Artykuły

Głód teatru

Mija czwarta godzina "Miasta snu" Krystiana Lupy, atmosfera oniryzmu, symbolizmu i narkotycznej wizji zagęszcza się, w powietrzu krążą alchemiczne symbole, otwierają się czeluści ludzkie, aktorzy lewitują. Staram się wejść w ten niesamowity klimat, ale nie mogę, albowiem od kwadransa burczy mi w brzuchu - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Żeby zdążyć na przedstawienie, grane za rogatkami miasta, musiałem z domu wyruszyć wczesnym popołudniem, obiad dawno przeszedł do historii. Jest dziesiąta wieczór, do końca zostało dwie i pół godziny, głód atakuje, a tu znikąd ratunku. W całej hali "Transcolor" nie ma ani pół kanapki, nieczynny bufet sprawia wrażenie zamkniętej na głucho bramy do raju, już wiem, co mogli czuć bohaterowie Dantego, skazani na czyściec.

W przerwie widzowie rozłażą się po budynku w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, ale oprócz ciastek typu beza obsługa nie ma nic do zaoferowania, zresztą zaraz zostają wyjedzone. J. ma ze sobą twiksa, patrzę na wystające z kieszeni opakowanie i wyobrażam sobie, jak wbijam zęby w chrupiący wafel. Niestety, w przerwie J. znika w toalecie, kiedy wraca - kieszeń jest pusta, za to na jej twarzy maluje się coś w rodzaju ulgi. Szczęście, że aktorzy na scenie nic nie jedzą, gdyby którykolwiek przełknął choćby kęsa, na widowni wybuchłyby zamieszki.

Zdążyłem się przyzwyczaić, że w polskich bufetach teatralnych sprzedają głównie lizaki, wiadomo kto tam chodzi, przeważnie nieletni. Problem rozwiązuje solidna kolacja przed spektaklem. Ale żeby na trwającym sześć i pół godziny spektaklu dla dorosłych nie można było kupić nie tylko lizaka, ale nawet suchej bułki z serem, to przekracza ludzkie pojęcie. Może ktoś mi wyjaśni, czy to jest jakiś nowy nurt teatru dietetycznego, sekta gastrofobów, czy jak? A może głodzenie publiczności ma na celu podsycić głód sztuki? Jeśli tak, to nic z tego. Zamiast patrzeć na emocjonalną ekwilibrystykę Sandry Korzeniak i Magdaleny Kuty, zamykam oczy i przenoszę się w myślach do bufetu Teatru MChAT w Moskwie, gdzie na ladzie pysznią się wspaniałe buterbrody z ikrą, krasną rybą, kiełbasą. Za chwilę jestem w kafeterii berlińskiej Schaubühne, gdzie do kieliszka wina dostajesz ogromnego precla za dwa euro. A sekundę później kupuje lody od biletera w Teatrze Almeida w Londynie.

W krajach o bogatych tradycjach teatralnych bufet jest elementem wieczoru w teatrze równie ważnym co samo przedstawienie. Teatr jest sztuką sensualną, wymaga odpowiedniej kondycji i energii, to nie spacerek po galerii, ale ciężka, fizyczna praca, która domaga się kalorii. W Rosji, Niemczech i Wielkiej Brytanii to wiedzą, tylko u nas pokutuje przekonanie, że dobry widz, to głodny widz. Czas z tym zerwać. Jeśli idziecie na "Miasto snu" nie zapomnijcie wałówki. Teatralnemu głodowi mówimy nie!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji