Artykuły

Chagall, Danton i inni

"Anima Blu" Tam Teatromusica z Włoch, "Sprawa Dantona. Samowywiad" Teatru Malabar Hotel z Białegostoku, "O rybaku i złotej rybce" Teatru Guliwer z Warszawy, "Mikrokosmos" Wrocławskiego Teatru Pantomimy na XIX MFTL "Spotkania" w Toruniu. Piszą Agnieszka Kalasińska, Marek Rozpłoch, Agnieszka Straburzyńska-Glaner i Katarzyna Wiśniewska w Kurierze Festiwalowym.

Chagall od lat 8

"Anima Blu" to spektakl padewskiego Tam Teatromusica poświęcony Marcowi Chagallowi, inspirowany i przepełniony jego sztuką - podobnie jak, również prezentowany na MFTL "Spotkania", "Picablo" próbujący połączyć teatr ze światem sztuki Picassa.

W przypadku Chagalla jest to próba bardzo udana. Mimo charakteru eksperymentu, dotknięcia zaledwie tego, co sztuka Chagalla przedstawia, wszystko dopracowane jest tak, by miało postać przekonującej inscenizacji, która może zaciekawić także najmłodszych widzów.

Nadrzędnym celem trupy teatralnej z Włoch jest przeniesienie Chagallowkiej magii na deski sceny. Malarstwo, które tętni życiem, nie wymaga na siłę ożywienia, należy tylko wykorzystać pomysłowość, by w ciekawy sposób mogło zamieszkać w teatrze i nie być pretensjonalne.

Tak też się dzieje. Na scenie proza życia wschodnioeuropejskiej prowincji zostaje zderzona z wyobraźnią Chagalla; w taki sposób, by stworzyć wrażenie jakiejś wewnętrznej logiki świata, w którym żyją postaci - logiki, w której naturalnym dopełnieniem prozy codzienności jest poezja i marzenie. Świat Chagalla nie jest fikcją, lecz rzeczywistością dnia codziennego, na którą patrzy się z nieco innej perspektywy, albowiem postacie unoszą się niewysoko nad ziemią. Ta perspektywa daje im pełniejszy ogląd rzeczywistości - w której wszystko ma swoje miejsce i czas (jak jawa i sen), tworzy harmonijną całość. By objąć tę całość, trzeba pozwolić zegarom odlecieć hen, a samemu wznieść się ponad domostwa miasteczka; potem wraca się do tych samych prozaicznych obowiązków - pamiętając już jednak o innym punkcie widzenia.

Rytm przedstawionego świata jest podkreślany przez dynamiczną muzykę, której puls wyznacza tempo życia postaci. Muzyka, a nade wszystko inspirowane Chagallem projekcje na ekranie, domykają rzeczywistość, w której poruszają się bohaterowie, ale ich nie przytłaczają. Pozwalają im na bezpieczne odnalezienie się w świecie, który jest nieduży i nie wychodzi daleko poza obręb miasteczka. Podróż natomiast dokonuje się w rozbudzonej wyobraźni, a nie w innych miejscach na ziemi. Otaczająca nas rzeczywistość ma w sobie głębię, tylko trzeba umieć ją zobaczyć.

Taki przekaz może dotrzeć też do dzieci, które widzą, jak za pomocą prostych środków (rzutnik, ekran, drabina, muzyka) można stworzyć wizję odległego im sztetl; w jak naturalny sposób wyobraźnia kreuje fantastycznie baśniową krainę z mało ciekawej codzienności.

Marek Rozpłoch

***

Obłęd w czapce frygijskiej

Podczas czwartego dnia toruńskich "Spotkań" teatr Malabar Hotel zaprezentował festiwalowej widowni spektakl "Sprawa Dantona. Samowywiad" Stanisławy Przybyszewskiej. Widowisko będące połączeniem teatru żywego planu z teatrem lalek inspirowane było również "Listami" autorki. W przedstawieniu wystąpili: Agnieszka Makowska, Natalia Sakowicz, Anna Stela, Maria Żynel, Marcin Bartnikowski, Marcin Bikowski.

Kiedy podczas realizacji zakłada się, że widzowie poczują, iż są częścią spektaklu, aktorzy zwykle schodzą ze sceny i grają wokół widowni. W tym wypadku stało się inaczej; to widzowie wkroczyli w przestrzeń aktorską, zasiadając na scenie. Akcja toczy się dwutorowo: widzimy przebieg "sprawy" Dantona równoległy do procesu tworzenia dramatu. Aktorka grająca postać Stanisławy Przybyszewskiej spełnia funkcję narratora przedstawienia oraz kieruje zachowaniem postaci. W międzyczasie dzieli się swoimi uwagami z widzami, na przykład rozważając usunięcie niektórych bohaterów w czasie trwania akcji. Autorka od początku broni swego dzieła, tłumaczy niektóre swoje decyzje odnośnie zapisu tekstu, dzieląc się z odbiorcami swoim emocjonalnym stosunkiem do niego.

Widz poznaje nową stronę Rewolucji Francuskiej. Aktorzy posługują się maskami ("mówiącymi głowami"), toczą z nimi rozmowy, a nawet się nimi bawią. Dyskutujący z maską człowiek zawsze wygrywa słowne starcie i ośmiesza protagonistę. Ową śmieszność bohaterów (przedstawionych przy pomocy masek) potęguje ich wygląd: wykrzywione twarze o karykaturalnych rysach i gipsowo bladym kolorycie. Dwóch przeciwstawionych sobie bohaterów (Robespierre/Danton) gra jeden aktor (świetny Marcin Bikowski). Podkreśla to dwoistość natury ludzkiej oraz fakt, że granica dzieląca nas od świadomości skrajnie odmiennych poglądów i zachowań bywa bardzo cienka.

W finale na scenie zapanowuje chaos, bohaterowie popadają w rewolucyjny obłęd, pojawiają się symbole Rewolucji Francuskiej, takie jak czapka frygijska, bardzo uproszczona gilotyna, czy barwy narodowe Francji zacytowane elementem ubioru. To chwila, w której autorka/narratorka daje się ponieść akcji i traci na chwilę kontrolę nad swoimi bohaterami, stając się częścią własnego dramatu. Niebywałe, że mając do dyspozycji tak niewielką liczbę aktorów, reżyserka Magdalena Miklasz, umiała na scenie budować na przemian zamieszanie i kameralną atmosferę. Napięcie nerwowe bohaterów czuć do ostatniej minuty spektaklu. Salę opuściłam na miękkich nogach.

Katarzyna Wiśniewska

***

Rewolucja z potknięciami

Deski sceny są wyłożone imitacją regularnie poukładanych kostek białego bruku. W niewielkich odległościach rozmieszczone zostały stylowe (choć wyraźnie sfatygowane) krzesła z epoki, na których w bezruchu spoczywają bohaterowie tej historii, a po lewej stronie, biurko należące do Stanisławy Przybyszewskiej - prowodyrki całego zamieszania.

Scenariusz spektaklu "Sprawa Dantona. Samowywiad" w reżyserii Magdaleny Miklasz powstał na podstawie "Sprawy Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej oraz prywatnej korespondencji autorki. Na uwagę zasługuje niezwykle oryginalne ujęcie, otwierające przed samym tekstem dramatu zupełnie nową perspektywę odbioru. Oto bowiem "Sprawa Dantona" ukazana zostaje widzowi nie tylko jako rzecz o Wielkiej Rewolucji Francuskiej i Maksymilianie Robespierre, ale poprzez zestawienie dramatu z jej autorką, spektakl uruchamia zawiłą problematykę procesu twórczego, aktu kreacji oraz zależności pomiędzy dziełem a jego autorem. Stanisława Przybyszewska (Anna Stela) pojawia się na scenie jako swego rodzaju wewnętrzny reżyser, "spiritus movens" powołanej przez siebie do życia opowieści. To ona kieruje, odpowiada, wydaje rozkazy. Z początku zdecydowana, pewna każdego przecinka swego dzieła, zdaje się wraz z rozwojem akcji podlegać tym samym emocjom, jakie powodują bohaterami jej opowieści. Ostatecznie, w ferworze rewolucyjnych zamieszek, także i ona traci głowę pod ostrzem gilotyny.

O Przybyszewskiej wiemy, że jej sympatia do Robespierre'a miała charakter niemalże obsesyjny, jako apologetka przywódcy Wielkiej Rewolucji Francuskiej reprezentowała niezbyt popularne stanowisko sympatyków (i obrońców) Robespierre'a, a oskarżycieli Dantona. W tym kontekście ciekawym rozwiązaniem okazało się obsadzenie w obu tych rolach jednego aktora (Marcin Bikowski). To zestawienie pozwoliło uwypuklić różnice pomiędzy obiema postaciami, zarysować istniejące między nimi antagonizmy (szczery choć zatracający wiarę w rewolucję Robespierre zestawiony zostaje z szukającym wyłącznie prywatnych korzyści Dantonem). Co ciekawe, Danton, choć to jego sprawa jest głównym przedmiotem zainteresowania, pojawia się w spektaklu zdecydowanie rzadziej niż Robespierre. Ostatecznie staje się już tylko maską i funkcjonuje już niejako obok wydarzeń.

Do najciekawszych scen spektaklu należały: starcie wodzów (znakomita płynność przechodzenia z jednej roli do drugiej), scena "krwawej" rewolucji oraz poprzedzający ją korowód śmierci. Najsłabszą stroną spektaklu były natomiast towarzyszące rewolucji potknięcia językowe (które były udziałem nie tylko jednego aktora). Skutkowało to udzielającym się widzowi wrażeniu, że pomimo całej wagi spektaklu, jego przesłania i powagi, aktorzy bywali w tych scenach nieobecni.

Agnieszka Straburzyńska-Glaner

***

Puszkin zaczarowany

Ostatni dzień festiwalu rozpoczęto spektaklem "O rybaku i złotej rybce" Teatru Guliwer, w reżyserii Jevgenija Ibragimova. Przedstawienie zostało zrealizowane w technice stołowych lalek żyworęcznych oraz wprowadzono także elementy "czarnego teatru". Wybór ten pozwolił twórcom budować obrazy sceniczne, które przeniosły widzów w świat Rosji Aleksandra Puszkina.

Przypatrujemy się życiu starego rybaka i jego żony, zaprezentowanemu

w formie krótkich scen, którym towarzyszyła rosyjska muzyka ludowa. Widzimy urokliwe obrazki, jak obserwują morze, pasą owce i spędzają wspólne wieczory na przędzeniu wełny. Bohaterowie są biedni, jednak zdają się być szczęśliwi i pełni wzajemnej miłości. W scenach tych jest również bardzo wiele humoru, na przykład, kiedy staruszek wykonuje skomplikowane ćwiczenia gimnastyczne.

Jednak idylla nie trwa długo. Pod wpływem spełnianych przez złotą rybkę życzeń, następuje wstrząsająca zmiana w zachowaniu staruszki. Z sympatycznej, pełnej czułości dla męża babiny, przeistacza się w chciwą i okrutną babę, która zagania rybaka do pracy. Rosnąca chciwość sprawia, że kobieta szybko zapomina o miłości do męża. Czy rzeczywiście jest to uczucie tak kruche, że bogactwo potrafi je niemal od razu zniszczyć?

Spektakl jest bardzo plastyczny. Technika "czarnego teatru" sprawia, że mamy wrażenie oglądania ożywionych, dobrze skomponowanych obrazów. Twórcy przedstawienia kreują świat, który urzeka i magnetyzuje. Głębiny morza zachwycają mnogością form i barw, ale także niepokoją swym ogromem. Falująca folia, kiedy staje się taflą wody - hipnotyzuje, a gdy przeistacza się we wzburzoną wichurę - przeraża swą żywiołowością. W momencie, kiedy złota rybka spełnia życzenia, kolorowe światła szybują po suficie, wzbudzając zachwyt młodej widowni.

Aktorzy animują lalki z dbałością o najmniejszy gest. Przykładem na to jest chociażby wzbudzający zachwyt taniec rybaka. Ciekawym zabiegiem zastosowanym przez twórców spektaklu jest użycie lalek różnej wielkości, po to by pokazać zmienność planów, perspektyw oraz relacji między postaciami, jak w scenie, w której duża lalka staruszki - królowa rozmawia z maleńką -męża.

Na scenie dzieją się rzeczy magiczne, a spektakl "O rybaku i złotej rybce" jest na to dowodem. Z teatru wyszłam oczarowana.

Agnieszka Kalasińska

***

ODNALEŹĆ I OCALIĆ SIEBIE

Czy Hans Christian Andersen, pisząc "Calineczkę", zastanawiał się nad możliwościami interpretacyjnymi tego utworu? Czy domyślał się, jaki potencjał plastyczny kryje się w tworzonej przez niego baśni? I czy kiedykolwiek wziął pod uwagę fakt, że można zaadaptować tę historię na potrzeby teatru bez słów, jakim jest pantomima?

Wrocławski Teatr Pantomimy gościł na deskach Teatru im. Wilama Horzycy trzeciego dnia festiwalu "Spotkania" i zaprezentował spektakl "Mikrokosmos" w reżyserii Konrada Dworakowskiego, będącym luźną adaptacją "Calineczki".

Z ruchów tancerzy - od drżenia najdrobniejszej kosteczki w stopie, po harmonijne falowanie całego ciała - wypływa pobudzająca wyobraźnię historia. Historia o poszukiwaniu siebie, własnego "ja", własnego miejsca w świecie. Zamknięte w symbolicznym terrarium owady tworzą społeczność, która rządzi się swoimi, niekiedy surowymi prawami. Ów poetycki mikrokosmos jest odpowiednikiem realnego świata, gdzie nie zawsze króluje prawda, gdzie czasem rację ma silniejszy, gdzie fałszywi pobratymcy tylko czekają na przejaw zaufania, a miłość niekoniecznie kończy się happy endem. Calineczka, przemierzając owadzi świat, zdobywa ten rodzaj samoświadomości, który daje poczucie wolności do bycia sobą. Znajduje to odzwierciedlenie w finale spektaklu, gdzie bohaterka porusza przemienionymi w skrzydła ramionami i symbolicznie odlatuje.

Po zakończeniu można było usłyszeć w foyer opinie, że finał spektaklu nie był zachwycający. Jednak warto zwrócić uwagę na jego otwartą formę; Calineczka znika lekko, po cichu, niby na moment, jakby jeszcze miała wrócić. Takie zakończenie prowokuje do refleksji nad tym, czy jest we mnie jeszcze ta dziecięca ciekawość świata, która usprawiedliwia każdy zachwyt nad drobnostką, a po porażce daje siłę, by przedzierać się dalej przez życie? Czy warto zamykać się na innych mimo, że mogą nie być przychylni? Spektakl udowadnia, że każde zdarzenie, spotkanie pozostawia ślad w duszy, która w ten sposób staje się coraz bardziej świadoma siebie.

Zachwycająca choreografia, perfekcyjnie oddająca charakterystykę każdego gatunku fauny, nie miałaby takiej siły oddziaływania, bez oprawy kostiumowej autorstwa Marii Balcerek. Futurystyczne, jakby wprost wzięte z filmów science-fiction stroje owadów (z wyjątkiem przeuroczej Biedroneczki, która paradowała po scenie w niby-sukience kroju retro), dowodzą, iż swoboda interpretacji baśni nie ograniczała się wyłącznie do sfery literackiej. Steampunkowe mrówki, z lekka grunge'owe muchy, zwiewne i oszczędne w formie motyle oraz Calineczka w stylu boho, tworzą obraz mikroświata, który w połączeniu z perfekcyjną synchronizacją ruchów sprawił, że na widowni przez większość czasu panowała niesamowita cisza. Dodatkowo efekt nierealnego świata dopełniały wyświetlane w tle projekcje video autorstwa Michała Zielonego.

Andersen prawdopodobnie pisał "Calineczkę" wyłącznie z myślą o dzieciach. Może nie przypuszczał, że jego baśń doczeka się takiej oprawy. Chciałabym wierzyć, że pisarz widział ten spektakl z góry i był dumny z aktorów. Naiwne? Być może.

Katarzyna Wiśniewska

***

Przegrana "Damy Pikowej"

Ostatnim spektaklem, zamykającym XIX edycję festiwalu "Spotkania", była "Dama Pikowa" w wykonaniu Grodzieńskiego Regionalnego Teatru Lalek z Białorusi. Spektakl wyreżyserowany został przez Olega Zhiugzhdę w oparciu o dzieło autorstwa Aleksandra Puszkina oraz operę Piotra Czajkowskiego pod tym samym tytułem.

"Dama Pikowa" można przyjąć, z przymrużeniem oka, że to typowe, dziewiętnastowieczne love story. Herman pragnie poznać sekret dobrej passy w grze w karty. W tym celu udaje się do niegdysiejszej zwolenniczki hazardu, starej hrabiny. Ta wyjawia mu sekret o szczęśliwych trzech kartach. Hrabina Anna Fiedotowna stawia jednak pewien warunek: ma ożenić się z jej wychowanką, Lizawietą Iwanowną. Herman w dwóch pierwszych rozgrywkach zdobył pokaźną sumę, jednak w trzeciej pojawiła się dama pik(owa). Młodzieniec przegrał i resztę życia spędził w szpitalu dla obłąkanych. Zaś sama hrabina wyzionęła ducha.

Bardzo oszczędna scenografia Margarity Stashulionok nie była zmieniana w czasie całego spektaklu, jedynie zmienne były tła, przy pomocy których aktorzy animowali lalki. Natomiast muzyka, autorstwa Piotra Czajkowskiego, przypominała, że "Dama Pikowa" to nie tylko dzieło literackie, ale także wspaniała opera.

W spektaklu skupiono się bardziej na animacji lalek, aniżeli na żywej grze aktorskiej. Oczywiście, widowisko było bardzo dopracowane od strony technicznej, jednak w owej perfekcyjności zabrakło polotu; pomimo, iż były sytuacje humorystyczne, całość nie zachwyciła. "Dama Pikowa" jest przykładem na to, że można "przedobrzyć" pracę nad spektaklem. Aktorzy, którzy byli bardzo dobrze przygotowani do swych ról, zbyt jednak skupili się na swojej grze. Być może, gdyby coś poszło inaczej, niż zaplanowano, możliwe, że tedy pojawiłaby się odrobina improwizacji, która wniosłaby coś więcej do przedstawienia.

Katarzyna Wiśniewska

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji