Artykuły

"Ichś Fiszer" i rozterki Jacka Poniedziałka

- Koprodukcja z Teatrem Imka to była jedyna szansa, żeby to przedstawienie powstało. Po wszystkich cięciach dotacji Nowy Teatr stać w sezonie na jedną premierę, która należy do dyrektora Krzysztofa Warlikowskiego. Imka chętnie przyjęła nas pod swoje skrzydła. To miejsce ma markę teatru popularnego, który jednak podejmuje artystyczne ryzyko - mówi Jacek Poniedziałek,przed premierą "Ichsia Fiszera"

W niedzielę w Teatrze Imka premiera (przygotowana w koprodukcji z Nowym Teatrem) kolejnego na warszawskiej scenie tekstu Hanocha Levina. Spektakl "Ichś Fiszer" reżyseruje Marek Kalita, który wystąpi też w roli tytułowej. Wszystkie postaci kobiece zagra Aleksandra Popławska. A jej trzech kochanków: meksykańskiego playboya i filozofa, dyrektora cyrku i kierowcę rajdowego - Jacek Poniedziałek.

**

Rozmowa z Jackiem Poniedziałkiem

Dorota Wyżyńska: Twórczość Hanocha Levina, zmarłego kilkanaście lat temu izraelskiego pisarza, trafiła u nas na podatny grunt. Mamy coraz więcej premier jego sztuk. Ta fascynacja zaczęła się od "Kruma" - pięknego spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego w TR Warszawa. Zagrałeś tytułową rolę, ale też przygotowałeś polski przekład "Kruma".

Jacek Poniedziałek: Miło słuchać komplementów. "Krum" niewątpliwie zwrócił uwagę widzów na Hanocha Levina, o którym wtedy w Polsce zbyt wiele się nie mówiło. Ale warto przypomnieć, że w Teatrze Dramatycznym wcześniej gościł zespół Teatru Cameri z Tel Awiwu, który pokazywał "Requiem" w reżyserii Hanocha Levina, i że również w Dramatycznym odbyła się premiera jego "Morderstwa" w reżyserii Piotra Cieślaka.

Cieszę się, że ten sposób czytania jego twórczości, jaką zaproponował Warlikowski, czyli przesunięcie akcentów z komediowego na bardziej egzystencjalny, pogłębienie warstwy psychologicznej i szukanie społecznego zarazem jednak uniwersalnego kontekstu opowiadanej historii, spotkało się z tak dużym zainteresowaniem widowni. I to nie tylko polskiej, bo ten spektakl widział cały świat.

A czym zaskoczy nas "Ichś Fiszer"? To polska prapremiera.

- "Ichś Fiszer", napisany niedługo przed śmiercią autora, to właściwie tekst niedramatyczny, po pierwszej lekturze może być odebrany jako prowokacja, bezczelny chłopięcy żart, napisany przez zdolne dziecko, świetnie władające słowem, ale które chce skupić uwagę czytelnika na pozornych błahostkach. Facet sikał i odpadł mu mały. To jest punkt wyjścia utworu. Wokół tego zdarzenia Levin osnuł całą opowieść. Można ją jednak potraktować jako filozoficzną bajkę, myślową spekulację, metaforę. Mamy tu choćby odwieczną walkę płci. To odpadnięcie małego, ta mentalna kastracja sugeruje kapitulację mężczyzny wobec siły i doskonałości kobiety.

Kiedy myślę o kobiecie i mężczyźnie u Levina mam przed oczami rysunki Brunona Schulza, gdzie ona jest piękną, dorodną łanią. Silniejsza, nawet gabarytowo większa, dominuje nad łysiejącym, wychudzony gnomem, pełzającym przed nią jak robak. To mocne skojarzenie, wiem, ale coś takiego zawsze wyziera z levinowskich historii.

Tu owa wędrówka po świecie w poszukiwaniu małego jest metaforą losu mężczyzny. Opowieścią o marzeniach, dojrzewaniu do marzeń, próbie ich spełnienia, wreszcie rozczarowaniu. A członek, którego Ichś Fiszer szuka po całym świecie, ląduje w końcu na talerzu Księżniczki Monaco.

W tytułową postać wcieli się Marek Kalita, a Ciebie zobaczymy w kilku innych męskich rolach?

- W spektaklu gra kilku aktorów i jedna aktorka. Ola Popławska zmierzy się ze wszystkimi kobiecymi rolami. To kobiety piękne i fatalne. Każda ma kilku kochanków. Ja zagram trzech z nich. Wszyscy są pozornie silni: a to meksykański playboy i filozof zarazem, a to dyrektor cyrku, a to kierowca rajdowy. A jednak są słabi, pozbawieni charakteru, woli, są dorosłymi dziećmi, dla których biust kochanki to matczyna pierś i opoka, schron przed zimnym światem. Coś tu autor chce o sobie powiedzieć. Coś, co by się nie całkiem zgadzało z jego życiem. Miał bowiem wiele kobiet i one go uwielbiały. Żenił się trzy razy, ciągle szukał tej jedynej, wymarzonej, niemożliwej

"Ichś Fiszer" to koprodukcja Nowego Teatru i Imki. Skąd pomysł na tę nietypową współpracę teatru miejskiego i prywatnego?

- Szczerze: to była jedyna szansa, żeby to przedstawienie powstało. Po wszystkich cięciach dotacji Nowy Teatr stać w sezonie na jedną premierę, która należy do dyrektora Krzysztofa Warlikowskiego. Poza tym, co wiadomo, nie mamy swojej sceny, a wynajmowanie sal np. w ATM Studio, gdzie gramy "Opowieści afrykańskie według Szekspira" i "Życie seksualne dzikich" jest dla nas masakrycznie kosztowne.

Imka ma średniej wielkości, raczej kameralną scenę, w sam raz dla nas, znajduje się w centrum miasta, nie jest szczególnie "zamożna", ale jakimś groszem dysponuje. Po czwarte, a może po pierwsze, tu miała miejsce premiera "Generała" z rewelacyjną rolą Marka Kality. Imka zmotywowana tamtym sukcesem, chętnie przyjęła nas pod swoje skrzydła. To miejsce ma markę teatru popularnego, który jednak podejmuje artystyczne ryzyko.

Nowy Teatr nie ma sceny. Ale już otworzyliście swoją Halę Warsztatową. To właśnie tu odbyło się czytanie "Kotki..." w Twoim nowym tłumaczeniu.

- Nasi widzowie są zachwyceni tym miejscem, mimo jego obecnego, fatalnego stanu. Marzyliśmy, że na terenie bazy po MPO przy ul. Madalińskiego powstanie centrum kultury na miarę Centrum Pompidou, na razie realizujemy plan minimum czyli szykujemy się do rewitalizacji hali. Zróbmy to, co jest realne. Ten projekt minimum nie wyklucza późniejszej rozbudowy. Ale już jakoś w to nie wierzę po tym jak urzędnicy ministerstwa kultury wespół z miejskimi - biorę za te słowa odpowiedzialność - zmarnowali szansę na unijną dotację. A winę oczywiście zwala się na pracowników naszego teatru. Tak najłatwiej.

Jesteś aktorem, którego nosi. Zagrałeś kilkanaście ważnych ról, ale aktorstwo Ci nie wystarcza. Tłumaczysz sztuki, reżyserujesz, udzielasz się medialnie, społecznie, powstała o Tobie książka...

- Biorę, co przychodzi. To prawda, aktorstwo mi nie wystarcza. Czasem mam nawet ochotę rzucić to aktorstwo, ale z przekładów sztuk i sporadycznego reżyserowania wyżyć się nie da. Uwielbiam tłumaczyć, ale gdybym siedział całe życie przed komputerem, to bym zwariował. To nie jest praca na mój temperament. Szlak by mnie trafił, krew by mi się gotowała. Wiesz, czasem marzę o tym, że gdzieś wśród natury otworzyć ekologiczne SPA. Nie śmiej się, mówię poważnie. Żeby mieć alternatywę na ten czas za 15-20 lat, kiedy już kompletnie nie będzie mi się chciało wychodzić na scenę. Bo coraz rzadziej mi się chce.

Nie wierzę. Kiedy opowiadałeś o nowej premierze, to miałeś błysk w oku. Nie wyglądasz na kogoś znudzonego teatrem.

- Bo ja kocham teatr, ale niekoniecznie będąc na scenie. Lubię uczestniczyć w próbach, współtworzyć historię teatru. A także z powodów poznawczych. Teatr jest narzędziem nazywania tego, co się dzieje w naszych głowach. A poza tym...Tak, muszę otworzyć SPA.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji