Artykuły

Gombrowicz na dwa fortepiany, czyli Kościelniak debiutuje w stolicy

"Operetka" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Piotr Sobierski w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

"Operetka" Witolda Gombrowicza w muzycznej oprawie to wbrew pozorom nie łatwa i przyjemna rozrywka. Reżyser Wojciech Kościelniak w swoim najnowszym spektaklu po raz kolejny dogłębnie diagnozuje współczesne społeczeństwo, a przy okazji w udany i mocny sposób debiutuje na scenie warszawskiego teatru.

Kościelniak kazał stolicy długo na siebie czekać. Co prawda w 2011 roku prezentował na deskach Teatru Dramatycznego "Lalkę" Bolesława Prusa z Teatru Muzycznego w Gdyni, ale był to tylko występ gościnny w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych. Po wielu latach udanej kariery, przede wszystkim w teatrach Gdyni i Wrocławia, przyszła kolej na prawdziwą konfrontację z publicznością Warszawy.

W błysku fleszy

Głęboką scenę Teatru Dramatycznego wypełnia ciemność. Przez jej środek rozwinięty został czerwony dywan, który otwiera drogę w dal sceny. Przechadzają się po nim wszyscy bohaterowie "Operetki", każdy bowiem pragnie sławy. Błyski fleszy, robione przez paparazzich zdjęcia, nagrody i pogoń za modą to chwilowe zaspokojenie własnej próżności i element autokreacji. Fantastycznie wypada w drugim akcie spór pomiędzy Szarmem i Firuletem, którym z trudem przychodzi zaakceptować, że wzajemnie się naśladują.

Na końcu dywanu znajdują się otwarte drzwi, a obok nich lodówka. Element scenografii doskonale znany ze spektaklu "Idiota" tym razem posłużył Kościelniakowi do nieco innych celów. Pomimo, że bohaterowie "Operetki" również się przy niej chłodzą, jak np. rozerotyzowana Albertynka, który pragnie nagości, to teraz jest to przede wszystkim miejsce ukrycia dla hrabiostwa i baronostwa, w którym mogą oni "zamrozić" swój stan posiadania. Wydaje się, że w obliczu nadchodzącej rewolucji to dla nich jedyny sposobów na zachowanie statusu quo.

Ostatecznie to tylko z pozoru bezpieczna kryjówka. Lodówka zamienia się w zbiorową mogiłę, do której trafiają arystokraci, ksiądz, generał, a nawet służba. Nagle tytuły i osiągnięcia nie mają żadnego znaczenia. Podobnie jak w "Balu w Operze" i tym razem Kościelniakowi udało się stworzyć finał, który mrozi i wstrząsa. Staje się wymownym i mocnym komentarzem na temat naszej współczesności, szczególnie dzisiaj i szczególnie w stolicy, w której pęd do sławy przybiera wręcz karykaturalne rozmiary.

Bez mikroportów

W realizacji tej wizji Kościelniakowi po raz kolejny pomagał znany zespół twórców. Do zgranego teamu, Damian Styrna - autor scenografii, Katarzyna Paciorek - odpowiedzialna za kostiumy, dołączyła Ewelina Adamska - Porczyk, która ułożyła choreografie. Tym razem jednak najważniejszą pracę wykonał kompozytor Piotr Dziubek. Na jego barkach spoczywała największa odpowiedzialność za powodzenia tego spektaklu. Muzyka jest tu niezwykle ważnym nośnikiem emocji, chwilami wręcz dominuje nad warstwą dramatyczną, charakteryzuje poszczególne postaci, kreśli sceny i przełomowe momenty.

Pod względem muzycznym spektakl został poprowadzony niezwykle sprawnie. Dziubek podobnie jak przy okazji "Idioty" postawił na bardzo ograniczone instrumentarium, co samo w sobie stanowi wartość dodaną. Poprzednio były to dwa akordeony, tym razem fortepiany. Na premierze zagrał Piotr Mania, znakomity trójmiejski muzyk, oraz sam Dziubek, którego w kolejnych spektaklach zastąpi Marcin Partyka.

Do pełni sukcesu zabrakło jednak perfekcji po stronie obsady. Największy zarzut kierować należy do Anny Czartoryskiej, która jako Mistrz Fior nie podołała zadaniu. Brak mikroportów nie pozostawił złudzeń - aktorka wypada słabo w partiach wokalnych i nie zachwyca również aktorsko. Jest wycofana, jednowymiarowa i całkowicie pozbawiona emocji, a przecież to niczym Mistrz Ceremonii w "Cabarecie" kluczowa dla rozwoju akcji postać.

Całkowitym jej przeciwieństwem jest bardzo solidna kreacja Aleksandry Adamskiej, której Albertynka zaskakuje, przyciąga uwagę swoją urodą, przebiegłością i charyzmą. Wokalnie wśród pań bardzo ciekawie i dojrzale prezentuje się Jagoda Stach (Hrabia Hufnagiel) oraz Anna Gigiel (Markiza). Wśród panów w pamięć zapadają szczególnie Paweł Tucholski, jako Książe Himalaj, którego wokal wybrzmiał najmocniej oraz Modest Ruciński (Hrabia Szarm) i Marcin Przybylski (Baron Firulet).

Pierwsza warszawska realizacja Kościelniaka utrzymana jest w duchu jego dotychczasowej twórczości. Niebanalne podejście do teatru muzycznego skutkuje zaskakującymi scenicznymi rozwiązaniami i niecodziennym odczytaniem tekstu. Chociaż tym razem autocytatów mamy w sztuce ponad miarę - głównie ze "Snu nocy letniej", "Idioty" i "Lalki", całość jest niezwykle przemyślana, spójna i wielowymiarowa. W tym tkwi przepis na sukces tego tytułu i zdaje się calej tworczosci Wojciecha Kościelniaka. Dobrze, że w końcu może się o tym przekonać również publiczność stolicy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji