Artykuły

Prawdziwa jest tylko śmierć

"Ślub" w reż. Pawła Wodzińskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Jarosław Jakubowski w Expressie Bydgoskim.

Pesymistyczna wizja współczesnego świata na scenie Teatru Polskiego w Bydgoszczy

Sobotnia prapremiera "Ślubu" Witolda Gombrowicza w reżyserii Pawła Wodzińskiego zbiegła się z kolejną odsłoną "wojny polsko-polskiej". Ale wymowa dzieła wykracza poza nasze krajowe opłotki.

Spektakl zaczyna się w ciemności, w której migają latarki przybyszów: Henryka i Władzia. Mają kamerę, którą filmują zastany świat. Jak turyści albo emigranci po długiej nieobecności. Film wyświetlany jest na ekranie nad sceną. Dom wydaje się znajomy, do Henryka i Władzia powracają jakieś strzępki wspomnień. Naraz zapala się światło: na scenie prawdziwa graciarnia postpeere-lowskiego mieszkania. Stare meble, zużyte sprzęty, zmiętolona pościel na łóżkach.

Zjawia się Ojciec, ale czy to ojciec? Jest też Matka, ale czy rzeczywiście ona? Nic nie jest już takie, jakie było. Nawet Mania, dawna narzeczona Henryka, jest dziś dziewuchą kuchenną. Ale okazuje się, że "pusta próżnia", w której znalazł się Gombrowiczowski bohater, potrzebuje nowych wypełnień. Międzyludzki kościół, który powstaje na gruzach dawnego Kościoła, nie może obejść się bez rytuału. Formy, skompromitowane i zdruzgotane przez wojny, rewolucje i inne katastrofy, domagają się rekonstrukcji. Być może dlatego w końcówce przedstawienia postaci oglądają w telewizji jedną z rekonstrukcji historycznych, na punkcie których mamy ostatnio hopla.

Ale zanim dotrzemy do końca spektaklu, rozegrany zostanie przed nami dramat gęb i pup. Kłopot w tym, że każda reprodukcja okazuje się tylko kolejną kompromitacją. Nastanie "królestwa" w domu Henryka (z "mieszkańcami Bydgoszczy" jako "dworzanami") to już tylko żałosne potrząsanie truchłem. Na scenę wtacza się Pijak, który "tym palicem" jest w stanie "dutk-nąć" każdą świętość. Dla Pijaka wszystko jest proste, on chce ciała Mani i wódki. Wciąga na scenę dwa sznury: na jednym przywiązane są plastikowe butelki po tanich "buzonach", na drugim trzy opony samochodowe. Jakby chciał zamknąć w tych "pierścieniach" miłosny trójkąt, w którym znalazł się z Henrykiem i Manią.

Świetnie wypadli Beata Bandurska i Michał Jarmicki jako Matka/ Królowa i Ojciec/Król. Wypisz-wymaluj mieszkańcy czynszówki, uczestnicy marszów, hejterzy na internetowych forach? Bandur-ska lawiruje między trywialnością a wzniosłością, ale nie ośmiesza swojej postaci. Jarmicki usiłuje wydusić z siebie (nasuwa się też dosadniejsze określenie) nową formę, w której znajdzie się miejsce dla uświęconej tradycją hierarchii społecznej. Karolina Adamczyk jako Mania ma do wygłoszenia niewiele tekstu, ale przez to właśnie jej rola jest piekielnie trudna. I aktorce udało sieją obronić.

Na scenie zobaczyliśmy też aktorski pojedynek Mateusza Łasowskiego (Pijak) i Michała Czachora (Henryk). Łasowski ustrzegł się szarży, kreśli swoją postać różnymi kreskami. Czachor jako Henryk ma do udźwignięcia ciężar myślowy dzieła Gombrowicza. Na końcu, gdy okazuje się, że Władzio (dobry Maciej Pesta) spełnił jego zachciankę i popełnił dla niego samobójstwo, naraz opada z niego maska. W tym strasznym świecie tylko śmierć jest prawdziwa. Dobrze, że chociaż jeszcze ona.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji