Udawajmy naiwne blondynki
- "Kobietę Pierwotną" już trochę gram. Ponad cztery lata. Jakoś to szybko zleciało. Właściwie to się już z nią zżyłam. Oswoiłam się z tym tekstem, przejechałam z nim kawał Polski. Wiele kobiet, tak jak i moja bohaterka Ewa, marzy o prawdziwej miłości i facecie, z którym mogłaby być nawet i 400 lat - opowiada HANNA ŚLESZYŃSKA przed występem w Białymstoku.
To nie jest pani pierwsza wizyta w Białymstoku?
- Nie. Grałam tu już kilka spektakli, ale z "Kobietą Pierwotną" jestem pierwszy raz. Białystok jest bliski mojemu sercu. Mam tu sporo przyjaciół. Niedaleko, bo w Supraślu, trzy lata temu kręciłam serial "Blondynka". Mam też w połowie drogi między Warszawą a Białymstokiem działkę. I miło mi się zawsze w tym kierunku udawać.
Ile jest w pani Kobiety Pierwotnej?
- "Kobietę Pierwotną" już trochę gram. Ponad cztery lata. Jakoś to szybko zleciało. Właściwie to się już z nią zżyłam. Oswoiłam się z tym tekstem, przejechałam z nim kawał Polski. To jest tekst litewskiego poety. Na początku byłam pełna obaw jak to wytrzyma publiczność - półtora godzinne spotkanie tylko ze mną (śmiech). Chociaż miałam trochę wprawy w monologach, sama bym nie dała rady z tą "Kobietą...". Dlatego jest tutaj zamieszanych mnóstwo facetów. Jeden - ten co napisał -Sigitas Parulskis. Drugi, który dostosował tekst do polskich realiów - Czarek Harasimowicz. I w końcu reżyser - Arek Jakubik. Nasza "Kobieta Pierwotna" jest bardzo współczesna i bliska każdej kobiecie. Ma jakieś cechy każdej z nas. Myślę, że wszystkie się rozumiemy, nie tylko jeśli chodzi o krytykę facetów. To takie podpatrywanie pełne zafascynowania tym, że istnieje świat tak różny od naszego, babskiego. Moja bohaterka Ewa chce sobie za wszelką cenę ułożyć życie i opowiada o swoich przygodach z różnymi facetami. W głębi duszy marzy o prawdziwej miłości i facecie, "z którym mogłaby być nawet 400 lat". W dzisiejszych czasach mężczyzna to jest towar deficytowy. I o tym trzeba pamiętać.
Kogo "Kobieta..." bawi?
- Z moich obserwacji wynika, że w towarzystwie kobiet faceci mają większe poczucie humoru na swój temat. Sądzę, że jeśli mielibyśmy więcej dystansu do siebie, to relacje damsko-męskie byłyby lepsze. Adam Hanuszkiewicz zawsze mówił, że jeżeli para potrafi się rozśmieszać, to znaczy, że jest dobrze.
Jakie kobiety podobają się mężczyznom?
- Podobno zołzy mają lepiej. Tak przynajmniej mówią różne poradniki. I może coś w tym jest, że wokół tych zołz, które nie rozpieszczają facetów i nie usługują im, oni bardziej skaczą. Ja nie należę do tych, co potrafią faceta wokół palca owinąć. Takie początkowe partnerstwo przechodzi u mnie potem często w nadskakiwanie i dogadzanie facetowi. Oni się podobno szybko do tego przyzwyczajają. Faceci mają też prostsze widzenie świata niż my i z tym na pewno łatwiej im żyć. My jesteśmy bardziej emocjonalne i wszystko musimy parę razy obgadać. Wiem za to, jacy faceci podobają się kobietom. To mężczyźni z poczuciem humoru, którzy mają do siebie dystans, uczuciowi, ale przy tym też trochę twardziele.
A jakich kobiet mężczyźni się boją?
- Nie lubią chyba zbyt zaradnych i takich, co to wszystko wiedzą. Taka stereotypowa blondynka, która z wieloma rzeczami sobie nie radzi, na forum jest zazwyczaj wyśmiewana. Ale z drugiej strony, jak facet widzi taką kobietę, to chce jej pomóc. Odzywa się w nim instynkt opiekuńczy. Może czasem poudawajmy takie trochę naiwne blondynki...
Powiedziała pani, że nie wierzy w przysięganie miłości do grobowej deski. Dlaczego?
- Kiedy ludzie są bardzo młodzi i się pobierają, to w danym momencie na pewno w to wierzą. Ale później nie zawsze jest tak idealnie. Chociaż nie mówię, że taka miłość się nie zdarza. Sama mam koleżanki, które zakochały się w podstawówce i całe życie spędziły z jednym facetem.
A pani z kolei od podstawówki wiedziała, że chce być aktorką...?
- Ja tak sobie w cichości o tym marzyłam. Miałam w sobie tęsknotę za graniem, za byciem na scenie. I sądzę, że to mnie motywowało, prowadziło. Udało mi się za pierwszym razem dostać do akademii teatralnej. Miałam wspaniałych profesorów. A To było pokolenie mistrzów.
- Tak, ja i moi koledzy jesteśmy wychowankami takich aktorów jak Tadeusz Łomnicki, Andrzej Łapicki, Gustaw Holoubek, Zbigniew Zapasiewicz, Aleksandra Śląska, Zofia Mrozowska... Miałam szczęście grać na scenie na przykład z Ireną Kwiatkowską, która jest dla mnie ideałem aktorki komediowej. Nasi profesorowie niestety odchodzą... Jest ich coraz mniej. To jest smutne. To znaczy, że i my mamy coraz więcej lat. Teraz to na nas ciąży obowiązek przekazania tego wszystkiego, czego nas nauczyli, młodym aktorom. I staramy się to robić. Mam dużo cierpliwości i serca do młodych aktorów. A
Czego brakuje młodemu pokoleniu aktorów?
- Możliwości kształcenia się poprzez granie ról w teatrach. Ale brakuje też wspaniałych reżyserów teatralnych, mistrzów. A trzeba pamiętać o tym, że sukces to nie jest sam aktor. To też reżyser, który go prowadzi. Jest dużo utalentowanych aktorów, jednak niektórzy grają tylko w serialach. A nie wszyscy aktorzy serialowi radzą sobie na scenie. Aktor się uczy całe życie. Nigdy nie może powiedzieć, że już wszystko wie i wszystko opanował. Każda rola to jest nowe doświadczenie, nowe wyzwanie. Trzeba pamiętać, żeby nie popaść w schemat, nie powielać się, nie powtarzać. To złożony proces. Dlatego tak bardzo potrzebna jest relacja mistrz - uczeń.
Czy można powiedzieć, że jest kryzys teatru?
- Absolutnie nie! Widz do nas przychodzi, potrzebuje tego kontaktu z żywym aktorem, ze sceną. Pamiętam te czasy, kiedy się chodziło do Teatru Dramatycznego, jak dyrektorem był Gustaw Holoubek. Były fantastyczne premiery i Spotkania Teatralne, na które chodziły tłumy. Wtedy powstawało mnóstwo świetnych spektakli. Ale teraz też powstają. Nie chcę tutaj narzekać, że kiedyś było lepiej. Jest mnóstwo utalentowanych, młodych ludzi.