Artykuły

O eutanazji w sylwestrowy wieczór

"Nietoperz" w reż. Kornela Mundruczó w TR Warszawa. Pisze Anna Czajkowska w serwisie Teatr dla Was.

"Przyjmuję z szacunkiem i wdzięcznością dla moich Mistrzów nadany mi tytuł lekarza i w pełni świadomy związanych z nim obowiązków przyrzekam:() służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu; według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek()" (Fragment Przyrzeczenia Lekarskiego, przysięgi nawiązującej treścią do Deklaracji genewskiej)

20 września 2012 w TR Warszawa miała miejsce premiera spektaklu pt. "Nietoperz albo mój cmentarzyk", według autorskiego scenariusza reżysera Kornéla Mundruczó, przygotowanego na podstawie operetki "Zemsta nietoperza". Kornél Mundruczó, to węgierski reżyser filmowy, twórca filmów "Łagodny potwór-Projekt Frankenstein" (nominowanego do Złotej Palmy), "Joanna" (filmowej, operowej adaptacji opowieści o Joannie d'Arc), "Delta" oraz pokazywanej na tegorocznym festiwalu Malta, głośnej już sztuki według Coetzeego pt. "Hańba". Mundruczó tworzy autorskie kino, o specyficznym języku. Owo spojrzenie przenosi również na scenę, a w swym odważnym, dynamicznym i naturalistycznym teatrze dotyka problemów dobra i zła oraz ich znaczenia we współczesnym świecie. Tym razem proponuje widzom operę buffa, czyli operę komiczną, w zaskakującym wydaniu.

Rzecz rozgrywa się w Sylwestrowy wieczór, w klinice pod Warszawą, gdzie dokonuje się zabójstw na życzenie. Nieuleczalnie chory dyrygent Gustaw (Sebastian Pawlak) i jego żona Irys (Agnieszka Podsiadlik) przygotowują się do pożegnania z życiem, a na koniec pragną usłyszeć słodkie dźwięki operetki "Zemsta Nietoperza". Tyle z wiedeńskiego balu. Spektakl łączy z oryginałem - jedną z najpopularniejszych operetek Johanna Straussa syna - jedynie tytuł, wycięte z tektury nietoperze ustawione pod sceną oraz kilka doskonale wykonanych przez artystów arii, w nowoczesnej aranżacji (co jeszcze podkreśla przewrotność całego pomysłu). Do tego syntezatory i gitara elektryczna oraz brawurowe rockowe solówki Rafała Maćkowiaka (grającego rolę jednego z lekarzy zatrudnionych w klinice). "Operetka zafałszowuje rzeczywistość. To kłamstwo, ale czy sami czasem nie chcemy, nie potrzebujemy takiego kłamstwa?" - mówi reżyser. Reżyser, co nie dziwi, ma wyraźnie "filmowe" podejście do teatru. Widać to w sposobie reżyserowania, podejściu do materii przedstawienia. Spektakl powstał w bardzo szybkim tempie, o czym wspominają aktorzy. Niestety, widać to na scenie - wygłaszane kwestie są nieco zamazane, brak im dykcyjnej ostrości. Aktorom przydałaby się dłuższa praca z tekstem. Natomiast dekoracje i scenograficzne elementy zostały przygotowane starannie i trzeba przyznać, że robią wrażenie na publiczności. Reżyser wita widzów stroboskopową migotliwą "dyskoteką" - nieprzyjemną, bolesną dla oczu, ale intrygującą. Za chwilę przed ich oczami wnętrze oddziału szpitalnego, z kotarami i łóżkami - czysto, sterylnie, przyjemnie. Doskonale odtworzone przez twórców spektaklu, oglądane po raz ostatni, bowiem klinika decyzją władz ma zostać zamknięta i przeniesiona zostanie za granicę, do Szwajcarii. Realistyczna gra aktorów płynnie przechodzi w operetkową konwencję. Elementy muzyczne, taneczne danse macabre, fragmenty animowanego filmu "Wilk z zając" na monitorach, które są dobrze widoczne w każdym punkcie widowni, nadają całości farsowy, wręcz ironiczny charakter. Absurd i groza obok żartu i zabawy. Przeładowanie spektaklu pomysłami inscenizacyjnymi oraz scenograficznymi może męczyć, jak fala fajerwerków w Sylwestrowa noc, ale na pewno przyciąga uwagę.

Zabijanie na zamówienie, za pieniądze, to żadna nowość. Fach płatnego zabójcy znany jest od wieków. Jednak współczesny świat chciałby pozbywać się ułomnych, cierpiących, niepotrzebnych, w "cywilizowany sposób", w białych rękawiczkach, bez spartańskiego zrzucania ze skały. Najlepiej cudzymi rękami, kulturalnie, przy dźwiękach muzyki, proponując zagryzanie gorzkiej trucizny słodką czekoladką. Zabójcy obowiązkowo winni być uśmiechnięci i przemili (jak w "Nietoperzu"). Oczywiście cały proceder za zgodą wszystkich zainteresowanych. I jeszcze dobrze byłoby wykorzystać organy - dla dobra innych rzecz jasna.

Rolę właściciela i dyrektora kliniki Ryszarda gra Adam Woronowicz. Bardzo dobrze oddaje cynizm i fałszywość swego bohatera. U boku Woronowicza Małgorzata Buczkowska, kreująca postać Marty, asystentki i kochanki Ryszarda. Owego ostatniego dnia roku bohaterka przechodzi przemianę, dręczące ją dylematy moralne oraz niezgoda na nadużycia lekarzy wyzwalają w niej bunt, pragnienie wyzwolenia z fałszu. Małgorzata Buczkowska gra bardzo emocjonalnie, w zamierzony sposób działając przerysowanym gestem, krzykiem oraz - co trzeba docenić - niezwykłym wykonaniem operetkowych arii. Wcześniej uczestniczy w zabiegu, podczas którego częściowo sparaliżowany, swego czasu sławny dyrygent wraz z żoną, która nie wyobraża sobie dalszego życia bez ukochanego, kończą ziemską wędrówkę. Odchodzą przy wtórze spazmatycznego, histerycznego wręcz łkania dorosłej córki - w tej roli Roma Gąsiorowska. Sytuacja zmienia się, gdy do pustej, opuszczonej kliniki, w której pozostała jedynie Marta, przybywa młody chłopak (Dawid Ogrodnik) wraz z siostrą (Justyna Wasilewska). Nieuleczalnie chory, ma zamiar poddać się zabiegowi dobrowolnej śmierci. Dawid Ogrodnik jest w tej roli niesamowity - niesłychanie wiarygodny jako osoba z porażeniem mózgowym, której zarówno nogi jak i ręce, mięśnie twarzy i tułowia są porażone. Publiczność widzi spastyczne sztywne ruchy jego ciała, trudności z kontrolą mięśni, niezgrabnie przestawiane nogi, wykręcone do środka nogi i słyszy zaburzoną mowę. Dawny mistrz origami jest mimo to pełen życia, jakiejś niesamowitej wiary. W kluczowym momencie, w ataku drgawek, drze kartkę z oświadczeniem o zgodzie na zabieg. Ma prawo do życia? Reżyser pyta siebie, publiczność o to, czy możemy bawić się we własnego boga?

Mundruczó miesza konwencje i nieustannie podkreśla teatralną iluzję. Bo oto w sprzątaniu kliniki i wyprzedaży sprzętu (świetnie zagrany epizod) biorą udział wszyscy, także trupy, poganiane przez szefa - dyrektora kliniki. Nastrój zmienia się co chwilę. Aktorzy płynnie przechodzą od gry realistycznej do sztucznej, operetkowej konwencji. Chorzy nagle zrywają się z wózków i swobodnie śpiewają szlagiery. W końcu to operetka, a raczej jej odbicie w krzywym zwierciadle. Szokujące połączenie zabawy przy dźwiękach znanych, wpadających w ucho przebojów, kolorowych baloników, z poważnymi tematami i dylematami - śmierci, choroby, cierpienia. Nie brak również golizny, bez której nowoczesny teatr jakoś nie może się obejść. Pytanie, czy na pewno jest konieczna . Spektakl zapewne niezamierzenie, dotyka jeszcze jednej kwestii - problemu ludzi niepełnosprawnych, ich miejsca w społeczeństwie, w świecie polityków, tak chętnie podejmujących temat eutanazji, a obojętnych wobec trudności ludzi niesprawnych. Choć dyskryminowani na każdym kroku - poprzez trudny dostęp do edukacji, opieki zdrowotnej, finansowe bariery, uniemożliwiające zakup podstawowego sprzętu, wcale nie wybierają się na tamten świat. Ich rodziny zmagają się z codziennością, marząc o godnym życiu dla ukochanych bliskich, z prawem do egzystencji w cywilizowanych warunkach. Cóż, to już temat na inną sztukę, niechciany i pomijany, bowiem nie tak chwytliwy i medialny jak eutanazja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji