Artykuły

Czwarta w Bytomiu i pierwsza po włosku

"Tosca" w reż. Tadeusza Bradeckiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Pisze Marek Brzeźniak w Ruchu Muzycznym.

Tosca zajmuje w dziejach bytomskiego teatru pozycję szczególną. Bezpośrednio po wojnie była drugą po Halce premierą nie tyle założonej, co dopiero zakładanej, Opery Śląskiej. Odbyła się 15 września 1945 roku, zanim jeszcze angażowanym naprędce muzykom, korzystającym z gościnności katowickiej sceny, przyznano gmach poniemieckiego teatru w Bytomiu, zanim ową szczupłą grupę zdecydowanie wzmocnił przybyły w październiku na Śląsk zespół (ściślej polska część zespołu) Opery Lwowskiej i zanim kierownik muzyczny Halki i Toski Adam Didur oficjalnie otrzymał nominację dyrektorską.

Główne role śpiewali w tamtej premierze podróżujący za swoim mistrzem jego przedwojenni lwowscy uczniowie: ulubienica Didura Wiktoria Calma postać tytułową i Lesław Finze Cavaradossiego.

Jako Scarpia wystąpił 24-letni Andrzej Hiolski, także Iwowiak, aczkolwiek nie należący do wspomnianej przedwojennej grupy wychowanków sławnego basa.

Premiera 20 października jest czwartą bytomską Toscą i pierwszą w języku oryginału: trzecia została wystawiona 27 lat temu, a zrealizowali ją Maria Fołtyn (reżyseria) i Krzysztof Pankiewicz (scenografia). W gruncie rzeczy ta sławna opera, która - jak zauważył na konferencji obecny reżyser Tadeusz Bradecki - codziennie ma po kilka premier na świecie, nie jest najwdzięczniejsza dla realizatorów. Z wyjątkiem sceny "Te Deum" w pierwszym akcie, jest to dzieło kameralne, przeznaczone na troje solistów i orkiestrę. Raczej trudno dać tu wyraz nowatorskim wizjom, jak niedawno w oszałamiającej realizacji Don Carlosa autorstwa Waldemara Zawodzińskiego. Przed laty Maria Fołtyn dodała do trojga obowiązkowych trupów scenicznych jeszcze czwartego: agenta Spolettę, który chcąc ująć Toskę, nadział się na skierowany wprost w niego sztylet, udowadniając jak głupich policjantów zatrudniał Rzym w początkach XIX wieku.

Tadeuszowi Bradeckiemu udała się rzecz w zasadzie niewykonalna - nie porywając się na rewolucję inscenizatorską, uniknął wizji całkiem tradycyjnej, na którą wszyscy kręciliby nosami. Z takim ujęciem doskonale współgrała scenografia Jagny Janickiej, ani zbyt zachowawcza, ani też natrętnie współczesna. Dekoracje, pozbawione barokowego przepychu, mimo że I akt rozgrywa się w jak

najbardziej barokowym rzymskim kościele, uderzają bielą, prostotą, a w II akcie monumentalizmem. Gabinet Scarpii ze

żłobkowanymi filarami-pilastrami i wydłużonym biurkiem przypomina projekty wzorcowych kancelarii urzędników III Rzeszy, co zresztą całkiem zręcznie koresponduje z charakterem żądnego krwi barona.

Z trojga wykonawców głównych ról dosłownie zawojowała nas odtwórczyni partii tytułowej Ewa Vesin (także Tosca bytomska i łódzka) - ma dziś w ręku wszystkie atuty: piękny głos, wielką urodę i talent aktorski, który zauważyliśmy już w Don

Carlosie; tam odtwarzała mezzosopranową (tak!) partię księżniczki Eboli. Jako Tosca za każdym razem nie tyle wchodzi, co wbiega na scenę, ale nie jak podlotek, lecz kobieta u szczytu kariery zawodowej i osobistej, mająca na głowie tysiąc spraw, które musi pozałatwiać. Rewelacyjny

jest także Adam Woźniak w roli cynicznego Scarpii: pełen dynamizmu duet obojga w II akcie sprawia oglądającym i słuchającym najwyższą satysfakcję. Z przyjemnością patrzyłem też na duet Toski z Cavaradossim w III akcie, bo cenię Macieja Komanderę za widoczny rozwój artystyczny i ekspresję wokalno-aktorską. Z drugiej strony rozumiem słuchaczy, których razi pewna matowość jego głosu. No cóż, na niedawnym Konkursie Didurowskim żaden tenor nie zdobył nagrody, co więcej, na 58 zgłoszonych tylko dwóch reprezentowało ten rodzaj głosu.

Rolę Agelottiego wykonał na premierze Bogdan Kurowski, piosenkę pastuszka zaśpiewała, jak zresztą w niejednym teatrze, sopranistka (Leokadia Duży). Ale na prapremierze śpiewał chłopak, a jak wspaniały efekt daje powierzenie tej partii chłopcu, można się przekonać choćby z nagrania Toski pod dyrekcją Zubina Mehty. Nawiasem mówiąc, bytomska Szkoła Muzyczna I i II stopnia, w której zapewne istnieje chór dziecięcy, mieści się w budynku sąsiadującym z Operą Śląską. Może jednak warto się pofatygować?

Oba zespoły - chór i prowadzona przez Tadeusza Serafina orkiestra - dobrze wywiązały się ze swoich ról. Choć nie należę do szyderców czyhających na pojedyncze kiksy, starając się przejść nad nimi do porządku dziennego, ze spokojem starszego odbiorcy, który już niejedno słyszał, tym razem jednak pewną i chyba niedrobną rzecz wytknę. W trzecim akcie po obrazie poranku z dzwonami rzymskich kościołów (zabrzmiało to całkiem efektownie) scenę pisania przez Cavaradossiego pożegnalnego listu poprzedza fragment w wykonaniu smyczków, przypominający niektóre epizody mistrza instrumentacji Ryszarda Straussa.

Epizod bytomski nie zabrzmiał ładnie, a już na pewno nie szlachetnie. Gdyby usłyszał go Strauss, chyba przewróciłby się w grobie. Puccini niekoniecznie, bo pewnie nie rozpoznałby własnej muzyki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji