Artykuły

Tryumf Warlikowskiego w Awinionie

Festiwal w Awinionie zakończony. Tegoroczna 59. edycja to kontrowersje, spory, polemiki, a nawet niechęć publiczności buczącej po wielu spektaklach. Jedno jest jednak pewne - polski teatr odniósł tu wielki sukces - pisze Piotr Gruszczyński.

Krzysztof Warlikowski, który zawiózł tam swój spektakl "Krum", został nazwany przez dziennik "Le Monde" symbolem nowej Polski, a jego przedstawienie pokazane na dziedzińcu liceum św. Józefa odebrano jako przenikliwą krytykę współczesnych społeczeństw Polski, Izraela, wschodniej i zachodniej Europy.

To był czwarty wyjazd Warlikowskiego i jego aktorów do Awinionu. Najpierw "Hamlet" wzbudził wielkie zainteresowanie, potem "Oczyszczeni" zostali okrzyknięci przez francuską prasę największym wydarzeniem edycji 2002. "Dybuk" będący koprodukcją Festiwalu Dialog Wrocław i Festiwalu w Awinionie nie miał swojej awiniońskiej premiery z powodu strajku i anulowania festiwalu. "Krum" (grany sześciokrotnie) wywołał owacje na stojąco. Zachwycił zrównoważeniem tego, co komiczne i tragiczne - pojawiły się porównania do współczesnej tragedii. Głęboko poruszył grą aktorów uznanych za wybitnych przedstawicieli najlepszej "polskiej szkoły" aktorstwa. Recenzent "Liberation" zauważył w teatrze Warlikowskiego kontynuację wizyjnego teatru, któremu początek w Polsce dali Mickiewicz i Wyspiański. Przestrzeń dziedzińca bardzo sprzyjała spektaklowi. Scena była prawie dwukrotnie szersza niż w Warszawie i Krakowie. Spektakl pod gołym niebem nabrał dodatkowej poetyckiej siły, a wiatr, który stale otwierał i zamykał wahadłowe drzwi, uczynił przedstawienie pełnym duchów i śmierci, o której w "Krumie" mówi się bez przerwy, próbując godzić przemijanie z koniecznością codziennej dręczącej wesołości życia. Sukces "Kruma" (jedynego w Awinionie spektaklu z Europy Wschodniej) potwierdza po raz kolejny uniwersalną siłę talentu Warlikowskiego.

W opinii francuskiej krytyki był to zresztą jeden z niewielu udanych spektakli festiwalowych. Po zaprezentowaniu dwóch trzecich przedstawień prawicowy dziennik "Le Figaro" uznał festiwal za katastrofę, najgorszą edycję od roku 1968, kiedy to młodzież krzyczała na Jeana Vilara - wielkiego twórcę teatru i założyciela festiwalu - "Vilar, Salazar!". Posunął się nawet do zaproponowania likwidacji festiwalu, który, jego zdaniem, wypalił się i skomercjalizował. Jaki więc był 59. Festiwal w Awinionie?

Zaproszonym do współtworzenia tegorocznej edycji był flamandzki artysta Jan Fabre. Jego działania nie dają się zamknąć w szufladce z napisem "teatr", tym bardziej nie pasują do określenia teatr dramatyczny. Fabre uprawia sztuki wizualne: tworzy obiekty plastyczne, ma własny teatr i wydaje interdyscyplinarny magazyn poświęcony najnowszej dyskusji o sztuce, estetyce i filozofii zatytułowany "Janus". Jego radykalny teatr zakorzeniony w średniowieczu i flamandzkim malarstwie, przede wszystkim Hieronima Boscha stawia podstawowe pytania dotyczące cielesnej, a w ślad za tym duchowej kondycji człowieka. Ciało i jego wydzieliny: krew, łzy, sperma, mocz, to podstawowy obszar filozoficznych zainteresowań teatralnych Fabre'a. W tym roku na głównym dziedzińcu festiwalowym, w Pałacu Papieży pokazał dwa przedstawienia: "Jestem krew" i "Historię łez".

Teatr spod znaku Fabre'a, w którym cielesność jest obsesją, zdominował cały festiwal. Francuska publiczność słabo zniosła prawie całkowite wyeliminowanie z głównego nurtu teatru opartego na słowie. Ubiegłoroczny eksperyment z Niemcami, kiedy artystą stowarzyszonym był Thomas Ostermeier, był łatwiejszy do przełknięcia. Niemiecka prowokacja teatralna, choć politycznie bardziej ewidentna, teatralnie jednak opiera się na słowie. Tegoroczna propozycja była radykalna formalnie i politycznie. Co bowiem znaczy ciało w epoce śmiertelnego lęku o przypadkowe poszatkowanie przez bombę i narastającej radykalizacji seksualnych oczekiwań ciała? Co znaczy ciało wobec wszechwładzy chorób, niewspółmiernej do postępu technologicznego, czy banalności przemocy niosącej często śmierć i wyrachowaną sadystyczną przyjemność? O tym mówiły najlepsze przedstawienia festiwalu: Jana Fabre'a, Jana Lauwersa, Williama Forsythe'a czy młodziutkiej Gisele Vienne. Wśród festiwalowych propozycji znalazły się też spektakle puste i pretensjonalne, nieszczerze udające głębię i powagę spraw, których w nich nie ma. Mistrzem narcystycznej pustki jest niewątpliwie włoski reżyser Romeo Castellucci.

Mimo nierównego poziomu przedstawień to był bardzo odważny festiwal pokazujący Francuzom, że teatr jest także gdzie indziej, poza słowem i uporządkowaną strukturą dramatu. Mimo pozornego oddalenia od najgorętszych tematów współczesności, dotykał ich bardzo blisko. W Londynie wybuchały bomby, w Egipcie wybuchały bomby, a na awiniońskich scenach jak mantra powtarzane były słowa Fabre'a: "Krew. Krew. Jestem krew". Poetyckie wizje na ogół lepiej wnikają w ducha czasów niż doraźne interwencje teatralne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji