Artykuły

Rodzić po musicalowemu

Musicalowa forma pozwala na dotarcie do publiczności, która często omija teatr dramatyczny szerokim łukiem - o spektaklu "Położnice szpitala Św. Zofii" w reż. Moniki Strzępki z Teatru Rozrywki w Chorzowie prezentowanym na XI Festiwalu Prapremier w Teatrze Polskim w Bydgoszczy pisze Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

Od dziewiętnastu lat w Bydgoszczy odbywa się Bydgoski Festiwal Operowy, największy w Polsce przegląd najciekawszych dokonań krajowych i zagranicznych teatrów muzycznych. Tradycją jest, że co roku, poza poważnymi operowymi formami, pokazuje się w jego ramach musical. Niestety, wybierany dość przypadkowo. W tegorocznym programie BFO znalazła się stereotypowa realizacja banalnego musicalu - "Wonderful Town" w inscenizacji Teatru Muzycznego w Łodzi. Fantastycznie, że o jednym z najciekawszych spektakli muzycznych zeszłego roku nie zapomniano podczas układania programu XI Festiwalu Prapremier w Teatrze Polskim w Bydgoszczy.

Jako forma teatralna musical rzadko traktowany jest poważnie. Zarzuca mu się naiwność, banalność, komercyjność i mieszczański charakter. Jednak gdzieś obok, alternatywnie do wystawiania takich tytułów jak właśnie "Wonderful Town", polski teatr muzyczny przechodzi reformę i przeżywa renesans. Przede wszystkim za sprawą Wojciecha Kościelniaka, który wciąż pokazuje, jak wiele można przekazać przez tę formę. Zeszłoroczny sezon był przełomowy pod względem wejścia czołowych twórców polskiego teatru dramatycznego do teatru muzycznego. Jan Klata wyreżyserował brytyjski musical "Jerry Springer - The Opera" w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu, a Paweł Demirski, Jan Suświłło i Monika Strzępka stworzyli autorski spektakl muzyczny "Położnice szpitala Św. Zofii" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, który otworzył XI Festiwal Prapremier w Teatrze Polskim w Bydgoszczy.

Przerysowana, surrealistyczna musicalowa konwencja jest w "Położnicach" pretekstem do opowiedzenia historii wcale nie lekkiej, wcale nie śmiesznej. W spektaklu zostaje skonfrontowana medialna wizja akcji "Rodzić po ludzku" z rzeczywistością, która daleko od niej odbiega. Lekarz - Dr Wieczorek (Wojciech Stolorz), siostrzeniec ordynatorki oddziału położniczego - jest tak niekompetentny, że nadaje się tylko do stania na korytarzu. Każdy przyjęty przez niego poród kończy się tragedią. Kobiety traktowane są przez personel jak rozkapryszone księżniczki - choć ich jedynym przewinieniem jest odczuwanie bólu porodowego. Sam oddział przypomina PRL-owską fabrykę rodem z filmów Stanisława Barei, którą kierownictwo za wszelką cenę próbuje sprywatyzować. Proces ten okazuje się jednak przysłowiowym wyborem między dżumą a cholerą, bo działania Prywatyzatorki (kapitalna Marta Tadla) i jej siostrzeńca, kandydata na nowego ordynatora, do złudzenia przypominają model pracy Ordynatorki i Dr Wieczorka.

Przyłapuję się na próbie wciskania musicalu w ramki jakiejś definicji, dzielenia na podrodzaje i odmiany, odróżniania broadwayowskiego od west-endowego, francuskiego od niemieckiego, a nade wszystko wyodrębnianie polskiego. Zastanawiam się, czy w przypadku "Położnic" jest sens pisania o tym, że to bardziej musical niż rewia, że ważniejsze są dialogi niż muzyka (co właściwie zdarza się nie aż tak rzadko), a spektakl łączy w sobie formę jukebox (wykorzystania znanych już piosenek jak "New York, New York", " Easy", "Smells Like Teen Spirit") z autorskimi piosenkami (fantastyczne numery kpiące z musicalowej konwencji, czyli "Oksytocyna - my love" i "Piosenka z przekleństwami" oraz - moja ulubiona - liryczna kołysanka śpiewana do niepełnosprawnego dziecka). Dla mnie "Położnice" przede wszystkim potwierdzają, że w teatrze muzycznym można mówić o społecznych problemach, a musicalowa forma daje twórcom ogromne pole do wypowiedzi i pozwala na dotarcie do publiczności, która często omija teatr dramatyczny szerokim łukiem. Że musicalu po prostu nie należy się bać i z góry przyszywać mu metki "głupi i naiwny".

"Położnice" nie są tylko krytyką polskiej służby zdrowia, autorskim komentarzem do własnych doświadczeń związanych z akcją "Rodzić po ludzku" i Szpitalem Św. Zofii. To spektakl diagnozujący polskie społeczeństwo. Tu nikt nie jest szczęśliwy, nikt nie czuje się spełniony. Wizyta na oddziale położniczym czeka rodzinę wielodzietną, małżeństwo z klasy średniej i nowobogacką parę. W obliczu porodu wszyscy są równo źle traktowani, niezadowoleni z nowo narodzonych potomków. Wraz z Oddziałową w depresji zastanawiają się, po co powoływać dzieci na świat w aktualnej sytuacji społeczno-ekonomicznej. Odpowiedź na to pytanie należy już do widzów.

Spektakl porusza problem narodzin niepełnosprawnego dziecka, rodziców, którzy z dnia na dzień muszą przeformatować całe swoje życie, stać się "małpami" chodzącymi na nowe kuracje, wciąż wierzącymi w cudowne uzdrowienie córki. Równocześnie twórcy umożliwiają wypowiedzenie się noworodkom - chorej dziewczynce - wykluczonej od chwili urodzin, niezrozumianej nawet przez kolegów na porodówce, homoseksualnemu chłopcu niespełniającemu oczekiwań ojca i czarnoskóremu maluchowi, którego matka nie dorosła do roli rodzica.

Szalony, kolorowy, muzyczny spektakl sprawia, że trzy godzin mijają w mgnieniu oka. Mocne gagi i przerysowana konwencja wywołują u widzów śmiech, choć jasny w odbiorze przekaz wcale zabawny nie jest. Refleksja przychodzi później, dlatego po spektaklu w pamięci pozostają nie tylko wpadające w ucho utwory Jan Suświłło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji