Artykuły

Galimatias

Przed wielu laty Konstanty Puzyna, jeden z najwybitniejszych polskich krytyków teatralnych, zastanawiał się, jak należałoby wystawiać "Iwonę, księżniczkę Burgunda":

"Bez baśniowości i bez farsy, w realistycznym, wytwornie urządzonym salonie, we frakach i wieczorowych sukniach, jakby rzecz działa się na którymś z istniejących jeszcze dworów królewskich, szwedzkim czy angielskim. I z całą powagą trzeba by grać dramat psychologiczny właśnie, gdzie wszyscy wzajemnie się stwarzają i przekształcają tylko dlatego, że patrzą na siebie, mówią do siebie, czują wzajemnie swoją obecność i muszą się do niej ustosunkować. Gdzie każdy każdemu robi gębę, każdy kręci się niepewnie pod spojrzeniami innych, coś ukrywa, tai swoje kompleksy i głupawe myśli, chowa je we wstydliwych chichotach. Gdzie niedorzeczność sytuacji, jaką stwarza samą swoją obecnością niemrawa, ofermowata, milcząca Iwona, prowokuje każdego do gestu samoobrony lub agresji, a gest ten pociąga za sobą gesty następne, już nieuniknione, choć coraz bardziej niedorzeczne."

Pomysł Puzyny może się podobać lub nie, z pewnością jednak akcentuje to, co w "Iwonie" - a prawdę powiedziawszy, w całej dramaturgii Gombrowicza - najistotniejsze: fakt, że bohaterów tej twórczości wiąże skomplikowana, misterna sieć wzajemnych zależności, reakcji i oddziaływań, to ona determinuje ich zachowania, a tym samym cały przebieg wydarzeń. Ta sieć jest niczym układ nerwowy Gombrowiczowskich dramatów - jeśli nie funkcjonuje, cały organizm umiera.

A w teatrze Ateneum nie funkcjonuje.

Spektakl zaczyna się już we foyer, gdzie krąży Żebrak (Bohdan Ęjmont) z zawieszoną na szyi tabliczką: WSPOMOŻENIA. Gdy publiczność usadowi się już w ciasnej Sali 61, widać, że środkowy rząd krzeseł przeznaczony został dla aktorów: tu w pierwszej scenie zasiądą Król, Królowa i Książę. Twórcy spektaklu jednoznacznie sugerują, że my, widzowie, w istocie należymy do królewskiego orszaku, jesteśmy członkami zakłamanego burgundzkiego dworu. Milczenie Iwony wymierzone będzie zatem przeciwko nam. I w tym miejscu kończy się pomysł na to przedstawienie, a zaczyna - nieszczęście.

Dalej bowiem spektakl wędruje samopas i żadnej myśli organizującej całość nie sposób już odczytać. Najwidoczniej też nikt nie zawracał sobie głowy, by między postaciami nawiązać ową skomplikowaną sieć wzajemnych relacji, o której pisał Puzyna. W rezultacie nie bardzo wiadomo, co grać, więc każdy z aktorów odbywa samodzielny popis przed publicznością, przy czym są to popisy pochodzące z rozmaitych przedstawień. Król Ignacy (Marian Opania) jest prostodusznym głuptasem, który swoją pustą łepetynę utrefił w sposóbgodny Dyla Sowizdrzała. Królowa Małgorzata (Anna Seniuk) najwidoczniej przybyła z jakiejś grubej farsy: w monologu niedoszłej trucicielki ta zażywna jejmość, przyodziana w powłóczystą koszulę nocną, czerni lico sadzą i ćwiczy figury baletowe, wdzięcznie podskakując na pointach. Książę (Krzysztof Tyniec) nasuwa z kolei skojarzenia z pantomimą - jego osobowość wyraża się głównie w nadzwyczaj zawziętej gestykulacji. Niekiedy kakofonia na scenie najwidoczniej samych odtwórców doprowadza do szału i wówczas zaczynają chórem wrzeszczeć bez opamiętania. W tym galimatiasie apatyczne milczenie Iwony (Maria Ciunelis) wydaje się doprawdy balsamem na stargane nerwy widzów.

I pomyśleć, że reżyserów było aż dwóch. Może właśnie dlatego...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji