby być na tyle interesującym, mądrym, na tyle przytomnym, że już patrzenie na mnie powinno widza interesować. To jest właśnie jakby ten moment. Mój wielki przyjaciel Janek Englert nawet nie wie, ile zrobił dla mnie dobrego, biorąc mnie z powrotem do teatru. On mnie wyciągnął - tak jak człowiek w bagnie jakimś grzęźnie, ktoś poda mu gałąź, to go uratuje. Janek mnie uratował od jakiegoś tąpnięcia definitywnego. Nie pomogła nawet liga angielska, którą sobie zainstalowałem w telewizji.

Zawsze ma się marzenia czy z wiekiem o nie trudniej?

- Nie marzenia, zadania pewne, być ciekawym świata. Przypomniałem sobie teraz prawdziwą anegdotę z własnego życia. Czasami warto coś zapamiętać, żeby nabrać dystansu do wszystkiego. Pytała pani, czy byłem maminsynkiem. Oto jest Powstanie Warszawskie, na Wawelskiej Niemcy dokonują egzekucji. Po chwili mój ojciec dowiaduje się, że zostałem tam rozstrzelany. To była pomyłka. Ale gdy po paru godzinach widzi mnie żywego w ogrodzie przyjaciela, nie drgnie mu powieka. "O, jesteś, to dobrze, pogadamy przy kolacji".

Zimny chów jak na maminsynka.

- Prawda?

W ogóle miłe to słowo "prawda"...

- To teraz powiem coś, w co chciałbym, żeby pani uwierzyła.

Tak?

- Zawsze byłem utracjuszem własnego talentu. Tego do życia też. A mimo to udało mi się go nie zmarnować. Tak do końca.

Odpowiem na to tak: Łapicki to Łapicki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji