Artykuły

Taka bliska Irlandia

Barbara Sass przygotowuje właśnie spektakl "Tama" Conora McPhersona we wrocławskim Teatrze Polskim.

Akcja sztuki (której premierę zaplanowano na 17 listopada na Scenie na Świebodzkim) toczy się współcześnie - w pubie w irlandzkiej wiosce. Spotykają się w nim czterej mężczyźni i kobieta. Grają Krzysztof Dracz, Adam Cywka, Paweł Okoński, Ilona Ostrowska i Miłogost Reczek.

MAŁGORZATA MATUSZEWSKA: Oglądając Pani filmy i sztuki przez Panią reżyserowane, mam często wrażenie, że interesuje Panią zamknięta przestrzeń i zachowania ludzi, którzy nie mogą się z niej wydostać...

BARBARA SASS: Istotnie, w wielu moich scenariuszach pojawia się taki "układ zamknięty". Jest on zawsze interesujący, bo konfliktogenny. Myślę, że najlepiej wykorzystałam to w "Pokuszeniu". W "Tamie" jednak jest inaczej. Z pubu irlandzkiego, w którym toczy się akcja, bohaterowie mogą w każdej chwili wyjść... gdyby chcieli.

MM: W "Tamie", którą reżyseruje Pani w Teatrze Polskim, bohaterką będzie młoda kobieta...

BS: Niezupełnie. Tu bohaterami są przede wszystkim mężczyźni. To jest sztuka o męskiej przyjaźni, o przywiązaniu do swoich korzeni - miejsca na ziemi i duchów przodków. Kobieta, która nagle i niespodziewanie wśród nich się pojawia, pełni tu rolę medium, poprzez które ujawniają się ich pragnienia i kompleksy. Oczywiście - i ona jest w sztuce ważna, i ona ma swój dramat, ale nie tak bardzo jak w moich filmach. Tam kobieta - bohaterka - zwykle prowadzi akcję od początku do korka, a świat oglądamy jej oczami.

MM: Dlaczego zdecydowała się Pani na reżyserię spektaklu według sztuki irlandzkiego autora?

BS: To moja trzecia irlandzka sztuka. Przedtem były "Tańce w Ballybeg" Freya i "Królowa piękności z Leenane" Martina McDonagha. Zdaje się, że niedługo zostanę specjalistką od spraw Irlandii.

MM: A co jest w Irlandii pociągającego?

BS: Znam ją tylko ze wspaniałej muzyki, którą wykorzystywałam w moich spektaklach, i ze zdjęć. W irlandzkiej nostalgicznej balladzie, którą tak lubię, czuje się puste przestrzenie pejzaży tego kraju. Ten kraj znam także ze spotkań z Irlandczykami m różnych kontynentach. Byli to zawsze wspaniali ludzie, z którymi łatwo m> było się natychmiast zaprzyjaźnić. Są chyba bliscy polskiemu temperamentowi, polskiej naturze.

MM: Pani patrzy na scenariusz od strony postaci, nie idei. Czy w "Tamie" też tak będzie?

BS: Szukam w scenariuszach konfliktów i trudnych układów między ludźmi. Są dla mnie ważniejsze niż forma filmu. Często byłam odpytywana z tego, jak piszę scenariusz. Moim zdaniem najgorszym pomysłem jest zaczynanie od wymyślania idei, trochę lepszym zaczynanie od konfliktu. Ja zaczynam zwykle od postaci, o której chcę opowiedzieć. Niezwykłej, interesującej psychologicznie. Kiedy już ją mam, kiedy wiem, kim ona jest, skąd wyszła, w jakiej sytuacji psychicznej znajduje się obecnie, konflikt pojawia się sam w sposób naturalny. Po prostu pewnego typu postać jest predestynowana do pewnego rodzaju konfliktu. Sprawa konfliktu płynie od postaci, a nie odwrotnie. Dlatego moje filmy były prawie zawsze "portretami" postaci. Tych postaci trzymała się bez przerwy kamera. Jak łatwo się domyślić, to interesujące dla aktora czy aktorki, która gra tę postać, jest bowiem prawie cały czas na ekranie. Może dlatego prawie wszystkie aktorki grające w moich filmach otrzymują nagrody.

MM: W teatrze jest inaczej...

BS: W filmie zawsze pisałam sama sobie scenariusze, bo nie zdarzyło mi się nigdy trafić na cudzy, który by mnie zainteresował. Wydawało mi się, że nie warto go robić, jeśli jest tylko dobrze napisany. W teatrze oczywiście jest inaczej - do dyspozycji reżysera staje cała wielka stara i współczesna dramaturgia. No i oczywiście trzeba się także kierować tylko własnym gustem, wybierać coś, co naprawdę interesuje, być wiernym sobie.

MM: A jaka jest wtedy rola reżysera?

BS: Podobna jak w filmie. Ma opowiadać w sposób najbardziej intensywny o ludziach i ich osobowościach. Myślę, że istnieje w teatrze nawet coś takiego, co nazywa się w filmie zbliżeniem. Potrzebna jest tylko mała scena, dobre światło i intensywność gry aktora.

MM: Powiedziała Pani, że woli robić filmy według własnych scenariuszy. W teatrze pracuje Pani nad cudzą sztuką, w dodatku jest to sztuka napisana przez mężczyznę...

BS: Zawsze robiłam filmy o kobietach, ponieważ po prostu lepiej je znam. Pracując z kobietami, łatwiej jest mi także poprzez nie przekazywać własne zachowania, emocje, uczucia. Nie da się ukryć, że mężczyźni inaczej się zachowują niż kobiety w takich samych sytuacjach. Nigdy chyba nie zdarzyło mi się, aby aktorka nie rozumiała emocji, które chcę na ekranie przekazać. Z mężczyznami jest trochę inaczej, muszę się oprzeć na ich zachowaniach, reakcjach, a nie na moich. Nie mogę powiedzieć aktorowi: "w tym momencie się rozpłacz, boja bym się rozpłakała". Albo: "musisz tupnąć nogą, zakrzyczeć". Muszę z nim inaczej rozmawiać - "jesteś w rozpaczy, możesz się rozpłakać albo coś innego zrobić. Zrób, co uważasz za słuszne, tylko tak, żebym patrząc na ciebie, czuła tę rozpacz".

MM: Woli Pani pracować w filmie czy w teatrze?

BS: Praca w teatrze jest dużo spokojniejsza. Plan filmowy to nieustający stres i również cięższa fizycznie praca. I w teatrze jest mi łatwiej przewidzieć wynik niż w filmie. Tu już na próbach wiem mniej więcej, jaki będzie poziom, w filmie - dopiero w montażowni.

MM: Czy "Tama" już powstała w Pani wyobraźni?

BS: Chyba tak. Poza jedną rzeczą, która jest jeszcze tajemnicą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji