Artykuły

"Barbarzyńcy" w ogrodzie

Teatr Powszechny zakończył sezon premierą, która w opinii środowiskowej zdaje się skutecznie przysłaniać jego poprzednie niepowodzenie i gwarantować długotrwałe zainteresowanie publiczności. Premierą tą okazali się "Barbarzyńcy" Gorkiego, sztuka grywana rzadko i nie notowana najwyżej w dorobku dramatopisarskim swego autora. Warszawskie przedstawienie Bardiniego ujawniło jej zalety: bliskie Czechowowi spojrzenie na człowieka - przenikliwe, ostre, ironiczne, ale nie potępiająca, oraz role - psychologiczne, zróżnicowane, z podtekstami. Nie udało się natomiast reżyserowi zatuszować niedostatków dramaturgicznych, mimo że eksponował fabułę opartą na zawsze atrakcyjnych wątkach romansowych. "Barbarzyńcom" brak krystalicznej jasności utworów Czechowa i nie do końca rekompensują to żywe obserwacje społeczne wypełniające "sceny z miasta powiatowego".

Teatr zachowuje jednak wpływ decydujący nawet wtedy, gdy ma do czynienia z literaturą dosłownie realistyczną i gdy opowiada się za reżyserią bardzo dyskretną (co, wbrew utartemu mniemaniu, nie znaczy "niewidoczną": nie widać tylko tej pracy, która nie została wykonana). Niedawne doświadczenia wykazały, jak wiele można jeszcze z utworów Gorkiego - teoretycznie obcych wszelkiej zewnętrznej teatralności -- wydobyć na scenie. Towstonogow odkrył w "Mieszczanach" - mowa o inscenizacji leningradzkiej, przywiezionej do Warszawy i Gdańska półtora roku temu - nie tylko drastyczną wiedzę o ludziach, ale i zupełnie nowy ton tragikomiczno-groteskowy, wprowadził wyraźnie teatralne działania określające sytuację postaci, zmonumentalizował obraz zagraconego wnętrza, wychodząc poza obyczajową jednoznaczność. Teatr Petera Steina zagrał "Letników" na scenie pokrytej ziemią, w której osadzono trzysta młodych brzóz. Ta werystyczna dekoracja dała niezwykłe efekty właśnie teatralne. Stein, będąc w Warszawie, opowiadał na przykład o szczególnej w tych warunkach akustyce. W obu wypadkach, "Mieszczan" i "Letników", osiągnięciem okazała się kompozycja sceniczna.

Przedstawienie Teatru Powszechnego nie zlekceważyło współczesnych doświadczeń z Gorkim. Widać to zarówno w interpretacji aktorskiej nastawianej na ton komediowy, czasem drwiący, jak w rozwiązaniu zagadnień i pogranicza iluzjonizmu i umowności. Bardziej jest jednak bezinteresownie literackie, gdy zestawiać je z realizacjami Towstonogowa, który przełamywał tradycję, sztampę i publicystyczne uproszczenia, lub Steina, który w klasyce łączy poszukiwania estetyczne z rozważaniami na temat genealogii współczesnego społeczeństwa burżuazyjnego. Niczego nie próbuje dowieść - poza racjami teatru aktorskiego - ale raczej narzuca dystans, niż oddziaływa emocjonalnie. Można się domyślać, ze reżyser zajmował się szczegółowo każdą po kolei rolą. Z tych analiz powstała całość logiczna, choć nie tak doskonale jednolita jak "Borkman" Ibsena, niedawno wystawiony przez Bardiniego we Współczesnym. W konsekwencji jednak, "Barbarzyńców" odbiera się przede wszystkim jako historię wielu postaci wyłaniających się i znikających w gęstwinie drzew, które wyglądają jak żywe.

Dwie spośród nich koncentrują na sobie uwagę pozostałych, na nich też spoczywa ciężar utrzymania dramatycznego napięcia. W przedstawieniu wybijają się na plan pierwszy. Chodzi o Nadieżdę Monachową, z którą wiąże się główny, psychologiczny wątek sztuki, i Jegora Czerkuna, który określa zakres problematyki społecznej. Dwudziestoośmioletnią Nadieżdę, piękną żonę skromnego kontrolera akcyzy, zapamiętałą czytelniczkę romansowych powieści i heroinę niespełnionego romansu we własnym życiu gra Anna Seniuk. Rola trudna, bo zawarta między skrajnościami: karykaturalnym przejaskrawieniem i melodramatem, a to znaczy w sztuce - między nonsensownym teoretyzowaniem na temat mężczyzn a decyzją samobójczą. Aktorka połączyła w sposób psychologicznie przekonywający i teatralnie fascynujący ostro komediowy początek z desperackim zakończeniem. Pani Bovary rosyjskiej prowincji, nudząca się z mężem i oczekująca w marzeniach idealnego partnera, ma przede wszystkim wyobraźnię. W jej naiwności, by nie powiedzieć głupocie, jest autentyczność przeżyć i wierność własnym przekonaniom. To wszystko każe jej lekceważyć miejscowych adoratorów, ale także odrzucić propozycję związku z inżynierem Cyganowem, światowcem przemawiającym językiem ulubionych przez nią powieści. W gruncie rzeczy ta Nadieżda, śmieszna i czarująca, jest zupełnie bezradna wobec rzeczywistości. W tym, co ją otacza, nie rozpoznaje swoich marzeń. Wmawia więc sobie Czerkuna - on, obojętny na odległość nie może przynajmniej być przyczyną rozczarowania. Niestety, rozczarowanie przychodzi. Zarysowana z wielką intuicją postać powinna się liczyć w dorobku Anny Seniuk.

Inżynier Czerkun to rola wybrana przeciw cechom, które zwykle reprezentuje Władysław Kowalski. Nie ma w niej cienia łagodności. Szorstki w sposobie bycia, brutalny przez swą prawdomówność w życiu osobistym, agresywny w stosunku do ludzi wspierających się formalnym autorytetem, Czerkun jest przedstawicielem nowego pokolenia inteligencji, plebejuszem, który brzydzi się światem, w którym wyrósł i głosi chwałę rozwoju cywilizacyjnego. "Trzeba budować nowe drogi... drogi żelazne... W żelazie jest siła, która zburzy to głupie, tępe życie...". Czerkun ma do przekazania wiarę w sens pracy i świadomość osobistej niezależności. Nie należałoby wymagać od niego więcej. Szczególność sytuacji polega jednak na tym, że od tego inteligenta, który chce być pryncypialny, żąda poszanowania praw jednostki i reaguje na społeczne wstecznictwo, oczekuje się heroizmu. Gdy okazuje się zwykłym człowiekiem, traci cały autorytet. Kowalski ani przez chwilę nie stara się być niezwykły, przeciwnie, podkreśla rozdarcie między normalnością Czerkuna i komediowością sytuacji, w jakie się zaplątuje, a rolą przeznaczoną mu do odegrania. Chodzi bowiem głównie o niego - drugi przybysz z miasta, salonowiec Cyganów, w interesującej interpretacji Stanisława Zaczyka nie ma żadnych złudzeń i ich w nikim nie budzi.

W związku z Czerkunem pojawia się w przedstawieniu temat inteligencji rosyjskiej, znowu oskarżanej o słabość, ale - co tu ukazano widomie - obciążanej także zadaniami, którym nie może sprostać. Nienormalność układów społecznych tkwi między innymi w tym właśnie - w skali wymagań stawianych jednej warstwie narodu. Trzy z czterech aktów "Barbarzyńców" rozgrywają się w ogrodzie. Jest sielsko i malowniczo, ale zarazem ponuro, beznadziejnie i głupio. Inżynierowie, którzy budują kolej zamiast nowego życia, zostają nazwani barbarzyńcami - ponieważ niszczą stare. Trzeba się poddać albo być cudotwórcą. Czerkun nim nie jest i Kowalski jak gdyby trochę się tego wstydzi.

Z galerii postaci przewijających się przez scenę zapamiętuje się parę innych w znakomitym wykonaniu: Doktora widzącego swój ratunek w Nadieżdzie Monachowej (Wojciech Pszoniak), tolerancyjnego męża (Bronisław Pawlik), arystokratyczną właścicielkę domu, w którym zatrzymali się inżynierowie (Barbara Ludwiżanka), poniewieraną żonę miejscowego szubrawca (Mirosława Dubrawska), emancypantkę i amazonkę fascynującą Czerkuna (Marta Ławińska), donosiciela, którego czasem chętnie usidliliby i jego mocodawcy (Mieczysław Pawlikowski).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji