Artykuły

Jestem trochę byczkiem Fernando

- Kiedyś u znakomitego plastyka, plakacisty Henryka Tomaszewskiego zamówiono plakat na 50-lecie Rewolucji Październikowej i on namalował straszliwego bolszewika z czerwoną gwiazdą na czapce, z pejczem, a koniec tego pejcza układał się w napis następującej treści: "50 lat Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej jak z bicza strzelił" - mówi JAN KOBUSZEWSKI, aktor Teatru Kwadrat w Warszawie.

Krzysztof Lubczyński: - Proponuję zacząć rozmowę o Warszawie, mieście bliskim Pana sercu, co nie jest częste w epoce utyskiwania na stolicę. Jest Pan przecież współautorem książki o Saskiej Kępie. Proszę więc o garść wspomnień.

Jan Kobuszewski: - Wielu moich kolegów stało się warszawiakami z wyboru, czy z konieczności, a ja jestem nim z urodzenia, z dziada pradziada. Jest to moje miasto, miejsce, w którym się wychowałem, więc mówię o nim z miłością. Przeżyłem tu chwile i piękne, i tragiczne. Kocham je miłością najczystszą. Pamiętam jeszcze Warszawę przedwojenną, ponieważ mój tata Edward Kobuszewski był jednym z tzw. bardzo czynnych członków Towarzystwa Starej Warszawy. To oni m.in. odbudowali i odsłonili mury staromiejskie. Wszystko to odbywało się pod światłym kierownictwem mojego starszego kolegi z gimnazjum, pana prezydenta Stefana Starzyńskiego, którego ojciec znał i którego ja jako dziecko, choć nie jestem tego pewien, ale chyba też poznałem. Moja miłość do Warszawy to miłość do miasta, które w sensie architektonicznym zostało zniszczone przez Niemców podczas Powstania Warszawskiego i tuż po nim, kiedy Niemcy systematycznie je palili i burzyli. Pamiętam przedwojenne Łazienki, Park Ujazdowski, Ogród Saski, do którego wożono mnie w wózku, co przez mgłę pamiętam, jako 3-, 4-letnie dziecko. Pamiętani krzesełka obok fontanny wynajmowane przez mamy, lub nianie, które serwowały maluchom śniadanko z butelki z korkiem zawierającej jakiś kompot albo herbatkę, a do tego kanapki. Szczególnie uroczysty był spacer do Łazienek, które mój ojciec kochał, a miłość tę i mnie zaszczepił. Okupację i powstanie przeżyłem przy ulicy Księdza Skorupki, bocznej od Marszałkowskiej, później Sadowej, a od lat ponownie Skorupki. Poprzednio mieszkaliśmy przy Śliskiej, ale ponieważ powstało tam getto, więc musieliśmy się stamtąd wyprowadzić. Drugim obok Saskiego ukochanym ogrodem mojego dzieciństwa był Park Ujazdowski, bo Łazienki za okupacji były "nur fuer deutsche". Do dziś mam też wielki sentyment do Ogrodu Botanicznego z obserwatorium. Pamiętam stamtąd pana, który trzymał w ręku pudełko po paście do butów i karmił z niego nasionami sikorki. Pamiętam, jak jakaś pani dała mi do ręki podobne pudełko z nasionkami i do mojej ręki zleciały się sikorki. To piękne wspomnienia. Pamiętam też jeszcze Warszawę secesyjną, Warszawę podwórek-studni Społeczność domów warszawskich była niesłychanie zżyta, szczególnie w czasie okupacji, bo po godzinie policyjnej niesłychanie kwitło życie towarzyskie. Kamienice budowano tak, że prawie taką samą sumę wydawano na bryłę domu jak na elewacje. Klatki schodowe były prześliczne, ozdobne, z nimfami trzymającymi lampy jak nasza klatka przy Skorupki. Nawet jeszcze w czasie okupacji były dywany, stale czyszczone, a także wspaniałe plafony na sufitach klatek schodowych. Mieszkania były pięcio-, sześciopokojowe. Po powstaniu wysiedlono nas z Warszawy. Z Dworca Zachodniego wywieziono nas bydlęcymi wagonami do Pruszkowa, do tamtejszych hal remontowych kolei. Tam po raz pierwszy w życiu zapoznałem się z wszami i pluskwami. Jadłem tam najsmaczniejszą zupę jarzynową w życiu, którą przywiozła kuchnia Rady Głównej Opiekuńczej, a która to zupa składała się z rozgotowanych kartofli i rozgotowanej kapusty. Stamtąd, także bydlęcymi wagonami, wywieziono nas w kierunku Bochni, skąd uciekliśmy w Sędziszowie Kieleckim i schroniliśmy się u jakiegoś przemiłego pana śpiąc pokotem z innymi rodzinami w jednym pokoju. Potem znaleźliśmy się we wsi Krzcięcice, między Sędziszowem i Jędrzejowem, doznając od tamtejszych mieszkańców wiele troski i miłości . Tam spędziliśmy zimę, a do Warszawy wróciliśmy w maju 1945 r., ale nasze mieszkanie przy Skorupki było już zajęte przez inne rodziny, więc ojciec wyremontował mały pokój przy ul Aldony na Saskiej Kępie, która od tej pory stała się moją dzielnicą. Moi tamtejsi, nowi koledzy byli 12-, 14-letnimi młodzieńcami, a ja byłem 11-letnim staruszkiem z bagażem pamięci dramatycznych przeżyć, pogrzebów, widoku trupów, pożarów, zniszczeń. Powoli jednak, w sielskiej atmosferze ówczesnej Saskiej Kępy, dochodziłem do siebie. Tam zdałem maturę w liceum im. Mickiewicza, potem studia, małżeństwo i tak to się toczy do dziś. Jednym z moich sympatycznych znajomych z Saskiej Kępy był Stefan Wiechecki, słynny Wiech, którego występy kilkakrotnie zapowiadałem jako konferansjer. Przemiły to był pan, a mieszkał przy ul. Berezyńskiej.

- Kiedy pojawił się u Pana pomysł, żeby pójść do szkoły teatralnej?

- Poradziła mi to starsza siostra Marysia. A ja, idiota, byłem przekonany, że to taki łatwy zawód, lekki chleb, posłuchałem jej, poszedłem na egzamin i oczywiście nie zdałem. W ciągu roku ukończyłem szkolę dramatyczną teatru lalek. Jej dyrektorką była wspaniała pani Janina Kilian-Stanisławska, matka Adama Kiliana, wybitnego scenografa, babka obecnego dyrektora Teatru Polskiego. Za drugim razem zdałem do szkoły teatralnej i po czterech latach, nie chwaląc się, ukończyłem ją z wyróżnieniem.

- Czy edukacja lalkarska miała jakiś wpływ na Pana widzenie teatru dramatycznego?

- Ależ, na Boga żywego, oczywiście! Zdając po raz pierwszy do szkoły teatralnej miałem przygotowane dwa wiersze, kawałek prozy i jedną scenkę, a zdając po raz drugi miałem w repertuarze 60 wierszy, kilkanaście scen i kilka fragmentów prozy. Byłem też obkuty z różnych dziedzin teoretycznych, jak historia dramatu, teatru polskiego, czy z historii sztuki lalkarskiej.

- Kto był Pana opiekunem artystycznym w szkole?

- Bardzo dobry recytator Henryk Ładosz, przedwojenny tzw. wujcio radiowy.

- A koleżanki i koledzy z roku w szkole teatralnej?

- Anka Ciepielewska, Majka Broniewska, Wanda Majerówna, Zbyszek Zapasiewicz, Janek Matyjaszkiewicz, nie jestem w stanie wszystkich wymienić. Bardzośmy się wszyscy przyjaźnili, a w przyszłym roku będziemy obchodzili 50-lecie pracy na scenie.

- Jak Was przyjmowali starsi koledzy z wyższych roczników?

- Z wielką miłością, którą ja teraz staram się odpłacić moim młodszym koleżankom i kolegom. To samo mogę powiedzieć o profesorach: Zelwerowiczu, Marii Wiercińskiej, Zofii Małynicz i innych.

- Czy to prawda, że na drugi egzamin do szkoły przygotował Pan recytację bajki o byczka Fernando?

- Tak, napisaną przez Munro Leafa, a przełożoną przez panią Irenę Tuwim, którą miałem zaszczyt i przyjemność poznać później, a nawet zaprzyjaźnić się.

- Ten byczek to jest bardzo sympatyczna postać, trochę zabawny, bardzo liryczny i jednocześnie zdystansowany do świata.

- Tak, ale pani Tuwim mi opowiedziała, że powojenne wydanie bajki o byczku Fernando wydano bardzo niechętnie, bo władze uznały tę bajkę za powiastkę absolutnie pacyfistyczną. Byczek nie chciał walczyć, a tu trzeba było walczyć o socjalizm!

- Skoro jako dorosły przecież człowiek wybrał Pan tę akurat bajkę na egzamin, to pewnie coś w Panu było z charakteru byczka Fernando?

- Tak, ma pan rację, zwłaszcza po Powstaniu Warszawskim (śmiech).

- Ktoś określił Pana jako komika lirycznego, łączącego komizm z delikatnością poezji a nie z ostrą farsą. Zgadza się Pan z takim wizerunkiem?

- Tak, a przy tym był to wybór świadomy, bo uważam, że komedia powinna wzruszać, nie powinna być płaska. Przecież komedia jest jednym z gatunków dramatu. Najlepsze poematy komediowe pisał Szekspir, w którego prawie wszystkich utworach są postaci komiczne, takie jak Falstaff i inne, są też rozmaite interludia komiczne w tragediach, choćby grabarz w "Hamlecie"...

- ... czy odźwierny w "Makbecie"...

- Naturalnie, przecież nasze życie jest mieszaniną liryzmu, tragizmu, komizmu, co zilustruję taką oto anegdotą. Kiedyś u znakomitego plastyka, plakacisty Henryka Tomaszewskiego zamówiono plakat na 50-lecie Rewolucji Październikowej i on namalował straszliwego bolszewika z czerwoną gwiazdą na czapce, z pejczem, a koniec tego pejcza układał się w napis następującej treści: "50 lat Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej jak z bicza strzelił". Plakat oczywiście nie ujrzał światła dziennego.

- Taki splot śmieszności i grozy jest też w sztukach Witkacego, a Pana uważa się za urodzonego aktora Witkacowskiego.

- Witkacego po wojnie odkopała Wanda Laskowska. Rzeczywiście grałem w kilku inscenizacjach tego autora, w "Kurce wodnej", tytułowego Jana Macieja Karola Wścieklicę. Natomiast moją w moim przekonaniu, najlepszą rolę Witkacowską Ojca Unguentego zagrałem w spektaklu, do którego premiery nie dopuściła cenzura, czyli w sztuce "Gyubal Wahazar". I trzeba powiedzieć, że Witkacy prawie wszystko przewidział z naszych czasów, nawet swoją śmierć przewidział. To był mistyk.

- Kiedyś powiedział Pan, że "epizod to taki mały torcik, nad którym mniej się pracuje, ale można go przyrządzić tak, aby na długo został w pamięci". Pan zagrał ogromną liczbę wspaniałych epizodów w teatrze, filmie i telewizji.

- Muszę sprostować, bo nad epizodem pracuje się może krócej, ale nie mniej. Z epizodu można zrobić nie tylko torcik, ale nawet tort. To jest przecież, na Boga żywego, także część sztuki aktorskiej. Miałem kolegów, którzy byli takimi mistrzami epizodu, że nawet nie chcieli grać dużych ról.

- I właśnie wspaniały, bardzo chwalony przez krytyków epizod w roli Doktora Becu zagrał Pan w słynnej inscenizacji "Dziadów" Dejmka w Teatrze Narodowym na przełomie lat 1967-1968.

- Jak wiadomo, Doktor Becu policzkuje księdza Piotra. Grał go Józek Duryasz i tak się nieszczęśliwie zasłonił, że złamałem mu palec.

- Jak odbierał Pan Kazimierza Dejmka?

- Jako wspaniałego artystę, estetę, autorytet, ale też świetnego kumpla i do kielicha, i do pogadania, bardzo młodzieńczego. Nienawidził w teatrze zadęcia, sztuczności, a o takich spektaklach mówił: "artystycny".

- Po zdjęciu "Dziadów" z afisza przez władze i odwołaniu Dejmka ze stanowiska dyrektora sceny narodowej odszedł Pan z teatru z większością zespołu...

- Tak, ale to temat nie na krótką rozmowę, bo to zbyt bolesna sprawa, by ją zbyć kilkoma zdaniami.

- Zapytam więc o kabaret, bo przecież Pana ścieżka kabaretowa od czasów telewizyjnego "Wielokropka" we wczesnych latach 60., z kabaretem "Dudek" Edwarda Dziewońskiego na czele, jest bardzo ważna.

- To prawda, choć kabaret przyszedł do mnie, aktora dramatycznego, wtórnie, zwłaszcza że zagrałem sporo ról typowo dramatycznych, szczególnie w telewizji. Grałem też w kryminalnych "Kobrach" reżyserowanych przez Józefa Słotwińskiego.

- Na zakończenie wspomnę o tym, że jest Pan pionierem polskiego serialu, ponieważ u schyłku lat 50. zagrał Pan jedną z głównych ról w pierwszym polskim serialu telewizyjnym "Barbara i Jan".

- Tak. Moja partnerka, którą grała Janina Traczykówna, nazywała się Barbara Raczyk, a ja Jan Buszewski.

- Dziękuję za rozmowę.

JAN KOBUSZEWSKI [na zdjęciu] - ur. 19 kwietnia 1934 r. w Warszawie, jeden z najznakomitszych aktorów komediowych w historii polskiego teatru. W latach 1962 -1969 aktor Teatru Narodowego. Dwukrotnie w zespole Teatru Polskiego w Warszawie. Od 1976 r. aktor Teatru Kwadrat. Wśród jego ogromnego dorobku scenicznego można wymienić role Hugona w "Wesołych kumoszkach z Windsoru", Biondella w "Poskromieniu złośnicy", Rotmistrza w "Damach i huzarach", Ozyryka w "Hamlecie", a ostatnio Pantalona w "Słudze dwóch panów". Wystąpił we wszystkich komediach filmowych Stanisława Barei, a także m.in. w komediach "Hallo, Szpicbródka" i "Lata dwudzieste, lata trzydzieste" Rzeszewskiego, "Ewa chce spać" Chmielewskiego, "Zmartwychwstanie Offlanda" Zarzyckiego. Miliony telewidzów podziwiały go jako Majstra we wspaniałym skeczu "Ucz się, Jasiu", w którym wystąpił wspólnie z Wiesławami - Golasem i Michnikowskim, wprowadzając do historii polskiego humoru kabaretowego słowa: "Chamstwu należy przeciwstawiać się siłom i godnościom osobistom".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji