Artykuły

Dzieciom kłamałem o aktorstwie

- Nie ma aktorów intelektualnych, emocjonalnych albo formalnych. Często byłem pakowany w takie szufladki. Zdarzają się też opinie i one mnie szalenie cieszą, że jestem człowiekiem, który zajmuje się aktorstwem - rozmowa z JANEM PESZKIEM.

Jan Bończa-Szabłowski: W Pana stosunku do aktorstwa jest wiele pokory i determinacji. Czy te cechy można połączyć?

Jan Peszek: One idą w parze. Pokora jest niezbędna dla człowieka otwartego na ludzi, na tematy, które chce podjąć. Z kolei wszelkie działania bez determinacji właściwie wykluczają aktywność.

Pokora często idzie w parze z uczciwością wobec siebie. Ale jak się jest aktorem to blask reflektorów człowieka kusi...

- Usypia czujność, to lepsze słowo. Wtedy budzi się hydra pychy. Determinacja jest cechą ludzi, którym naprawdę o coś w życiu chodzi. Jeśli nawet ma się najbardziej śmiałe poglądy, trzeba je prezentować z całą otwartością, aczkolwiek w poczuciu pokory, bo tylko ona pozwala nam zachować własną tożsamość.

Ciągle wierzy Pan, że aktorstwo może być posłannictwem?

- Tak, ale jednocześnie jest zjawiskiem użytkowym. Aktor musi umieć zagrać rolę, stworzyć niezwykle nasyconą imaginację, złudzenie. Inaczej widz mu nie uwierzy.

Są - jak pan powiedział - aktorzy skuteczni i nieskuteczni.

- To dla mnie ważne kryterium. Nie ma aktorów intelektualnych, emocjonalnych albo formalnych. Często byłem pakowany w takie szufladki. Zdarzają się też opinie i one mnie szalenie cieszą, że jestem człowiekiem, który zajmuje się aktorstwem. Każdy chce się odnieść do świata, w którym żyje, rozsupłać jego zagadki, nazwać po imieniu niepokoje. Aktorstwo jest terenem, na którym w szczególny sposób to się rozgrywa. Wyniosłem z domu przekonanie, że życie jest największą wartością i nie można go marnować, bo toczy się tu i teraz. Teatr jest paradoksem, niezwykle ekscytującym, w którym owo tu i teraz rozgrywa się pomiędzy fikcją i rzeczywistością. Zrozumiałem to po latach i zrozumiałem też słuszność mojego wyboru.

Kiedy człowiek tak wierzy w to, co robi, nie dziwię się, że jego dzieci zostają też aktorami.

- Pewnie coś w tym jest. Nasz dom był zawsze wypełniony teatrem. Wnosiło się tu pewne zachowania, ale także marzenia. Sądziłem też, że zwłaszcza z małymi dziećmi nie należy dzielić się troskami. One i tak same na nie spadną. Dzieci rejestrowały szczęśliwe aspekty mojego zajęcia i czasami mam poczucie pewnego rodzaju kłamstwa, które im zafundowałem. Co z tego, że wiedzą, że tylko porażka kształtuje charakter, a brawa, owacje, kwiaty usypiają?. Są szczęśliwe, że wybrały ten zawód, ale jednocześnie wiem, jak bardzo cierpią.

I wiedzą, że ojca nie przeskoczą...

- Kobiety szybciej dojrzewają. Myślę, że Maria postanowiła odejść z teatru, by pokazać, że ma coś do powiedzenia w dziedzinie pokrewnej, ale innej, i w moim przekonaniu trudniejszej - w muzyce. Jest artystką, która artykułuje coraz pełniej swoją osobowość i poglądy. Jestem z niej dumny.

A wyznania z ostatniej płyty?

- Długo i bardzo uważnie jej słuchałem. Na początku niektóre jej tezy wydały mi się szokujące. Choćby stanowcza deklaracja, ze nie ma zamiaru mieć dzieci. Dla mnie jako ojca był to szok. Potem skonfrontowałem to z własną wrażliwością i uświadomiłem sobie, że w tym piekle, jakie obserwujemy na co dzień, coraz bardziej rozumiem jej postawę. Syn Błażej ma zupełnie inną filozofię, jest bardziej spolegliwy i dojrzewa.

Jak wspomina Pan jego egzamin do szkoły teatralnej?

- Byłem zaproszony do komisji, oczywiście bez prawa głosu. Obserwowałem i miałem wrażenie, że przeżywam kilka śmierci klinicznych naraz. Podświadomie chce się, by dziecko przeskoczyło moje wzorce, moje umiejętności, żeby było lepsze. Cudownie zachowała się Anna Polony, która była w komisji i rozumiała doskonale moje przeżycia. Ja się nie odzywałem ani słowem.

Za to podobno mieszał Pan nerwowo filiżankę z herbatą, co skutecznie wybijało syna z rytmu.

- W ogóle tego nie pamiętam. Zabawne, ponieważ robię takie ćwiczenie ze studentami, 20 minut mieszają w pustej filiżance łyżeczką i następuje przepływ różnego rodzaju asocjacji przez ich głowy. Rejestrują jak wzrasta w nich agresja, jak są odporni na niespodziewane myśli. To jest niezwykle owocne ćwiczenie. Jak się okazuje, na egzaminie syna wykonałem je sam zupełnie bezwiednie. I zdaję sobie sprawę, co mógł czuć Błażej, choć nigdy mi tego nie opowiadał.

Po raz kolejny będą Panowie mieli okazję do wspólnego spotkania.

- To nie jest nasze pierwsze spotkanie na scenie. Po obejrzeniu kilku bardzo udanych spektakli Błażeja w szkole teatralnej na wydziale teatru tańca, gdzie z tancerzami i aktorami realizuje projekty egzaminacyjne, uznałem, że ma spory talent reżyserski i powinien go rozwijać. Błażej zaproponował mi, nomen omen "Pojedynek" [na zdjęciu]. Znana z dwóch głośnych ekranizacji sztuka Anthony'ego Shaffera to w gruncie rzeczy kryminał, pewien rodzaj thrillera, psychodramy. Jesteśmy po pierwszych pokazach. Publiczność reaguje niezwykle gorąco. W tym utworze, którego warszawska premiera odbędzie się 14 listopada w Teatrze Polonia mamy do czynienia z walką pokoleniową mężczyzn, którzy rywalizują o kobietę, a przede wszystkim walczą z upokorzeniem, w które siebie nawzajem pakują. Ten rodzaj upokorzenia i chęci wydobycia się z niego, dokonania aktu zemsty, jak również nakładania dziesiątków masek na siebie, prowadzenia najbardziej wyrafinowanej gry, jest szalenie pociągający.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji