Artykuły

Mieszczańska opera w mieście wielkiej kultury

Czego brakuje Operze Krakowskiej? Być może kogoś takiego jak Kazimierz Kord; dyrektora, muzyka, człowieka z pasją, charyzmą, w jednej osobie, który z prowincjonalnej opery potrafił zrobić wielki teatr. Dlaczego zamiast odważnych oper i głośnych wydarzeń mamy głośne afery i marne recenzje? Czy to wina dyrekcji, a może zespołu na nierównym poziomie? - pyta Katarzyna Kachel w Dzienniku Polskim.

Krakowska opera nie jest operą na wysokim poziomie. Niektórzy twierdzą, że nie jest operą nawet na poziomie średnim. Gdyby próbować szukać przyczyn takiej sytuacji, zabrnie się w wielopoziomowy gąszcz niejednoznacznych sytuacji i uwarunkowań - wynikających z historii instytucji: jej bezdomności, braku szczęścia do dyrektorów, złej polityki kadrowej, po współczesne problemy: brak konsekwencji artystycznej, wydarzeń i reżyserskiej odwagi, które mogłyby zbudować prestiż teatru. Dlaczego to, co udało się choćby w operach wrocławskiej czy warszawskiej, nie może wydarzyć się w teatrze rządzonym przez Bogusława Nowaka?

Najprościej odpowiedzieć, że to wina dyrektora, któremu przypisuje się brak charyzmy i wiedzy. Ci, którzy pokuszą się o głębsze analizy, wyciągną jeszcze kolejne wnioski: nierówny zespół, brak pieniędzy i konkurencji. Gdzie tkwi sedno?

Złote czasy minęły

W środowisku muzycznym mówi się, że krakowska scena nie miała w ciągu ostatnich kilkunastu lat wyrównanego poziomu, a i szczęścia. Karuzela dyrektorów, odwoływanych w atmosferze skandalu, nie sprzyjała pracy. - Nowi i dobrzy zaś nie chcieli objąć krakowskiego teatru (propozycję nieoficjalnie dostali min. wybitni dyrygenci: Tadeusz Strugała i Gabriel Chmura). Dlaczego odmówili? Postawili warunek: przesłuchania do orkiestry i chóru oraz praca odpodstaw. Związki zawodowe się na to nie zgodziły - mówi nasz rozmówca, pragnący zachować anonimowość.

Dlatego w Krakowie gra i śpiewa taki zespół. Nierówny, z solistami nie zawsze dobranymi do roli. - Może dobry dyrygent by sobie z tym poradził, ja bym nie chciał - zauważa światowej sławy polski dyrygent.

Problemy zespołu przekładają się na poziom przedstawień. Dlatego melomani wciąż powracają do spektakli z dawnych lat, wielkich kreacji wokalnych i aktorskich ówczesnych solistów: Heleny Schubert-Słysz, Jadwigi Romańskiej, Teresy Vessely, Moniki Swarowskiej-Walawskiej, Krystyny Tyburowskiej czy Adama Szybowskiego (niezapomnianego Miecznika w "Strasznym Dworze").

Przypominają, że tu rozpoczynali kariery śpiewacy tej miary, co Jadwiga Rappe, Teresa Żylis-Gara i Wisław Ochman. Były to złote czasy Opery Krakowskiej, z którymi związane są takie nazwiska wybitnych dyrygentów, jak: Antoni Wicherek, Robert Satanowski, Jerzy Katlewicz oraz Kazimierz Kord. Dyrektor, którego pasja, wiedza i nieszablonowość zamieniła prowincjonalny teatr w wielką operę z niezapomnianymi przedstawieniami.

Dziś pochwalić się możemy Andrzejem Dobberem i Mariuszem Kwietniem, dwoma znakomitymi śpiewakami, solistami największych scen światowych. Szkoda tylko, że pojawiają się tak rzadko i tylko w premierowych spektaklach.

Za mało pieniędzy

W jakim punkcie znajduje się dziś krakowska opera? Prof. Akademii Muzycznej Adam Korzeniowski, dyrygent i chórmistrz, określiłby jej poziom jako najwyżej średni (to zresztą głos całego środowiska). Profesor punktuje brak konsekwentnej polityki, odwagi w wprowadzaniu zmian i nieodpowiednie wykorzystanie potencjału ludzi, którzy w teatrze pracowali i pracują. Dostrzega stagnację chóru i brak pomysłów na stworzenie zgranego zespołu.

Wielu muzyków podkreśla, że mimo dobrego repertuaru, wszystkie próby naprawy opery i tak kończą się na niczym. Rewolucji nie będzie, bo po pierwsze, nie ma dużych pieniędzy, które kusiłyby młodych zdolnych, po drugie, woli i zacięcia dyrektora. Zauważają, że na etatach pracują śpiewacy, których czas już minął, a brak dyscypliny i konkurencyjności uniemożliwia podniesienie poziomu teatru.

- Krakowski teatr gra dla widowni mieszczańskiej - ocenia krytyk Łukasz Maciejewski. - To nie jest obraźliwe, ale świetnie pasuje do niewielkiej miejscowości, nie zaś do Krakowa, który powinien mieć większe ambicje.

Choć zdarzają się wyjątki, jak entuzjastyczne przyjęcie opery "Maria" Romana Statkowskiego na Festiwalu Operowym w Wexford czy zwycięstwo spektaklu "Cesarz Atlantydy" Victora Ullmana na Festiwalu i Konkursie Operowym w Szeged. Dlaczego nie częściej? Dyrektor Nowak może bronić się długoletnim problemem z siedzibą i przekonaniem, że markę buduje się nie latami, ale dekadami. I tak właśnie robi Tłumaczy, że dopiero przez trzy sezony krakowska scena mogła liczbą przedstawień dorównać innym polskim scenom. Chwali się też pierwszym sukcesem - rankingiem portalu operabase.com, w którym jego przez Mariusza Trelińskiego, zamiast siermiężnych i przewidywalnych przedstawień. Kwestia gustu.

Brak szans na zmiany?

- Opera to przede wszystkim śpiewacy, obsadzani zgodnie z rodzajem głosu, którym dysponują. Tylko takie wykorzystanie potencjału zespołu rozwija umiejętności poszczególny eh jego członków i może być warunkiem wspólnego sukcesu - mówią znawcy i miłośnicy opery.

Niestety, w Krakowie nie zawsze jest ten warunek spełniany. Kończy się to kiepskimi recenzjami, które obnażają niedostatki solistów. Tak było w przypadku "Requiem" Verdiego i "Ariadny na Naxos" Straussa. Także w przypadku "Halki", w której dostało się skądinąd dobrej i doświadczonej śpiewaczce Ewie Biegas. "Początkowo zbyt forsowała pięknie brzmiący sopran, czego przykre efekty usłyszeliśmy w finale" - oceniał w recenzji Łukasz Maciejewski.

Czyja wina? Reżysera dyrektora, dyrygenta. Pojawia się pytanie: dlaczego nie można zatrudnić młodych, zdolnych muzyków? Niektórzy mówią: brak pieniędzy. Inni: brak szans na zmiany. Dlaczego? W operze działa kilka związków zawodowych. Nie ma praktycznie szans, by kogokolwiek zwolnić.

Bez szefa artystycznego

W każdym porządnym teatrze muzycznym bogiem dla muzyka jest dyrektor artystyczny. W najlepszych, zdaniem wielkiego polskiego kompozytora, wrocławskiej i warszawskiej, funkcję tę powierzono wielkim nazwiskom, osobom z dużym doświadczeniem.

W pierwszym Ewie Michnik (także dyrektor naczelna) po trzech fakultetach na Akademii Muzycznej w Krakowie (teoria muzyki, pedagogika i dyrygentura), a także studiach uzupełniających pod kierunkiem prof. Hansa Svarovsky'ego w Wiedniu. Na scenie narodowej to z kolei wybitny Mariusz Treliński, reżyser operowy, teatralny i filmowy, znany z wielkich i głośnych inscenizacji przenoszonych z powodzeniem na najlepsze sceny świata.

A w Krakowie dyrektora artystycznego nie ma. Jest za to młody kierownik muzyczny - Tomasz Tokarczyk (w środowisku uchodzi za zdolnego dyrygenta) i zasłużony główny reżyser - Laco Adamik, autor wielu dobrych premier, którego jednak, zdaniem niektórych krytyków, nie stać na wzniesienie się poza stereotypy.

Tajemnicą poliszynela jest zaś, że wszystkie decyzje, także te artystyczne, podejmuje dyrektor naczelny Bogusław Nowak.

Kto rządzi operą?

CV dyrektora opery nie jest długie, ale za to imponujące. Bo Bogusław Nowak gustuje w zawodzie dyrektor. Ten absolwent Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach był prezesem zarządu w Radiu Kraków, dyrektorem Oddziału TVP w Krakowie i dwa razy dyrektorem Opery Krakowskiej. Złośliwi, mówiąc o nim, przytaczają cytat z kultowego filmu "Poszukiwany poszukiwana": "Mąż? Mój mąż z zawodu jest dyrektorem!".

Jakim? Nie można mu odmówić doświadczenia menedżerskiego. Ma też na swoim koncie produkcje telewizyjne i filmowe, brał udział w wielu projektach artystycznych i kulturalnych. Czy to wystarczy, by kierować teatrem muzycznym? I tak, i nie. Tak, gdyby dyrektor Nowak otoczył się grupą znawców opery, którzy potrafią zadbać o dobry poziom zespołu: muzyków, solistów, chórzystów, a także o świetnych reżyserów i dyrygentów. I tu jest problem, bo nawet gdy to zrobił, oni sami nie zyskali zaufania swoich podwładnych. Stąd w operze wieczne spory i protesty.

Być może powodem są obyczaje, które współpracownicy Nowaka zastali: chór, który broni się przed przesłuchaniami, czy orkiestra, której skład nie zmienia się od wielu sezonów.

Konsekwencją tych wszystkich problemów jest nierówny poziom przedstawień, konflikty w zespole i pewnie niełatwa praca dla samego dyrektora, który musi co rusz użerać się z walczącymi z nim związkami zawodowymi.

Bogusław Nowak próbuje nie tracić fasonu i podkreśla, że jest dumny z osiągnięć swojej opery. Opery, która dopiero od trzech sezonów ma szansę pracować tak, jak inne teatry od lat (wreszcie ma swoją siedzibę).

Chwalenie się budynkiem przy ulicy Lubicz jest jednak ryzykowne. Prócz krytyki samych muzyków: bardzo trudna scena, akustyka sucha, bezpogłosowa, naraża na gromy ze strony krytyków, słychać także ostre zdania dyrektorów z innych oper. Dyrektor Opera Nowa w Bydgoszczy, Maciej Figas, który wiele razy dyrygował w Krakowie, też nie ma o niej dobrego zdania.

Smutna prawda

Dyrektor, który budzi skrajne emocje ("człowiek niespełniony artystycznie", "nie potrafiący pociągnąć zespołu", "dobry menedżer", "zaradny dyrektor"), nie może mieć łatwego życia. Tym bardziej że rządzi indywidualistami z wybujałym ego. I pewnie nie ma. Stąd częściej o krakowskiej operze robi się głośno nie przy okazji wielkich premier, ale spraw mobbingu, prokuratury i konfliktów wewnątrz zespołu. Wielka szkoda.

Na zdjęciu: "Ariadna na Naxos"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji