Artykuły

Ludzie i barbarzyńcy

Czekaliśmy dość długo w Teatrze Powszechnym na spektakl na miarę premiery otwarcia i możliwości zespołu. Są nim teraz "Barbarzyńcy" Gorkiego w reżyserii Aleksandra Bardiniego.

Wybierając rzadko grywaną sztukę Gorkiego szukał w niej reżyser przede wszystkim prawdy o człowieku. Gorki pisał o bardzo określonym świecie, o małym miasteczku w carskiej Rosji, dokąd wdziera się cywilizacja i jej konsekwencje. Przyjeżdżają inżynierowie, którzy budują kolej. Jedni widzą w nich apostołów postępu i wiążą z budową nadzieje przemian w miasteczku rządzonym przez brutalnego burmistrza, ograniczonego sprawnika i siłę przemożnej, wszechpotężnej ciemnoty. Inni właśnie tego się obawiają.

Prawda okazuje się znacznie bardziej skomplikowana. Początkowo wydaje się, że oto przyjechali z wielkiego miasta ludzie inteligentni, podczas gdy w Wierchopolu żyli dotąd barbarzyńcy. Potem okazuje się. że w jednych i w drugich tkwi trochę barbarzyństwa i trochę człowieczeństwa, w dziwny sposób przemieszanych.

Najelegantszy z całego towarzystwa inżynier Cyganów (którego gra świetnie Stanisław Zaczyk) jest w gruncie rzeczy cynicznym rozpustnikiem, w którym człowiek budzi się dopiero pod wpływem cierpienia. Drugi z przyjezdnych, inżynier Czerkun, ma wprawdzie dobre intencję, ale jest nieopanowany, pozbawiony jakiejkolwiek delikatności i taktu.

Na odwrót - w córce strasznego burmistrza, zwierzątku wychowanym w absolutnej ciemnocie, budzi się prawdziwy człowiek, wartościowy i świadomy swego celu. Najwięcej sympatii wzbudza postać studenta Łukina.

Aleksander Bardini wyczuł, że tę sztukę należy otwierać czechowowskim kluczem. Jest ona bowiem wśród utworów Gorkiego najbliższa dziełu autora "Wiśniowego sadu". Oglądamy więc na scenie panie Bogajewskie (niezrównana Barbara Ludwiżanka i bardzo dobra Marta Ławińska): są dobrze wychowane, delikatne, wykształcone, a przytem zupełnie bezsilne wobec tego, co się wokół nich dzieje. A obok nich - jakby przekrój całego społeczeństwa, mikrokosmos pokazany w sposób pełen subtelnej ironii, ale i współczucia.

Tekst potraktował reżyser jak partyturę muzyczną. Każda postać ma tu swoją nutę, swój motyw przewodni. Całość jest świetnie zinstrumentowana.

Powodzenie zamysłu reżyserskiego, sprowadza się jednak przede wszystkim do znakomitej obsady przedstawienia. Dawno nie widziałem w Warszawie przedstawienia o tak wysokim i wyrównanym poziomie gry aktorskiej.

Więc przede wszystkim - Anna Seniuk, "królowa balu", prowincjonalna piękność, w której kochają się wszyscy, głupia i śmieszna, a w końcu tragiczna. Jakby w jej cieniu, jakże ciekawa niepokojąca, rozedrgana wewnętrznym niepokojem Anna Ewy Dałkowskiej. Pyszna, mocna, zbuntowana, pyskata Katia Joanny Żółkowskiej. Ponury, choć przymilający się donosiciel i szpicel, niewyżyty grafoman, Pawlin Mieczysława Pawlikowskiego. Żałosny, niekochany mąż pięknej żony - Bronisław Pawlik. Niekochana i wzgardzona żona Mirosławy Dubrawskiej, która miała odwagę zagrania starej żony młodego męża w sposób całkowicie przekonujący. Utalentowani młodzi: Piotr Zaborowski (student Łukin) i Andrzej Wasilewicz (syn burmistrza). A przecież jest jeszcze w tym spektaklu wiele udanych ról i epizodów - K. Dejunowicza, G. Lutkiewicza i innych.

Na tle niewątpliwych osiągnięć pewien niedosyt pozostawili aktorzy, od których wymagamy ról na miarę ich talentów. Więc Wojciech Pszoniak nie powiedział chyba wszystkiego o tragedii Doktora, zaś Władysław Kowalski był nie najtrafniej obsadzony w roli Czerkuna. Andrzej Szalawski prezentował się w roli burmistrza Riedozubowa wspaniale. Potraktował jednak tę postać nazbyt zewnętrznie, nie pokazał tragedii człowieka, który traci grunt pod nogami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji