Artykuły

Z Polski nie wyjadę

- Pracując nad scenariuszem, pilnie walczyłem ze szkolną logiką - mówi KRYSTIAN LUPA, reżyser "Miasta snu" w TR Warszawa.

AGNIESZKA MICHALAK: "Miasto snu", wystawione przez pana po raz drugi po latach, podzieliło krytyków, choć nikt dotąd nie napisał wprost, że spektakl jest bardzo zły. A przecież pan sam nie mógł być z niego zadowolony po paryskiej premierze.

Krystian lupa: Pierwszy spektakl rzeczywiście był totalną katastrofą - i aktorską, i techniczną. Ale już następnego dnia odbyło się przedstawienie magiczne, wszystko się udało. Jednak mocno przeżyte poczucie porażki spektaklu jest niesamowitą wartością. Trzeba ją odczuć, żeby budować dalej, żeby przedstawienie mogło się rozwijać.

Czym warszawski spektakl różni się od tego pierwszego, niedobrego?

- Jako zespół mamy już poczucie, że jesteśmy twórcami niezwykłej rzeczywistości, którą udaje nam się animować. Właśnie po to wywozimy widzów autobusami spod teatru do hali Transcolor pod Warszawą w rzeczywistość odległą, w dodatku niełatwą. Dla nas samych wciąż jest to bardzo wymagający spektakl - przede wszystkim technicznie.

Chyba najtrudniejszy spośród moich wszystkich. Za każdym razem przebiega trochę inaczej, trzeba wejść w prawdziwy rytm i energię, która tworzy się na scenie.

Czyli od reżyserii ważniejsza jest w nim improwizacja?

- Do szczegółów przywiązuję wielką wagę i stale rozmawiam o nich z aktorami, ale nie reżyseruję ich, bo wyuczone, wytresowane szczegóły natychmiast stają się martwe. Powinny tkwić w wyobraźni, pragnieniach aktorów i za każdym razem być na nowo znajdowane. Wiemy, w którym momencie spektaklu musimy znaleźć jakiś klucz, ale za każdym razem jest on gdzieś indziej i za każdym razem inaczej szukamy.

A gdzie jest logika w tej opowieści?

- Pracując nad scenariuszem, pilnie walczyłem ze szkolną logiką. W pewnym momencie musiałem w nią walnąć młotkiem i zobaczyć, co zostało.

W gruncie rzeczy została bezsensowna opowieść o bezsensie.

- Sportretowałem zawartość naszych głów, do której nie bardzo chcemy się przyznać. Fascynuje mnie inteligencki bełkot - chyba trafiłem w czuły punkt, bo oceniając mój spektakl, najbardziej oburzyli się właśnie ci, którzy nazywają siebie inteligentami. Dziwię się, że niektórzy krytycy doszukiwali się w postaci pijanej dziennikarki kompromitacji środowiska - być może również w ten sposób wycelowałem w coś bolącego. Natomiast w tworzeniu portretu młodych aktorów wzięli udział sami zainteresowani - spenetrowaliśmy żargon ich środowiska, pozy, jakie przybierają, by hodować psychiczny nowotwór grupowy, który prowadzi na manowce. Każdy z osobna ma wobec tego zjawiska bardzo krytyczne nastawienie, jednak wchodząc w grupę, ulega mu się. W tych nieudanych, wykrzywionych wypocinach postaci też jest materiał do przemyśleń.

Jednak wciąż nie rozumiem, dlaczego chciał pan wracać do spektaklu, po którego premierze w 1985 r. recenzenci pisali: "Wszystko można w teatrze znieść, z wyjątkiem nudy".

- Nie wracam przecież do tego samego spektaklu. Ale teraz, tak jak i wtedy, powieść Alfreda Kubina, na podstawie której stworzyłem scenariusz, zawiera dla mnie ideę utopii, miejsca, w którym można zaserwować sobie życie na nowych zasadach, niejako laboratoryjnie. Utopią nazywam także mikrospołeczności, jakie tworzą się w trakcie powstawania spektakli. To swoiste państwa, w jakich udaje nam się być bardziej szczęśliwymi niż w prawdziwym życiu. W ten rodzaj przestrzeni wprowadzam samego siebie i aktorów wraz z dzisiejszą rzeczywistością. Główna zasada jest taka: mamy twór, który stanowi dla nas osobliwą możliwość innego życia, a jednocześnie pozostajemy w opozycji do twórcy miasta snu, mitycznego Patery - z tego powodu nie można się do niego dostać, nikt nie jest w stanie powiedzieć, dokąd jego projekt zmierza.

Enigmatyczny twórca. Bardzo archetypowy, przywodzi na myśl Boga. Jego anonimowość została tutaj posunięta do ekstremum. W ten schemat wprowadzam mikrospołeczność z jej wzorcami wartości.

Dlaczego ta społeczność -jeśli wierzy w jakieś wartości - nie działa zgodnie z nimi?

- Zamiast przeprowadzać narrację poprzez przygody i historię, prowadzę ją poprzez polemiki grupy i tak zwaną plotkę towarzyską - coś bardzo charakterystycznego dla naszego życia. Przecież sami tworzymy plotki o rzeczywistości, w której żyjemy. Tę rzeczywistość tworzą też media. Ktoś lubi TVN 24, a ktoś TVP Info - i to przez nie nasza rzeczywistość jest relacjonowana. Dlaczego ma pan teraz w planach przede wszystkim spektakle realizowane za granicą?

- Wisi nade mną propozycja Grzegorza Jarzyny dotycząca następnego projektu w TR Warszawa, ale muszę ochłonąć po urokach i cierniach pracy nad "Miastem snu". Dlatego rzeczywiście mam przed sobą "Zaburzenie" Thomasa Bernharda, które będę realizował w Lozannie i Paryżu, jego "Wycinkę" - w Barcelonie, "Anatemę" Leonida Andriejewa - w Petersburgu. W Polsce... wy-katapultowałem się trochę i wiszę w przestrzeni. Ale uważam się za polskiego artystę i nigdy w życiu nie przeszło mi przez myśl, że wolę pracować za granicą tylko dlatego, że tam na przykład dostanę większy szmal. Tu jest mój teatralny dom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji