Artykuły

Tytus Andronikus Jana Klaty: krwią pisany

"Titus Andronicus w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze mat w portalu kulturaonline.pl.

"Tytus Andronikus" Williama Szekspira we wrocławskim Teatrze Polskim jest koprodukcją z drezdeńskim Staatsschauspiel.

Wydano kiedyś pocztówkę z Janem Klatą, na której reżyser pozuje z nazwiskiem krwawo wyrżniętym na swojej nagiej klatce piersiowej. Zdjęcie, choć popełnione z marketingowym przeznaczeniem, sporo mówi o reżyserze, który swoje spektakle pisze krwią. Nie dosłownie, rzecz jasna, ale z zaangażowaniem graniczącym z obsesją, intensywnością, fantazją, a przy tym konsekwentnym planem.

Jego "Tytus Andronikus" we wrocławskim Teatrze Polskim to spektakl, na który chce się wrócić raz jeszcze, podobnie jak wracało się w tym mieście na "Nakręcaną pomarańczę", czy "Sprawę Dantona". W świecie, kiedy wychowanego na filmach widza niewiele jest w stanie poruszyć, Klata projektuje sceny, jakie będzie się pamiętać miesiącami, sceny, których wymowa nie będzie dawała spokoju, a kompozycja przywodziła na myśl precyzyjne obrazy mistrzów.

Tak śmiało można określić scenę, która otwiera "Tytusa Andronikusa", dramat z wczesnego okresu Williama Szekspira, ale tak brutalny, krwawy i przewrotny, że do dziś budzący trwogę. Oto rzymski wódz-bohater powraca z wojny. Oprócz glorii i chwały wiezie ze sobą zamknięte w skrzyniach ciała swoich dwudziestu jeden synów, choć na ekranie widzimy zmieniające się, jak w kalejdoskopie liczby powiększające się o rzymskie oznaczenia D i M. Nie samych synów przecież stracił Andronik. Ostra muzyka, przetaczane w tym samym porządku kolejne skrzynie, identyczny sposób salutowania zmarłym przez żywych. Ta scena ma siłę rażenia wprost niewyobrażalną. Ale suspens zostaje utrzymany do samego końca, bo przecież

Szekspir stworzył wizję eskalacji przemocy, która wydaje się nie mieć końca. Od zabójstwa syna królowej Gotów Tamory pojmanej przez Andronikusa poprzez gwałt synów Tamory na córce generała po wstrząsający finał. Klata wzbogacił tekst Szekspira "Tytusem.Upadkiem Rzymu" Heinera Müller, wielkiego niemieckiego dramaturga jako komentarz o silnej wymowie wieszczący kryzys w Europie, tak jak Szekspir pokazywał zepsucie Rzymu.

We wrocławskim przedstawieniu realizowanym na tymczasowej scenie Teatru Polskiego w studiu Telewizji Polskiej grają zarówno polscy, jak i niemieccy aktorzy. "Tytus Andronikus" realizowany jako koprodukcja wrocławskiego teatru i drezdeńskiego Staatsschauspiel to poligon doświadczalny. Niemcy grają Rzymian, Polacy Gotów, a konflikt jest pretekstem do pokazania nie tylko antycznych, przede wszystkim współczesnych stereotypów. Czasem może wyeksponowanych w zbyt oczywisty sposób, ale właśnie od nich zaczyna się często wzajemna niechęć i wrogość. Niemieccy aktorzy grają w swoim języku, polscy w swoim, publiczność czyta napisy z rzutnika. Jedyną sceną, w której Andronik (Wolfgang Michalek) przez chwilę mówi polskie kwestie, zaś Tamora (Ewa Skibińska) niemieckie to spotkanie, podczas którego obydwoje udają kogoś, kim nie są. Ta językowa wieża Babel nie tylko nie dezorientuje, wydaje się być zupełnie naturalnym działaniem, choć przecież pozostaje pomysłem reżysera.

Klata daje w "Tytusie Andronikusie" popis realizatorskiej wirtuozerii. Doskonale podtrzymuje napięcie, fenomenalnie prowadzi aktorów z obydwu krajów, wprowadza elementy komiczne, ale nie umniejsza tym samym tragedii, być może jeszcze ją wzmaga. Za sprawą Maćko Prusaka ruch sceniczny jest precyzyjny niczym w zegarku, wszystko ma tu swoje miejsce i czas. Na "Tytusa" się nie idzie, ale będzie chodzić. Przynajmniej dwa razy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji