Pomidory dojrzeją
Nikołaj Kolada kreśli obraz świata, w którym nic nie ulega zmianie. Wszystko trwa. Nawet pomidory - rozłożone na gazetach w zakamarkach mieszkania - pod które żłopie się wódkę, nie dojrzewają.
Miejsce akcji: Federacja Rosyjska, Szypiłowsk, blok pomiędzy zakładami jajczarsko-drobiarskimi a "koksochemią". Korytarz, na który wychodzi się, żeby ochłonąć, kiedy wytłucze się żonę, żeby zapalić papierosa, i żeby przejść do kochanki, która mieszka drzwi w drzwi. To rytuał Miszy (Mariusz Jakus). W te drzwi łomocze się, kiedy z upojenia nie można skorzystać z klucza, kiedy jest się gwiazdą butelki, kiedy myli się Mołotowa z Jelcynem, bo przez pryzmat denka butelki i tak wszystko jedno. To Inna (Ewa Beata Wiśniewska). Do południa pracuje się na kokso-chemii, a wieczorami na łóżku pod portretem Ernesta Hemingwaya gryzmoli się wielką powieść rosyjską w pretensjach zbawienia narodu. To Aleksiej (Marek Kałużyński).
Albo po prostu jest się Olgą - Merylin Mongoł. Mieszka się z matką, której wiecznie nie ma, bo przedziera bilety w kinie. Posiada się siostrę Innę. Jest się "nienormalną", ale jednak kobietą, z czego korzysta Misza, obiecując rajstopy. Gada się do lokatora Aleksieja, który wynajmuje pokój, a w końcu także ciało Merylin.
Gabriela Muskała w roli Olgi przekracza granicę bezpieczeństwa w oddaniu własnej tożsamości we władanie postaci. Merylin z dumą choruje ciężko, a lekarze nie wiedzą na co. Zachłystuje się śmiechem. Wpada w spastyczny trans, i raz po raz owija włosy wokół wskazującego palca. W ciemności pokazują się jej różne "filmiki", zwłaszcza siedzący w kącie dziaduś. Wrzeszczy. Kunsztowi Muskały niewiele ustępują umiejętności partnerów: szczególnie zdumiewa kreacja Wiśniewskiej, której udało się przyoblec w tragizm postać alkoholiczki.
Piątym aktorem tego spektaklu jest genialna scenografia Grzegorza Małeckiego. Na miniaturowej scenie wzniósł on dwupokojowe lokum, z kuchnią i korytarzem oraz klatką bloku, w której szczerzą się zamkami kolejne drzwi do innych mieszkalnych klitek. I chociaż fragmenty ścian zostały powyjmowane tak, by umożliwić śledzenie akcji, to luki te nie rażą, przeistaczają się w obdrapane, obłażące płatami farby na murach.
Co więcej: aktorzy grają tak, jakby nawet istniejących ścian nie było! Obok znakomitego, dyskretnego poprowadzenia postaci, reżyser Barbara Sass zaproponowała następującą konwencję "lokomocyjną": Aktorzy przechodzą z pokoju do pokoju uwzględniając rzeczywiste i domyślne ściany. Kiedy już znajdą się w nowym pomieszczeniu, anektują do gry całą powierzchnię sceny. Gdy grający przemieszczają się, podąża za nimi światło, tworząc efekt filmowego montażu. Chociaż wszystkie miejsca gry sąsiadują ze sobą w przestrzeni sceny, oświetlenie wykadrowuje z niej te elementy, na które widz powinien zwrócić uwagę.
Bo prądu elektrycznego w Szypiłowsku też nie ma za wiele: elektrownia zwykła wyłączać go na godzinę, czasem na dobę. Ciemność wzmaga osaczenie bohaterów. Zamknięcie w czterech ścianach i czterech ulicach (Lenina, Swierdłowa, Robotników i Armii Czerwonej). Otumanienie przez powtarzające się krzyki katowanych ludzi ("muzyka Czajkowskiego").
Dlatego Olga czeka na kataklizm, zapowiadany i przez wróżkę Bangę i przez telewizję. W swojej nadwrażliwości Merylin wie, że nie uda się uciec, czy to do Moskwy, czy to Petersburga. I wymodlona katastrofa, wraz z ostatnim objawieniem dziadusia-Boga, nadchodzi. W obrazie podskakującego, pokracznego kuchennego kredensiku, z którego spadają dojrzałe pomidory. Olga piszczy z uciechy. Sypie się gruz.